Dobrze urodzeni

Małgorzata Borecka, doula: Jeśli kobiecie wmawia się, że musi mieć wokół siebie cały sztab ludzi pomagających jej w rodzeniu, to ona przestaje wierzyć w swoje możliwości. Kluczem jest to, żeby zaufała swojemu ciału.

17.12.2012

Czyta się kilka minut

Małgorzata Borecka / Fot. Alina Gajdamowicz
Małgorzata Borecka / Fot. Alina Gajdamowicz

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Doula to zawód?


MAŁGORZATA BORECKA: Doula nie jest wpisana w rejestr zawodów. W Polsce z doulowania utrzymuje się kilkanaście kobiet, kilkadziesiąt zaczyna swoją przygodę.



Jaka jest różnica między położną a doulą?


Położna zapewnia poczucie bezpieczeństwa od strony medycznej, jej priorytetami są zdrowie i życie kobiety oraz dziecka. Studia położnicze to lata medycznej wiedzy, doula jej nie potrzebuje i mimo że zna mechanizmy porodowe, nie może wchodzić w kompetencje położnej. Ona zapewnia raczej ciągłość opieki – jej priorytetem jest jak najlepsze samopoczucie emocjonalne, psychiczne i fizyczne kobiety. Nie da się być jednocześnie doulą i położną przy porodzie.



Doula jest kimś w rodzaju przewodnika?


Ona raczej idzie za kobietą, jej ramiona ją otaczają, dają poczucie bezpieczeństwa. Doula nie mówi kobiecie, co ma robić, ona organizuje przestrzeń w taki sposób, aby sama kobieta znalazła odpowiedź na to, jak i gdzie chce urodzić, a potem, jak zająć się swoim dzieckiem. To kobieta decyduje, kiedy już nie będzie douli potrzebować. Doula musi znać granice – nie może wyręczać kobiety w macierzyństwie.



Doula to chyba jednak wymysł nowoczesnego społeczeństwa. Przez całe stulecia rodzącym towarzyszyły starsze, doświadczone kobiety – „babki” lub „dzieciobiorki”.


Kiedyś przebywałyśmy w naturalnym kręgu kobiecym. Zawsze znalazła się koło nas matka, siostra, babka, ktoś, kto był w ciąży, karmił piersią, a może nawet rodził w pokoju obok. Dziewczynka wyrastająca w takim otoczeniu uczyła się przez obserwację, nasiąkała atmosferą. Wszystko, co związane z kobiecością, stawało się dla niej naturalne.


Dzisiaj te kręgi zostały zerwane, kobieta oczekująca dziecka czuje się często osamotniona, nie ma z kim porozmawiać, bo najbliższe osoby zostały w miejscu, z którego wyjechała na studia lub do pracy. Mogą też nie chcieć o tym rozmawiać, bo nie potrafią lub mają traumatyczne wspomnienia.



Nie mieszkamy już w wielopokoleniowych domach, gdzie pod jednym dachem umierali starzy i rodzili się młodzi, w czym uczestniczyli członkowie rodziny.


I dlatego m.in. traktuje się ciążę jako coś niezwykłego, wyabstrahowanego i dziwnego. W kobiecie ciężarnej widzi się tykającą bombę. Ona zresztą sama się tak postrzega, natychmiast po wykonaniu testu pędzi do lekarza i ufa wyłącznie medycynie. To dobrze, bo medycyna nieraz ratuje życie, ale równocześnie nie można zapominać, jak istotna jest w tym momencie opieka emocjonalna i zaufanie swojemu ciału.



Dzisiaj coraz więcej kobiet woli rodzić w domu, nie w szpitalu. Doceniają spokój, jaki wiąże się z oswojonym miejscem.


Węgry mają swoją wojowniczkę – Agnes Gereb, lekarkę i położną, od ponad 20 lat działającą na rzecz tego, aby tamtejsze kobiety mogły wybrać miejsce do porodu, a położne mogły pracować w sposób samodzielny. Na Węgrzech toczą się przeciw niej sprawy sądowe, niedawno na salę rozpraw wprowadzono ją w kajdanach na rękach i nogach.


