Dom na końcu świata

Ao fim do mundo, onde a terra se acaba e o mar comesa.... Na końcu świata, gdzie ziemia się kończy, a nadchodzi morze, lubił podobno siadywać wielki poeta małego kraju - Luis de Camőes. Od końca więc zacznijmy opowieść o kraju i o ludziach.

28.09.2003

Czyta się kilka minut

Jeden z tych ludzi, krewki i kochany Juel, pewnego dnia urządził mnie i mojemu przyjacielowi karczemną, rodem z najprawdziwszych iberyjskich opowieści o krwawych wendettach, dwugodzinną awanturę. Poszło o jazdę samochodem po tzw. kielichu (prowadzenie samochodu po pijanemu jest w Portugalii powszechne i akceptowane). Nie chcieliśmy z nim pojechać i dotknęliśmy najczulszego chyba punktu: “honor" (Honor) to jedno ze słów-kluczy do portugalskiej (wiemy, że nie tylko) duszy. Na drugi dzień równie długo, we łzach i przy winie odbywały się przeprosiny, poparte oświadczeniem, że jeżeli pomimo wszystko nie wybaczymy mu, nasz przyjaciel strzeli sobie w łeb...

Pozostańmy przy duszy. Co czuje siedzący na końcu świata Camőes? Przede wszystkim saudade. Saudade to nieokreślona tęsknota, zaduma, ulotne pragnienie czegoś, czego również nie możemy sprecyzować. Owo melancholijne, refleksyjne nastawienie do życia możemy odnaleźć w krajobrazie i sztuce, w pieśniach fado. W codziennym życiu, rozrywkach, religijnych świętach i pradawnych, wciąż kultywowanych zwyczajach i rytuałach darmo go szukać. Jeśli chcemy je poczuć, trzeba udać się nad brzeg oceanu i cierpliwie patrzeć, jak w ciągu dnia zmienia się linia horyzontu, kolory oceanu, znikają i pojawiają się sylwetki statków.

Na Cabo da Roca, skalistym przylądku, kończyła się kiedyś nie tylko Europa (to najdalej na zachód wysunięta część kontynentu), ale i świat. Jakie inne słowa mógł napisać Camőes, patrząc na horyzont, który przez wieki był granicą między światem ludzkim i rozciągającą się dalej nicością? Nie potrafię patrzeć na wielkich odkrywców, którzy przynieśli Portugalii tyle chwały i bogactwa, tak jak patrzy na nich historia. Poraża mnie nie ich odwaga w poszukiwaniu nowych lądów, ale odwaga wyjścia naprzeciw nicości. Jedynym pewnikiem było owo nic. Reszta, czyli wszystkie odkryte lądy i nowe światy, były tylko możliwością.

Historia pewnego medalionu

Sierpień 1999. Nazajutrz wyruszam w nieznane. Spotykam sąsiada; K. daje mi ciężki mosiężny medalion. Po powrocie z podróży mam mu opowiedzieć historię przedstawioną na owym medalionie.

Kilka tygodni później siedzimy w mieszkaniu naszego portugalskiego przyjaciela. Fernando opowiada o pięknej kobiecie, znienawidzonej przez teścia (ślub wzięty był w tajemnicy, więc teść nie wiedział, że knuje przeciwko synowej, nie tylko “metresie", jak ją nazywano), o intrygach, spiskach, podstępach. I o jej mężu. Metafora, że byli dla siebie całym światem, jest za mała, by pomieścić ich miłość.

Piękna kobieta nazywała się Inez de Castro. Ukoronowaniem knowań teścia stało się jej zamordowanie. Małżonek nie mógł przeboleć jej śmierci, każdego dnia coraz głębiej pogrążał się w rozpaczy. Nadszedł dzień, gdy zasiadł na tronie, a wiadomość, że Inez nie umarła naturalną śmiercią, ujrzała światło dzienne. Zrozpaczony król kazał otworzyć grobowiec (kilka lat po pochówku), wystawić ciało na widok publiczny, a dostojnicy mieli je całować w rękę i w usta. Król nakazał, aby Inez pochowano powtórnie nie na wznak, ale na boku. Siebie również kazał tak pochować: gdy nadejdzie Sąd Ostateczny, spojrzą sobie w oczy. Ten piękny grobowiec zobaczyć można w Alcobaça, miasteczku w środkowej Portugalii.

