Dobro rozdawał

O. Stefan Miecznikowski - łącząc wiarę z patriotyzmem - miał także bardzo wiele miłości do ludzi. Wywarł wielki wpływ na kilka pokoleń, zwłaszcza na moje - za młode na Październik, za stare na Marzec, ale w najlepszym wieku na czas Solidarności.

16.01.2005

Czyta się kilka minut

O takich ludziach mówi się “charyzmatyczny", czego bardzo nie lubię, bo kojarzy się z wodzami, krzykaczami i populistami. Łatwo składają puste obietnice i zapewnienia, że są prawdziwymi Polakami oraz jedynymi pełnomocnikami Pana Boga na Polskę. Od takiego stylu o. Miecznikowski był jak najdalszy. W Łodzi mówiło się zawsze właśnie “ojciec Miecznikowski", nie “ojciec Stefan". Nie wiem, dlaczego, bo o innym wybitnym jezuicie, o. Tomaszu Rostworowskim wszyscy mówili z kolei “ojciec Tomasz".

***

Przyszedł do Duszpasterstwa Akademickiego w Łodzi w połowie lat 60., wpisując się w dzieło wielkich poprzedników, ojców: Rostworowskiego, Huberta Czumy, Tadeusza Boguckiego. To była oaza wolności w epoce późnego Gomułki. W tym czasie nikt nie szedł do więzienia za same poglądy lub pochodzenie, co stanowiło istotną różnicę w porównaniu do ponurych czasów stalinowskich. Ale Kościół nadal był szykanowany. Walka z nim polegała na próbach ośmieszenia religii jako niepotrzebnego, nieuchronnie przejściowego reliktu oraz na eliminowaniu ludzi wierzących z wpływu na los kraju, uniemożliwianiu im awansu, traktowaniu jak obywateli drugiej kategorii. To był klimat, w którym działało kierowane przez o. Miecznikowskiego duszpasterstwo, skupiające kilkaset osób z łódzkich uczelni.

Spotkania dyskusyjne, prelekcje i cykle wykładów, dni skupienia i rekolekcje, letnie i zimowe obozy, rajdy, coroczne majowe pielgrzymki na Jasną Górę wypełniały znaczną część jego czasu. Zawsze znajdował chwilę na rozmowę pełną uwagi i wyczucia. Chciało się zostać z nim dłużej, najlepiej samemu, i opowiedzieć swoją historię, a czasami od razu pójść do spowiedzi. Nikogo do niczego nie namawiał, nie agitował. Pamiętam jego uśmiech i charakterystyczny niski, cichy głos.

O. Miecznikowski nie chwalił się wiedzą. Okazywało się jednak, że wie dużo, np. gdy zamiast nieobecnego prelegenta podczas słynnego czwartkowego spotkania w kaplicy św. Krzysztofa wygłosił wykład o uwięzienia Prymasa Wyszyńskiego, połączony z oryginalną analizą marksistowskiej teorii i komunistycznej praktyki. W pewnym sensie przeze mnie musiał wyjechać z Łodzi, gdy kilku związanych z Duszpasterstwem Akademickim studentów i młodszych asystentów aresztowano za przynależność do podziemnego “Ruchu" (byłem współorganizatorem i w znacznym stopniu odpowiedzialnym za łódzki ośrodek tej organizacji). Bardzo uważaliśmy, aby naszymi działaniami nie obciążać duszpasterstwa, ale nie mieliśmy wpływu na to, że wykrycie “Ruchu" posłuży władzom PRL do walki z Kościołem. Nigdy jednak po wyjściu z więzienia nie spotkałem się za to z wyrzutem, cieniem pretensji.

***

Prześladowania Kościoła w epoce Gierka miały bardziej łagodny i selektywny charakter, choć istota dyktatury pozostawała niezmienna. Stopniowo rozwijała się i umacniała demokratyczna opozycja, a do Łodzi powrócił o. Miecznikowski.

Miał znakomitą orientację w środowiskach opozycyjnych: służył radą, pomocą, dyskretnie pomagał potrzebującym. Coraz częściej w wąskiej rozmównicy jezuitów przy ul. Sienkiewicza spotykało się ludzi, którzy później budowali “Solidarność". Coraz częściej przyjeżdżał ktoś z Warszawy, coraz więcej przywożono paczek z książkami, petycji i listów otwartych do podpisania.

Bez wahania o. Miecznikowski włączył się w pomoc ogromnemu ruchowi społecznemu, który gromadził się pod sztandarem NSZZ “Solidarność". To z jego inicjatywy odbywały się w Łodzi narady ludzi, którzy stworzyli intelektualne i eksperckie zaplecze związku, a także patriotyczne nabożeństwa i modlitwy.