Świat współczesny wciąż nie jest przygotowany na porody domowe i domowe śmierci. To są dla nas sytuacje niewygodne, dlatego je odsuwamy od siebie, byle dalej. Chcemy być zdrowi i silni, bo to stało się wartością nadrzędną w dzisiejszej kulturze. Uciekamy od tego, co nieprzewidywalne, niedające się zaplanować – a tym jest właśnie naturalne rodzenie, i trudne, co jest częścią chorowania i umierania.


Dobrze pamiętam z dzieciństwa rytuały wokół zmarłych osób, które leżały we własnych pokojach. Dla moich dzieci to już rzecz niepojęta. Szkoda, bo zostają pozbawione bezpośredniego uczestnictwa w wielkim cyklu życia. No bo gdzie, jak nie w domu, rodzić się i umierać?



Moja mama i babcia urodziły się jeszcze w domu.


Dzisiaj według Światowej Organizacji Zdrowia 80 proc. porodów może mieć naturalny fizjologiczny przebieg, wystarczyłaby położna, tylko 20 proc. potrzebuje nadzoru lekarza.


W okolicach II wojny światowej przeniesiono porody z domu do szpitali. Początkowo odnotowywano wysokie wskaźniki śmiertelności z powodu zbyt małej wiedzy o higienie okołoporodowej. Z czasem sytuacja się poprawiała i rzeczywiście spora część ciąż ryzykownych, które mogły skończyć się śmiercią albo kalectwem dziecka czy matki, miało szczęśliwe rozwiązanie. W latach 50. zaczęto jednak kobietom podawać mocne środki odurzające. Rodziły w kompletnej nieświadomości, stanowiły zagrożenie same dla siebie, gryzły i kopały, więc przywiązywano je do łóżka. Kompletna dehumanizacja.


Dziś, w standardowym szpitalu rodząca ma do czynienia z wieloma osobami: kto inny zajmuje się nią w czasie ciąży, kto inny podczas porodu, w którego trakcie często wypada jeszcze zmiana lekarza i położnych, kto inny po porodzie. To budzi wyłącznie stres. Pod tym względem stechnologizowane Stany Zjednoczone, do których Polska niebezpiecznie się zaczyna zbliżać, wypadają źle na tle np. Holandii. Tam kobieta przechodzi pod opiekę lekarza dopiero w momencie, gdy położna uzna, że ciąża przebiega nieprawidłowo. Jeśli wszystko jest w porządku, kobiecie przez całą ciążę wystarcza położna. Badania wykazują, że stała obecność osoby wspierającej rodzącą spoza personelu medycznego skraca długość porodu, niweluje konieczność stosowania środków przeciwbólowych czy interwencji medycznych.



To też kwestia przygotowania kobiety i uwierzenia w nią, aby ona sama mogła uwierzyć, że jej ciało jest w stanie podołać trudom porodu.


Przecież ciała do tego nie trzeba przygotowywać, ono samo wie, co robić. Czy kobieta w XXI wieku musi się tego uczyć?


W pewnym sensie tak. Jeśli kobiecie wmawia się, że ona musi mieć wokół siebie cały sztab ludzi pomagających jej w rodzeniu, to ona zwyczajnie przestaje wierzyć w swoje możliwości. Kobiecość dzieli się dzisiaj na odrębne sfery – seksualność i macierzyństwo, a one przecież stanowią jedność, drugie jest konsekwencją pierwszego. Kobieta powinna mieć te płaszczyzny zintegrowane.


Ina May Gaskin, położna amerykańska, która przyjęła ponad dwa tysiące porodów, powiedziała, że poród tkwi w umyśle. Jeśli on kobietę zblokuje, to nie urodzi siłami natury, nawet jeśli jej ciało ma na to fizyczną gotowość.



Znam kobiety, które poród przeraża, a karmienie piersią odstręcza.