Zaglądam do plecaka: przecież tę właśnie historię opowiada medalion...

Lizbona: morze i kwiaty

Zajrzyjmy najpierw do Sintry i domu Miquela, starej kamienicy w centrum miasta. Przecieka dach, którego nie ma kto, kiedy i za co naprawić. Od kilku tygodni pada deszcz, więc pokoje są przesiąknięte wilgocią, zdjęty ze ściany obrazek pozostawia wilgotny ślad. Na półkach albumy, zbiory poezji, wspomnienia, powieści i opracowania - większość związana z Lizboną i najbliższym Miquelowi mieszkańcem tego miasta. To Fernando Pessoa.

Tworzył pod kilkoma nazwiskami, w każdym - w innym stylu, poetyce, nastroju. Miquel organizuje przedstawienia teatralne, happeningi, koncerty, odczyty, spotkania poświęcone Pessoi. Czasami staje się jego alter ego, jak wtedy, gdy przez ułamek minuty przemyka ulicą, prawie wpadając pod tramwaj, w filmie Wima Wendersa “Lisbon Story". Miquel, dzięki któremu Wenders zafascynował się postacią i twórczością Pessoi, gra tam i jego, i siebie równocześnie. Jadę pociągiem z Cascais i czytam “Księgę niepokoju": “Pociąg zwalnia, jesteśmy na Cais do Sodre"...

Z Cais do Sodre od razu możemy wejść w miasto. Można pójść szlakiem proponowanym przez turystyczny folder i obchodząc żelazne punkty wizyty w Lizbonie posmakować jej codziennej atmosfery. Lub poprosić znajomego Portugalczyka, aby zabrał nas na całonocną wędrówkę po taskas. Wtedy, słuchając fado, poczujemy, że plac Rossio pachnie kawą, całe miasto pachnie morzem i kwiatami, jesienią pieczonymi kasztanami, a fado zawsze pachnie samotnością.

Kiedy nad ranem wracamy do domu, możemy mieć pewność, że oprócz tzw. żywej duszy, mamy duże szanse spotkać sprzedawcę losów którejś z licznych loterii. A co możemy kupić w dzień? W środku dnia w centrum możemy kupić kurczęta (po euro za sztukę), bakalhau (sławnego dorsza), wypróbować kilka (z kilkudziesięciu? kilkuset?) gatunków ciast, ciasteczek, słodkości; Portugalia to chyba światowa stolica słodyczy. Także dobry, stary zegarek, gazety na każdy temat, haszysz i heroinę, afrykańskie instrumenty ludowe itd. A potem wpaść na kawę. Kawkę, cafezinho, jak pieszczotliwie nazywa się ten napój. I nawet jeśli nic nie wynagrodzi nam rozczarowania, gdy zamiast zamówionej herbaty dostaniemy melisę, rumianek czy kwiat lipy w sam środek upalnego popołudnia, smak kawy w Lizbonie, Algarve czy małej wsi w Trás-os--Montes jest zawsze taki sam. Mocny, aromatyczny, ożywczy.

Grande Festa

Kolejne słowo-klucz do portugalskiego życia to festa, czyli święto. Kiedy wraz z teatrem, w którym pracuję, urządzamy feirę medieval, średniowieczny jarmark, w pewnym momencie znika podział na gapiów i artystów, muzykantów, kuglarzy. Nie ma identyfikatorów i zakazu wstępu do namiotu organizatorów, bo organizatorem jest całe miasto. To, co często przedstawiane jest jako iberyjska zapamiętałość w rozrywce i ogniste wygibasy na zawołanie, w rzeczywistości jest właśnie niezwykłą zdolnością do odnalezienia się w świątecznej sytuacji, w zabawie. Jest spotkaniem z ludźmi, toczącym się powoli, według swojego rytmu i porządku, który wydaje się być wrodzoną cechą Portugalczyków, podobnie jak ciekawość i otwartość wobec przybyszów i przywożonych przez nich opowieści, muzyki, tańców.

Czasami, gdy prezentujemy kuglarskie sztuczki, gramy na dudach czy śpiewamy w którymś z barów (to one są zapleczem “sceny") rzewne ballady i liryczne do bólu miłosne historie, utwierdzam się w przekonaniu, że ludzie potrzebują do życia muzyki, pieśni, zgrabnie opowiedzianej w przedstawieniu historii, tak samo jak powietrza i wody. Na dużym święcie i na “jarmarkach" dla nikogo nie może zabraknąć wina, chleba i przygotowywanych na oczach gawiedzi przez mistrza fachu rzeźnickiego pieczonych mięs.

