Dotykałam granicy

Ute Lemper: Zawsze pragnęłam, aby na pierwszym miejscu było słowo, jego znaczenie, emocjonalny ładunek, który zawiera. Rozmawiał Daniel Cichy

09.09.2008

Czyta się kilka minut

Daniel Cichy: Nie miała Pani ochoty zostać operową diwą?

Ute Lemper: Nie brałam tego nigdy pod uwagę. Najpierw byłam aktorką, później uczyłam się tańca, wreszcie zaczęłam śpiewać. I jasne dla mnie było, że wykonuję muzykę naturalnie, bez operowej maniery. Oczywiście podczas studiów chętnie zapoznawałam się z rozmaitą sztuką wokalną, ale operowanie klasyczną emisją na scenie nie mieściło się w moim estetycznym świecie. Zawsze pragnęłam, aby na pierwszym miejscu było słowo, jego znaczenie, emocjonalny ładunek, który zawiera, nieskonwencjonalizowana operową tradycją interpretacja tekstu.

Pytam, ponieważ Pani matka była śpiewaczką operową.

Śpiewała sopranem, ale nie sądzę, aby była artystką wybitną. Pamiętam, że w młodości jej muzyka zupełnie mi nie odpowiadała.

Rzeczywiście, Pani wybory repertuarowe dalekie były od muzyki klasycznej. Kapela funkowa, jazzowe kluby, piosenki rockowe, a później musical. Czym imponował Pani ten ostatni gatunek? Estetyczną dostępnością? Atrakcyjnym brzmieniem? Sceniczną spektakularnością?

Powody mojego wejścia w świat musicalu były zupełnie inne. Na początku lat 80. byłam jedną z nielicznych w Niemczech osób wykształconych w trzech kierunkach: śpiewu, tańca i aktorstwa. Zostałam więc niemal na siłę wyciągnięta ze szkoły i zaangażowana do dużych produkcji musicalowych. Nie mogłam odmówić, szczególnie że był to mój pierwszy profesjonalny kontrakt. Ale nie byłam z tego powodu szczęśliwa. Chciałam być aktorką, marzyłam o graniu w teatrze w sztukach Ibsena, Czechowa, psychologicznych dramatach, a nagle wrzucono mnie w świat powierzchownych relacji i ogranych stereotypów. Cierpiałam. I długo trwało nim zaczęłam się w pełni realizować i mogłam powiedzieć, że więcej tego robić nie będę.

Antidotum na musicalowy banał były więc spotkania z twórczością Weilla?

O tak! Wtedy songi Brechtowsko-Weillowskie były jedynym repertuarem, z którym mogłam się utożsamiać. Zakorzenione w niemieckim języku, zanurzone w ekspresjonistycznej aurze, ważkie intelektualnie, opowiadające ciekawe historie, bez papierowych postaci. Zamiast romantyzujących przygód dotykałam sytuacji granicznych, spotykałam powykrzywianych psychicznie bohaterów, zagubionych, uwięzionych w toksycznych relacjach. Bardzo mi się to podobało. Ale było jeszcze coś. Pociągał mnie polityczny klimat czasów, w których żył Weill. Chłonęłam wszystkie informacje na temat Republiki Weimarskiej, jej artystycznej sceny, niezwykłych inspiracji, fascynującej architektury. Międzywojnie interesowało mnie nawet bardziej niż lata 60. i 70., w Niemczech przecież bardzo burzliwe.

Skoro o polityce mówimy. Mieszkała Pani wtedy w Berlinie, mieście na mapie Europy w latach 80. szczególnym.

Berlin miał specjalny status. Po jednej stronie muru spotykali się partyjni dygnitarze, po drugiej wolnomyślący artyści. Dla mnie był to okres radykalny, czas zadawania istotnych pytań, bo na ulicach podzielonego Berlina krzyżowała się moja historia z historią Niemiec. Chciałam pytać, prowadzić dialog z tragiczną przeszłością mojego kraju, czego jako młoda osoba nie mogłam robić. Moi rodzice nie wspierali mnie, nie chcieli rozprawić się z wojenną traumą. Byli wtedy dziećmi i nigdy do tych chwil nie wracali. Szkoda, bo przecież mijało ponad 30 lat od wojny, a wspomnienia były wciąż świeże, bliskie, żywe. I byłam bardzo zła na generację moich rodziców, że unika tematu, że nie zadaje pytań o kolektywną winę, że oddzielili mnie od tego. A przecież to ważne, aby te potężne emocje i ból przepracować. Mnie pozwoliła na to muzyka Republiki Weimarskiej, twórczość żydowskich kompozytorów.

Muzyka Weilla, oprócz zaplecza społeczno-politycznego, jest interesująca muzycznie, wielobarwna, niejako wyrazowo złamana. Z jednej strony posępna, melancholijna, z drugiej zmysłowa, przewrotnie wesoła...