Wielu ma wizję porodu jako czegoś niebezpiecznego, brudnego i krwawego, a to tak nie jest. Kobiety boją się też utraty kontroli nad sobą, a właśnie dopiero w transie porodowym łapią one głęboki kontakt ze swoim ciałem. Urodzi dobrze ta kobieta, która wyłączy umysł sprawdzający, czy wszystko w porządku. „Dobrze” znaczy tu satysfakcjonująco dla niej, a niekoniecznie „szybko i łatwo”.


Często o pomoc zwracają się do mnie kobiety, które mają świadomość, jak będzie im trudno przestać się kontrolować. Kiedy stoi obok nich doula czy mąż, osoby, z którymi jest oswojona, może być jej łatwiej.



Mężczyzna towarzyszący kobiecie w trakcie porodu to jedna z konsekwencji fali emancypacyjnej.


Kiedyś mężczyźni nie mogli brać udziału w porodach z powodu kulturowego tabu. Nawet gdy potrzebna była interwencja lekarska, pomocy mogły udzielić żony czy córki medyków pod ich nadzorem zza drzwi.


Gdy porody przeniosły się z domów do szpitali, kobiety na sali porodowej zostały same, bez osób wspierających. Lekarz–mężczyzna przekazywał ojcom informacje, krzycząc ze szpitalnego okna – w ten sposób rodziły nasze matki i niektóre babki. W pewnym momencie zorientowano się, że to nie jest dobre dla nikogo. W Polsce pierwszy poród rodzinny odbył się w połowie lat 70. – podobno w asyście swojego taty przychodziła na świat wnuczka prof. Włodzimierza Fijałkowskiego, orędownika porodów rodzinnych.


A w latach 90. mężczyzna pojawił się na porodówce dlatego, że to on był pod ręką jako najbliższa osoba – rozpierzchły się rodziny wielopokoleniowe, o których rozmawiałyśmy.



To dobry pomysł, aby mężczyzna był obecny na sali porodowej?


Moim zdaniem świetny. Oczywiście jeśli będzie pamiętał, że to jest czas zarezerwowany dla kobiety rodzącej i nie ucieknie w granie na komórce lub w czytanie gazety. Położna nie zawsze ma czas, ochotę czy możliwość zatroszczyć się o mężczyznę, powiedzieć mu, jak mógłby pomóc, tym może zająć się właśnie doula. Dać mu chwilę wytchnienia poza salą porodową, zostając z rodzącą. On czuje bezradność wobec jej bólu, zaczyna się denerwować, to zaś denerwuje kobietę, a adrenalina jest najmniej potrzebna do rodzenia.



Kobietom nic nie trzeba tłumaczyć: wiedzą, co robić, i są bardziej empatyczne.


Bo jak kobiety są razem, to podnosi się nam poziom oksytocyny, wzajemnie się nią regulujemy. Kobieta w stresie szuka towarzystwa innej kobiety – porozmawia i jest jej lżej. Inaczej z napięciem radzi sobie mężczyzna – ucieka w samotność.



Powiedziała Pani, że doula nie powinna dawać kobiecie żadnych rodzicielskich porad. A ja sądzę, że jedna by się przydała: dziecko to nie twoja własność, tylko człowiek, któremu pomagasz znaleźć się w życiu i który nie jest po to, aby spełniać twoje ambicje.


Dzieci rodzą się z oczami zamkniętymi lub otwartymi, spokojne lub kwilące. Od razu widać, że to są różni ludzie, przez jakiś czas jeszcze zależni od matki, ale z natury swojej autonomiczni. Doula ma pokazać kobiecie, że dziecko należy szanować, liczyć się z jego pragnieniami, wtedy ona będzie wiedziała, co mu może dać. Jedną z gorszych rzeczy jest oczekiwanie od dziecka wdzięczności.



Dzisiaj dziecko traktowane jako część dobra konsumpcyjnego: rodzice opłacają prestiżowe przedszkola, szkoły, kursy, wakacje. Ale ta upozorowana troska to wyścig o prestiż, dobro dziecka schodzi na plan dalszy.