Są też festy spokojniejsze, pachnące dymem z ogniska i jesiennym chłodem, takie jak Święto Kasztanów w Trancoso, miasteczku na północy. W ognisku pieką się kasztany, a naokoło sceny stoją kramy miejscowych wytwórców miodów, kasztanowych przysmaków i alkoholi, szczególnie tych świeżo w danym roku wyprodukowanych. Ponieważ wino niezbyt koresponduje z kasztanami, podczas degustacji proponowane są mocniejsze specjały, jak żurpiga czy znana tylko i wyłącznie w Trancoso - Sange de Judeu, czyli żydowska krew.

Innym razem zostajemy zaproszeni na urodziny córki właścicieli jednego z kilku w naszej miejscowości barów. Gdy myślę o wszystkich odwiedzonych w Portugalii barach (kanapka z serem i pachnące galao wcześnie rano, piwo, kieliszek porto i inne trunki późną nocą), układa mi się na ich temat niekończący się poemat. Dekoracja ścian i półek to świetny temat na pracę magisterską z antropologii. Więc: wystawka z paczek po papierosach, dawno przebrzmiałe reklamy, szaliki FC Porto i Benfiki, wiszące zgodnie obok siebie na samej górze, co możliwe jest tylko na ścianie baru. Umiłowanie futbolu to kolejny temat-rzeka. Gdy jedziemy autostradą w stronę miasta, gdzie ma się odbyć mecz, mijamy po drodze samochody z całymi rodzinami: stateczni ojcowie rodzin za kierownicą, obok babcia z wnukami, młodzież. Karmiące matki idą do baru na telewizję, bo co to za radość oglądać mecz samotnie. Jest też w barze obrazek świętego albo Matki Boskiej Fatimskiej. Nikt nie wypędza psów, zabłąkanego kota, klienta, który przyszedł tylko obejrzeć film czy wieczorny dziennik.

Wróćmy do urodzin córki właścicieli baru. Kiedy wchodzimy z dudami, skrzypcami i akordeonem, mała uroczystość zamienia się w godną festę. Z tej okazji wyłączony zostaje nawet telewizor. Bruna, która kończy 21 lat i niedługo wychodzi za mąż, dostaje w prezencie od rodziców haftowany obraz z dziesięciorgiem przykazań.

Świętych obcowanie

Święci, jak mówi teologia, są po to, aby być naszymi orędownikami, przyjaciółmi i pomocnikami w codziennych sprawach. Kult świętych i Matki Boskiej polega w Portugalii na codziennym, żywym z nimi kontakcie, a “od święta" urządza się na ich cześć wspaniałe uroczystości. W dziennikach wśród ogłoszeń drobnych znajdziemy nowennę do świętego Judy Tadeusza, patrona “spraw beznadziejnych", i modlitwę do Trójcy Świętej.

Święty Antoni, nasz znajomy patron od rzeczy zgubionych, jest bez wątpienia postacią najważniejszą. Lizbona, gdzie przyszedł na świat, przez wiele dni po czerwcowych uroczystościach ku jego czci żyje wspomnieniem festy. Święty Wincenty opiekuje się szczególnie hodowcami winnej latorośli i wszystkiego, co rośnie i ma przynieść owoce, Święty Gonzalo, najlepszy swat, jest również patronem płodności. Święta Barbara to opiekunka w czasie burzy i sztormu oraz patronka dobrej śmierci; to do niej, częściej niż do Matki Boskiej od Szczęśliwych Powrotów, modlili się przez wieki portugalscy żeglarze.

Gdzieś w połowie grudnia w mojej wsi (Oliveira do Bairro, niedaleko znanego z pięknych łodzi Aveiro) odbywa się festyn, który ma zgromadzić środki finansowe na urządzenie Festy ku czci św. Antoniego. Delegacja ze wsi przez kilka dni jeździ po całej miejscowości i zbiera dary przeznaczone na licytację. Dochód z niej wpływa do kasy Camary Municipal (urzędu miejskiego czy gminnego), Camara wynajmuje kucharzy, kapelę, płaci za wszystko, co potrzebne do zorganizowania festy, a potem przedstawia szczegółowe rozliczenie.