Weill pięknie ubierał w dźwięki literaturę Brechta. Chyba nigdy później taka artystyczna symbioza nie zaistniała. Muzycznie i literacko była to kombinacja wręcz nieprawdopodobna. Niekiedy powstawały rzeczy proste, innym razem złożone. Niemiecki Weill był szlagierowy, francuski - bogaty instrumentacyjnie, formalnie rozbudowany, a amerykański lekki, flirtujący ze swingiem, jazzem, amerykańską tradycją muzyczną.

Uciekając przed nazistami, Weill najpierw pojechał do Paryża, później zadomowił się w Stanach Zjednoczonych. Pani wyjechała z Niemiec, pokonując tę samą drogę.

Ale mnie nikt do tego nie zmuszał. Weill nie miał wyjścia. Przez ponad 15 lat wiodłam życie perfekcyjnej Europejki. Pracowałam w Berlinie, Paryżu, Londynie, mieszkałam w tych miastach, jeździłam na koncerty do Rzymu i Madrytu. Wszędzie jednak obserwowałam tę samą kulturową klaustrofobię, wyłażące spod gładkich powierzchni uprzedzenia. Jako Niemka nigdy nie stałam się prawdziwą paryżanką, chociaż mówiłam po francusku i długo występowałam na kilku paryskich scenach. Podobnie było w Londynie. Nigdy nie czułam się mieszkanką tego miasta, bo brytyjska mentalność jest dla mnie zbyt ciasna. W Nowym Jorku uwielbiam za to rzeczywistą międzynarodowość. Już po trzech tygodniach czułam się tu jak w domu. I co ciekawe, byłam Europejką, nie Niemką.

W Krakowie zaśpiewa Pani z Sinfoniettą Cracovią i Markiem Minkowskim "Siedem grzechów głównych" Weilla i Brechta, inteligentną satyrę na "american dream". Czym grzeszy dzisiaj Ameryka?

Wszystkim, o czym jest tam mowa! Oczywiście nie w sensie biblijnym. Brecht i Weill wyśmiewają kapitalistyczny system, korupcję, miłość za pieniądze i do pieniędzy, kliszę hollywoodzkiej kariery, czyli to, z czym identyfikuje się dziś Stany Zjednoczone. Wprawdzie symbole nieco zmurszały, ale przesłanie się nie zmieniło. Tu za pieniądze można kupić wszystko, także władzę, a ludzie ciężko harują, żeby osiągnąć idiotyczny status klasy średniej.

Zawarła Pani wiele artystycznych przyjaźni. Współpracowała Pani z Robertem Altmanem, Volkerem Schlöndorffem, Robertem Carsenem i Piną Bausch, występowała Pani z muzykami z Pink Floyd, Nickiem Cave'em i Tomem Waitsem, pisali dla Pani amerykańscy minimaliści Philip Glass i Michael Nyman. Nie bała się Pani przekraczania tak różnych estetycznie światów?

Działo się to na przestrzeni wielu lat. Przeżyłam prawie ćwierćwiekową ewolucję artystyczną, która miała wiele rozdziałów. Czasem byłam bardziej tancerką, niekiedy tylko śpiewaczką albo aktorką. Jednak najistotniejsze dla mnie dzisiaj jest to, że wszystkie te spotkania zainspirowały mnie do komponowania własnych piosenek. Chętnie siadam przy fortepianie i piszę. Nagrałam właśnie autorską płytę "Between Yesterday and Tomorrow", na której znalazły się utwory z ostatniej dekady, dość zresztą bliskie Cave'owi i Waitsowi.

Czuje się Pani spadkobierczynią Marlene Dietrich i Lotte Lenji, żony Weilla?

Śpiewam ich repertuar nie tylko dlatego, że go kocham, ale także dlatego, aby zachować go w pamięci. Ich muzyką pragnę uczcić te wielkie postaci. Poza tym niewielu porusza się w repertuarowej niszy, w której ja się znajduję, więc tym większa na mnie spoczywa odpowiedzialność za tę spuściznę. To moja misja.?h

Ute Lemper jest śpiewaczką, aktorką, tancerką i malarką, wybitną interpretatorką piosenek niemieckiego kabaretu międzywojennego. Szczególnie bliska jest jej twórczość Kurta Weilla i Bertolta Brechta. Ostatnio wydała album "Between Yesterday and Tomorrow" z autorskimi piosenkami. Artystka wraz Sinfoniettą Cracovią pod batutą Marca Minkowskiego dziełem "Siedem grzechów głównych" Weilla zainauguruje 6. Festiwal Sacrum Profanum.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2008

Artykuł pochodzi z dodatku „Sacrum Profanum (37/2008)