Doula nie może osądzać, to nie jej rola. Rodzicielską odpowiedzialnością jest podejmowanie decyzji wychowawczych – dzieci będą beneficjentami tych wyborów lub poniosą ich smutne konsekwencje. Ja mogę tylko kłaść nacisk na to, że ważne jest, aby między dzieckiem a rodzicami utworzyła się więź – zdrowa, oparta na bezwarunkowej miłości.


Dobrze jest zacząć od początku: kiedy się urodzi mały człowiek, najlepiej położyć go na matczynym brzuchu, niech go stamtąd nikt nie zabiera. Ciało kobiety wyrzuca wtedy nieprawdopodobne ilości oksytocyny, hormonu miłości. Poza tym kobiece ciało ma zdolność termoregulacji. Jeśli jest gorąco, może obniżyć temperaturę, jeśli zimno, podwyższyć. Gdy na brzuchu leżą bliźniaki i jeden z nich potrzebuje więcej ciepła, to połowa ciała staje się cieplejsza. Ciało kobiety, bez udziału umysłu, odpowiada na potrzeby dziecka.



To, że kobiety nie wierzą we własny instynkt, nie jest tylko problemem ostatnich dekad. Już w dwudziestoleciu międzywojennym Korczak namawiał je do tego, aby rzuciły w kąt poradniki wychowawcze i zawierzyły intuicji.


Korczak też mówił, że matka wie, zanim lekarz coś dostrzeże, że to on powinien słuchać kobiety, bo nikt nie zna dziecka lepiej od niej. Położna czy doula potrafi wykąpać noworodka – zrobią to sprawnie i szybko – ale ono i tak potrzebuje nawet niepewnego, ale dotyku rąk obojga rodziców. Chodzi o oddanie kompetencji rodzicielskich w ręce rodziców.



A czego najbardziej potrzebuje matka noworodka?


Zadbania o siebie. Przyzwolenia na zatroszczenie się o nią. Gdy to zrobi, dziecko też będzie zadbane. Po powrocie ze szpitala, nie musi natychmiast rzucać się do sprzątania mieszkania, to naprawdę może poczekać. Niech pozwoli na to, aby ktoś jej przygotował posiłek i niech śpi, kiedy dziecko zapada w drzemki. Przez 6 tygodni połogu ciało wraca do stanu sprzed ciąży – to czas, w którym można poznać własne dziecko i dać ciału odpocząć po ciąży i porodzie. Dziecko wymaga uważności, ale nie kosztem siebie. W samolocie, w razie awarii, najpierw sobie zakłada się maskę, a potem dziecku.


Traumatyczne wchodzenie w macierzyństwo niejednokrotnie wiąże się z potwornym wyczerpaniem kobiety. Najlepsze, co kobieta może dać swojemu dziecku, to swoje zadowolenie na każdym etapie jego rozwoju.



Polityka państwa i w ogóle klimat społeczny nie sprzyja zadowoleniu polskiej matki.


Mówię o czymś, co może się zdarzyć w skali makro, o tym, na co mamy realny wpływ: o pozwoleniu na bycie sobą i przeżywaniu różnych emocji, w tym żalu i smutku. Trening radzenia sobie z uczuciami zaczyna się u dziecka już na etapie ciąży: dociera do niego, gdy matka się denerwuje, a potem gdy się uspokaja.


Kiedyś jakaś matka powiedziała do swojego syna, który właśnie został ojcem: „Dziecko, w rodzicielstwie najtrudniejsze jest pierwsze 60 lat”. Kobieta stając się matką, dostaje kolejną rolę do zagrania. Nie musi dla niej rezygnować z tych pozostałych: z siebie, z pracy i pasji.


Macierzyństwo to spotkanie potrzeb dziecka i matki. Jeśli matka chce spać z dzieckiem, a ono tego nie chce, jest to sygnał, który powinna brać pod uwagę. Jeśli dziecko chce spać z matką, a ona się temu sprzeciwia, trzeba szukać dla tej sytuacji rozwiązania. I pamiętać, że nic nie jest na zawsze.



Jak przebiegała Pani droga do doulowania?