Co się dzieje tego grudniowego dnia? Wyjątkowo nie pada deszcz, więc na plac przed kościołem przyszło sporo ludzi. Dwa samochody tworzą scenę, na której prowadzący licytację prezentuje kolejne towary. Są tu olbrzymie dynie, worki z ziemniakami, pęta domowej roboty kiełbasy (mięsa i świńskie nogi - słynne, według niektórych bardzo smakowite “presunto" - leżą schowane przed słońcem w przedsionku kościoła), baniaki wina, butelki szampana, aquardente velha, ciasta, owoce i wiklinowy kosz, z którego wystają głowy kaczki i kaczora. Napis głosi, że są one “do kupienia tylko jako para, ponieważ to kochankowie". Mieszkańcy Oliveira są hojni: butelka popularnej whisky Logan, warta około ośmiu euro, zostaje sprzedana za trzydzieści trzy euro.

Uroczystości na cześć świętych to sławne “romarios". To podczas tych barwnych świąt, często porażających rozmachem i nastrojem, chrześcijańska obrzędowość spotyka się z tradycjami miejscowymi. W uroczystej procesji, mieniącej się setkami kolorów wstęg, girland, strojów, centralną postacią jest niesiona przez wiernych figura świętego lub Matki Boskiej. Ulubiony obraz zapamiętany przeze mnie z takiej procesji to ogromna figura Maryi, udekorowana kwiatami, wstążkami, tiulem, jedwabiem, koronkami i wstęgami z delikatnie posklejanych banknotów euro. W zależności od regionu, świętego i charakteru uroczystości w procesji idą lub dołączają do następującej po niej festy również przebierańcy, kapela, dudziarze czy słynni mirandyjscy pauliteiros - grupa mężczyzn w charakterystycznych strojach, wygrywająca z towarzyszeniem dud rytm na kijach. W uroczystościach ku czci Matki Boskiej Fatimskiej widzimy małe dziewczynki, ubrane tak jak niesiona w procesji figura.

Tradycja żywa

Życie na tzw. prowincji wciąż toczy się nie tylko dzień za dniem, nie koncentruje się jedynie na pracy w polu, pasterstwie czy handlu, nawet nie wokół wydarzeń politycznych czy rocznic państwowych. Szczególnie na północy kraju, uważanej za najbardziej katolicką, przetrwało wiele przedchrześcijańskich zwyczajów i obrzędów związanych z cyklem przyrody i płodnością natury. Z biegiem czasu stały się one trwałym elementem tradycji już chrześcijańskiej.

Św. Jan, którego święto tak hucznie 24 czerwca obchodzi się w Porto, nie tylko wysłuchuje modlitw i próśb wiernych, ale chroni przed złymi mocami (uderzanie się główkami czosnku podczas tej uroczystości, dziś traktowane jak zabawa, miało kiedyś znaczenie magiczne), pomaga upiec dobry chleb (w czym bierze udział także św. Gonzalo) i podobnie jak w kulturach wielu ludów chrześcijańskich “święci" wodę. W czasie uroczystości ku czci Nossa Senhora da Agonia w Viana do Castelo umieszcza się na łodzi płynącej w głąb morza figurę Matki Boskiej, opiekunki rybaków. Nie kolidują z tym inne, niechrześcijańskie obrzędy, które mają zapewnić przychylność oceanu i pomyślne połowy.

Zdarza się, że te najstarsze tradycje zachowały się tylko w zewnętrznej formie, bez świadomości, co było kiedyś ich właściwą treścią, ciągle jednak w Trás-os-Montes, Mirandzie, Dolinie Tagu czy nadmorskich wioskach rybackich są praktykowane przez starych i przejmowane z szacunkiem przez młodych. Portugalia ma swoich Kolbergów, jednak wciąż możemy usłyszeć zarejestrowane przez nich obrzędowe pieśni i długie liryczne ballady historyczne, zobaczyć opisane w książkach zwyczaje, odwiedzić wraz z ludźmi pozostałe po Celtach, obdarzające płodnością menhiry, pójść do źródła z wodą, która ciągle, nie tylko w legendach, uzdrawia. Bowiem moc uzdrawiania zależy nie od właściwości wody i miejsca, a od wiary przychodzących tam ludzi.