Potem przyszedł stan wojenny. Kościół przy ul. Sienkiewicza stał się od pierwszego dnia miejscem, w którym skupiły się nadzieje wszystkich pokrzywdzonych, prześladowanych, załamanych - potrzebujących wsparcia, dobrego słowa, modlitwy. Natychmiast powstał ośrodek pomocy dla represjonowanych oraz ich rodzin, gdzie już w połowie grudnia opracowano listę uwięzionych, internowanych, zatrzymanych. Nawiązano kontakty z ich bliskimi, załatwiano pomoc prawną, medyczną... Zrozpaczone rodziny nie były same ze smutkiem i bólem, a matki, siostry, żony i córki nie przechodziły ze spuszczonymi głowami na drugą stronę ulicy, jak w stalinowskiej Rosji i Polsce Bieruta.

We wszystkich tych działaniach był obecny, a większością z nich bezpośrednio kierował o. Miecznikowski. Drobny, ponad 60-letni wówczas kapłan podróżował po więzieniach i ośrodkach: od Łęczycy do Gołdapi, od Darłówka do Włodawy. Odwiedzał uwięzionych, zawoził paczki, listy, dobre słowo. Odprawiał Mszę, wysłuchiwał spowiedzi, interweniował u naczelników i komendantów.

***

Przyszły ponure lata 80., znaczone zamordowaniem ks. Jerzego i Grzegorza Przemyka, odrażającymi spektaklami kłamstwa, esbeckich fałszywek, niegodziwości i hipokryzji władzy. Ich wizerunkiem były konferencje Jerzego Urbana i telewizyjne pogadanki Marka Barańskiego, który starał się nas przekonać do porzucenia wszelkiej nadziei.

O. Miecznikowski się nie poddawał. Zorganizował przy kościele Duszpasterstwo Środowisk Twórczych (mówiło się właściwie od razu “u ojca Miecznikowskiego" i chodziło się “do ojca Miecznikowskiego"). Zapraszał znanych ludzi, specjalistów z różnych dyscyplin. Ks. Józef Tischner mówił o “Krajobrazie odwagi", Witold Kulesza o “Prawno-karnej ochronie czci człowieka przed zniesławieniem", Jerzy Dietl o “Moralnych aspektach rynku sprzedawcy", Paweł Śpiewak o George’u Orwellu; Tadeusz Mazowiecki i Władysław Bartoszewski mieli spotkania autorskie. Wielu słuchaczy zostawało na korytarzu, siedziało na schodach, a nawet stało na deszczu i mrozie przed kościołem, gdzie trzeba było montować nagłośnienie. We wstępie do wydanych w 1983 r. materiałów duszpasterskich o. Miecznikowski napisał: “Kiedy rozpoczynaliśmy naszą działalność, nie przypuszczaliśmy, że program spotka się z tak żywym zainteresowaniem słuchaczy. Materiały publikujemy na wyraźne życzenie uczestników środowych spotkań, którym utrwalone w ten sposób prelekcje pomogą w dalszej pracy duszpasterskiej, w pogłębianiu wiedzy, wybranych wartości i wiary...".

Te spotkania dawały nie tylko możliwość posłuchania wybitnych ludzi, ale także uświadamiały, że jest nas wielu, że nie wszystko stracone. Uwierzyliśmy, że za kordonem batalionu ZOMO jest jednak wolność. To na placu przed kościołem zbieraliśmy się, aby przejść pod znajdującą się pół kilometra dalej, przy kościele Świętego Krzyża, tablicę poświęconą poległym w grudniu 1970 r. Mieliśmy wrażenie, że na tym kawałku ziemi jesteśmy u siebie, że nic złego nie może się nam stać.

Stopniowo więźniów było coraz mniej, jednak właśnie o tyle ciężej było tym nielicznym, zwłaszcza nowo aresztowanym.

I do nich nadal jeździł o. Miecznikowski. Wykłócał się o głodujących, załatwiał pomoc medyczną, przepustki, a gdzie się dało - zwolnienia. Kierował rozdziałem darów i lekarstw. Organizował wyjazdy wypoczynkowe dla zwolnionych z więzień i ich rodzin. Był nie tylko niezmordowany, ale również zawsze uśmiechnięty. Nigdy nie okazywał zniecierpliwienia czy zmęczenia. Nie ma w Łodzi osoby, która bezpośrednio albo przez pomoc okazaną rodzinie nie zetknęłaby się z jego działaniami. Tych kilka pomieszczeń dawnego Duszpasterstwa Akademickiego stanowiło maleńką oazę wolności.

***

Potem przyszła Wolna Polska. Zaczęły się, a właściwie nasiliły podziały i spory polityczne, nieuniknione w demokracji, ale zaostrzone animozjami personalnymi, chorymi ambicjami, pokładami zachłanności i małości.

I znowu potrzebny okazał się o. Miecznikowski. Już nie musiał organizować pomocy, skoro nie było prześladowanych, ale godził dawnych kolegów z podziemia, pośredniczył, łagodził. Szczególną rolę odegrał w doprowadzeniu do porozumienia między działaczami skupionymi wokół Andrzeja Słowika i legitymującymi się mandatem z wyborów sprzed ośmiu lat oraz związaną z Lechem Wałęsą, kierowaną przez Jerzego Dłużniewskiego i Ryszarda Kostrzewę strukturą z czasów podziemia. Dzięki mediacji o. Miecznikowskiego odbyły się wspólne wybory, których wyniki uznały obie strony.