Jako studentka pedagogiki i świeżo upieczona żona pomagałam znajomej Amerykance w nauce polskiego. Linda Sacco jest doulą, dużo opowiadała mi o tym, co robi. Dla mnie to był wtedy kosmos, nie miałam pojęcia, że czymś takim można się zajmować. Linda opiekowała się w Polsce kilkoma zagranicznymi parami: pomagała im w znalezieniu angielskojęzycznych lekarzy, kompetentnych położnych, szpitali, wspierała w trudnych momentach. Kiedy byłam później w ciąży, miałam masę pytań, wątpliwości. Dużo rozmawiałyśmy i w ten sposób Linda została moją doulą.


Pierwsze dziecko urodziłam z moim mężem, a na czym polega doulowanie pojęłam dopiero w trakcie porodu drugiego, mając przy sobie męża i doulę. Czułam ogromną ulgę, gdy Linda trzymała mnie za rękę i wykonywała masaż. A przecież na sali obecny był mój mąż, a ja nie rodziłam pierwszy raz. Dziś już wiem, że doula gwarantuje spokój, po prostu czuwa.


Od 12 lat sama rodzę (mam piątkę dzieci), a od dekady towarzyszę kobietom w porodach. Mimo że tyle razy sama byłam w tej sytuacji, obserwowanie tego, jak rodzi druga kobieta, jest dla mnie czymś absolutnie wyjątkowym, jest przywilejem.  



MAŁGORZATA BORECKA jest pedagogiem. Od 2003 r. jako doula towarzyszy przy porodach, jako instruktorka szkoły rodzenia przygotowuje do porodu i rodzicielstwa, szkoli w zakresie opieki nad noworodkiem i niemowlęciem, wspiera w karmieniu piersią, prowadzi grupy wsparcia dla matek z małymi dziećmi i indywidualne konsultacje wspierające kobiety przed i po porodzie. Prezeska Stowarzyszenia DOULA w Polsce.



WIEDZIEĆ, CO ROBIĆ


Mama powiedziała: „Najważniejsza jest położna”, bratowa: „Tylko karmienie piersią”. Wystarczyło, wiedziałam, co mam robić. Nie zapisałam się do szkoły rodzenia, nie sięgnęłam po żaden poradnik. Syna rodziłam w szpitalu, w mroku, przy nocnej lampce. Kiedy złapał pierwszy oddech, położna w ułamku sekundy włożyła mi go pod bluzkę. W ten sposób spędziliśmy czas do świtu.


Córkę chciałam urodzić w domu. Nie udało się – sześć lat temu w Krakowie nie było takiej możliwości. Przychodziła na świat w szpitalnym boksie, a ja trzymałam się jednej myśli: moje ciało ma jej pomóc. Z nieprawdopodobną energią ta istota witała się z nowym otoczeniem – do dziś mam w uszach jej przenikliwe kwilenie. Ucichła dopiero wtedy, gdy na sali szpitalnej wyzwoliłam ją z ciasnych śpiochów, a nagą i kruchutką położyłam na obolałym brzuchu. Całą noc przespałyśmy razem.


Mój tata żył równe dziewięć miesięcy od momentu zdiagnozowanego przerzutu. Najpierw nadzieja, że to nieprawda, potem szukanie onkologa, dalej załatwianie leków. W pewnym momencie musiałam się skonfrontować z tym, że nie ma dla niego ratunku. Znajoma lekarka powiedziała: „Umrzeć można dobrze”. Wystarczyło, wiedziałam, co mam robić. Na trzy dni przed śmiercią zabrałam go do domu ze szpitala, wróciliśmy tam karetką po tlen na dwie ostatnie godziny. Leżał na wielkim łóżku, łapał krótkie oddechy.


Ta sama stężona energia towarzyszy narodzinom i śmierci. Gasnący człowiek jest jak noworodek – delikatny i bezbronny. Budzi masę czułości. Położyłam się obok ojca, przytuliłam, odchodził w moich ramionach. Otwarcie życia i zamykanie go domagają się obecności, bliskości i dotyku.



KATARZYNA KUBISIOWSKA

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 52-53/2012