W pieśniach, śpiewanych w Mirandzie przez kolędników, poubieranych w maski, fantastyczne naszyjniki zrobione np. z korków od wina, misternie pozszywane ze skrawków materiału kapoty, brzmią echa ważnych związanych z tym zwyczajem wierzeń. Daje on pomyślność i szczęście odwiedzonemu gospodarstwu, zapewnia zdrowie ludziom i zwierzętom, odpędza od domostwa wszelkie licho. Kolędują też grupy dziecięce, recytując powtarzane od wieków proste rymowanki, a w ich prostocie zawiera się przedziwna magia, w którą wierzymy, ponieważ nie jesteśmy pewni, dlaczego co roku odradza się świat, a wraz z nim i my.

Nie ma to już nic wspólnego z podkreślaniem odrębności, akcentowaniem kulturowej różnorodności, jaką wnosi się do wspólnoty państw czy światowego dziedzictwa. Chodzi o możliwość dalszego trwania, pracy na roli, corocznego zrywania winogron, właściwy rytm codziennego życia. Mówię tu o rzeczach trudno dostrzegalnych dla podróżnego lub turysty, ale to właśnie one stanowią o specyfice czy “egzotyce" tego kraju bardziej niż fado i dworskie tańce, jakie się tu narodziły i stąd rozeszły po Europie.

Z uśmiechem przywołuję kategorię egzotyki, ponieważ dla większości Polaków egzotyką są dziś np. kończące karnawał obrzędy “kusego wtorku" czy “zabijania muzykanta". Również w Portugalii istnieją zwyczaje przez samych Portugalczyków mało znane, a poruszające. Na przykład tak zwane wspólne pogrzeby w Trás-os-

-Montes, podczas których osoba, mająca coś na sumieniu i chcąca powiedzieć o tym mieszkańcom wsi, zawijana jest w żałobny całun i niesiona w trumnie. Uczestnicy “pogrzebu" idąc za trumną przyjmują tym samym do wiadomości winę tej osoby. Po wypełnieniu pokuty, jaką jest ów żałobny pochód, przewinienie zostaje wymazane z pamięci społeczności. To tylko jeden z dziesiątków zadziwiających i wciąż żywych zwyczajów tego kraju.

Na mapie świata

Nie było w Portugalii wielkich ofensyw, przetaczania się wojsk, budowania coraz to nowych okopów. Nawet wspomnienia czasów dyktatury zakończonej Rewolucją Goździków nie są powodem do rozdrapywania starych ran. Jest wiele teraźniejszych kłopotów, przede wszystkim gospodarczych. Pomimo krwawych konfliktów z Hiszpanią i wojen w koloniach nie istnieje w Portugalii wielka narodowa martyrologia. Jednak to kraj nie tylko odważnych odkrywców, ale również zdobywców i kolonizatorów. Do dziś, mimo że czasy kolonialne minęły, czuć posmak tej atmosfery: w detalach architektonicznych domów, w ubiorze, w zachowaniu ludzi.

W tym kraju kontrastów są miejsca tak zastałe w swoim krajobrazie i tworzonym przez ludzi charakterze otoczenia, że nie doświadczymy w nich tego odczucia. Szukać go możemy wtedy w sferze pamięci i historycznych refleksji. A jednak w języku, gestach, ukradkowym spojrzeniu dostrzegalny jest fakt, że w żyłach Portugalczyków płynie krew z wielu lądów i kontynentów.

Mają tylko dwóch sąsiadów: Hiszpanię i bezmiar oceanu, ale ich ojczyzna rozciąga się daleko poza mały pasek ziemi na mapie Europy, a ojczyzny wielu mieszkających w Portugalii ludzi rozrzucone są po całym świecie. O kraju tym rzadko mówi się zresztą “ojczyzna", częściej: Casa Portuguesa. Dom.

Ewa Grochowska jest absolwentką Wydziału Filozofii UMCS, pisze doktorat o idei mesjańskiej w judaizmie. Zajmuje się badaniem tradycji muzycznych i kulturowych Europy Środkowo-Wschodniej, współpracuje z fundacją “Muzyka Kresów" z Lublina, organizującą m. in. Festiwal Najstarsze Pieśni Europy, oraz organizacjami pozarządowymi zajmującymi się ochroną i kultywowaniem dziedzictwa kulturowego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2003