Był z nami w wysiłkach reformowania państwa. Służył modlitwą i czasem. Tylko - niestety - my znajdowaliśmy coraz mniej czasu dla niego. Z goryczą mówił o tym w chwilach szczerości. Niektórzy otoczyli go serdeczną opieką i miłością, chociażby wyjątkowa pod tym względem rodzina Jażdżewskich. Z czasem powstawały inne domy, ponieważ córki wychodziły za mąż, a synowie się żenili, na świat przychodziły dzieci. Udzielał ślubów kolejnym pokoleniom, przychodził na wigilie, na których bywało ponad sto osób.

W Łodzi był symbolem. Zgłaszany do różnych nagród, z których niewiele przyjął, zapraszany na rocznicowe obchody, zwłaszcza sierpniowe, niezmiennie odprawiał Msze za Ojczyznę, zaś w kazaniach odnosił się do bieżących wydarzeń. Nieustannie zwracał również uwagę na konieczność poszanowania praw pokrzywdzonych, biednych, pozbawionych pracy, chorych, starych i tych najbardziej bezbronnych - dzieci nienarodzonych. Odrzucał pokusy łatwego triumfalizmu, gdy jego jedno słowo mogło oznaczać wyniesienie lub unicestwienie kariery polityka. Nie został - jak to się mówi - rozgrywającym łódzkiej polityki. Doskonale potrafił jednak rozpoznać hipokrytów, specjalistów od obnoszenia złożonych do modlitwy rąk w obecności możliwie wielu księży i możliwie dużych tłumów. Wiedział, że wielu ludziom wydawał się przydatny w ich politycznych rozgrywkach, dlatego czuł się coraz bardziej samotny. Ze smutkiem dawał do zrozumienia, że wielu dawnym znajomych przestał być potrzebny, a przecież kiedyś nie należał do narzekających na los.

***

I nagle przyszła wiadomość, że leży w szpitalu. Gdy go odwiedziłem, byli przy nim związani z “Solidarnością" Stanisław Mecych i Grzegorz Woron. W dawnych czasach publicznie spierałem się ze Stanisławem Mecychem, który reprezentował tzw. orientację korowską, podczas gdy sam byłem zwolennikiem prawicowego, niepodległościowego stylu związku. Nad łóżkiem ciężko chorego o. Miecznikowskiego nie miało to znaczenia. Niezmordowany pan Mecych odwiedzał ojca codziennie, poprawiał pościel, cierpliwie pomagał jeść zupę i pić herbatę. Sam przecież niemłody, z długimi siwymi włosami, krzątający się przy nieprzytomnym lub śpiącym ojcu, był potwierdzeniem, że bezinteresowne poświęcenie i miłość bliźniego są możliwe. Gdy zaś o. Miecznikowski na chwilę otwierał oczy i uśmiechał się, wówczas nachylał się nad nim Grzegorz Woron i słyszał, że nas poznaje i dziękuje. Umarł w Gdyni, 28 grudnia 2004, przeżywszy 84 lata.

***

O. Miecznikowski był wolny od fanatyzmu, zacietrzewienia. Postępował z trudną do opisania dziecięcą nieśmiałością, dostrzegał wszędzie dobro albo nadzieję na dobro. Tak onieśmielał dobrocią, że każdego potrafił przekonać do własnych racji, a w każdym razie skłonić do uważnego ich wysłuchania.

Był przede wszystkim zakonnikiem, kapłanem, który wychował kilka pokoleń młodzieży, ale także polskim patriotą, odważnie przeciwstawiającym się złu - uczciwym, wolnym od dążenia do odwetu, zawiści, nacjonalizmu. Znał historię Polski, wiedział więc, że były w niej także niezbyt piękne karty. Dostrzegał w każdym - nawet w tych, dla których w czasach stanu wojennego nie znajdowaliśmy dobrego słowa - człowieka potrzebującego zrozumienia i modlitwy. Zawsze mówił, żeby za każdego się modlić, a potępianie i sądzenie zostawić Bogu. Sprawiał wrażenie, jakby zło nie miało do niego dostępu, jakby uparcie nie chciał zrozumieć, że ludzie bywają źli i podli. Wierzył w dobro, dobro rozdawał i bardzo dużo dobra po sobie zostawił.

Pisane w Ciechocinku, w dniu pogrzebu o. Stefana Miecznikowskiego 30 grudnia 2004.

Stefan Niesiołowski był więźniem politycznym PRL. Związany z ROPCiO, współorganizował NSZZ “Solidarność" w Regionie Łódzkim. W III RP był posłem na Sejm kilku kadencji. Dziś jest wiceprzewodniczącym Stronnictwa “Suwerenność - Praca - Sprawiedliwość" i profesorem biologii na Uniwersytecie Łódzkim.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2005