Czym jest wiara. Rozmowa z Benedyktem XVI

Benedykt XVI: Znakiem czasów jest dla mnie coraz bardziej dominująca idea miłosierdzia Bożego. Począwszy od siostry Faustyny, której wizje odzwierciedlają współczesne pragnienie Bożej dobroci.

28.03.2016

Czyta się kilka minut

Benedykt XVI podczas uroczystości kreowania kardynałów. Bazylika św. Piotra, 14 lutego 2015 r. / Fot. Tony Gentile / REUTERS / FORUM
Benedykt XVI podczas uroczystości kreowania kardynałów. Bazylika św. Piotra, 14 lutego 2015 r. / Fot. Tony Gentile / REUTERS / FORUM

KS. JACQUES SERVAIS SJ: Wasza Świątobliwość pisał kiedyś: „wiara chrześcijańska nie jest ideą, jest życiem”. Komentując sławne zdanie Pawłowe (Rz 3, 28) stwierdza Wasza Świątobliwość: „Wiara jest darem dla wierzących przekazanym poprzez Wspólnotę, która ze swej strony jest owocem daru Bożego”. Co to oznacza?

BENEDYKT XVI: Chodzi o kwestię: czym jest wiara i jak się do niej dochodzi. Z jednej strony wiara jest głęboko osobistym kontaktem z Bogiem, który dotyka mnie w najgłębszej istocie i stawia mnie w obliczu Boga żywego w sposób absolutnie bezpośredni. Czyli tak, bym mógł do Niego mówić, kochać Go i wejść z Nim w komunię. Ale jednocześnie ten w najwyższym stopniu osobisty fakt jest nierozerwalnie związany ze wspólnotą. Do istoty wiary należy to, że wprowadza mnie ona w „my” dzieci Bożych, w wędrującą wspólnotę braci i sióstr.


Jak wygląda dzień powszedni papieża emeryta?


Jak naucza święty Paweł, wiara pochodzi ze słuchania (fides ex auditu). Słuchanie zaś zakłada partnera. Wiara nie jest owocem refleksji ani próby zrozumienia głębi mojego istnienia. Obie te rzeczy mogą być obecne, ale nie wystarczą bez słuchania, poprzez które Bóg z zewnątrz stawia przede mną pytania, wychodząc od historii przez Niego samego stworzonej. Abym mógł wierzyć, potrzebuję świadków, którzy napotkali Boga i czynią mi go dostępnym. Kościół nie powstał sam z siebie, został stworzony przez Boga i jest wciąż przez Niego kształtowany. Znajduje to wyraz w sakramentach, przede wszystkim w chrzcie. Wchodzę do Kościoła nie na mocy aktu biurokratycznego, lecz poprzez sakrament. A to oznacza, że zostaję przyjęty do wspólnoty, która nie powstała sama z siebie i która wykracza poza siebie.

Duszpasterstwo chcące formować doświadczenie duchowe wiernych musi wychodzić od tych podstawowych założeń. Musi koniecznie porzucić ideę Kościoła, który sam siebie wytwarza, i ukazać fakt, że Kościół staje się wspólnotą w komunii ciała Chrystusa. Musi wprowadzać wiernych do spotkania z Jezusem Chrystusem i prowadzić ku Jego obecności w sakramencie.

Jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary, komentując wspólną deklarację Kościoła katolickiego i Światowej Federacji Luterańskiej na temat doktryny usprawiedliwienia (z 31 października 1999 r.), Wasza Świątobliwość podkreślił, że doświadczenie religijne Lutra było zdominowane przez lęk przed gniewem Bożym. A to uczucie dość obce współczesnemu człowiekowi, naznaczonemu raczej nieobecnością Boga. Dla niego problemem nie jest, jak zapewnić sobie życie wieczne, lecz jak zagwarantować sobie równowagę w trudnych warunkach naszego świata. Czy Pawłowa doktryna usprawiedliwienia dla wiary może w tym nowym kontekście dotrzeć do doświadczenia „religijnego” naszych współczesnych?

Dla dzisiejszego człowieka – w stosunku do czasów Lutra i do klasycznej perspektywy wiary chrześcijańskiej – sprawa uległa w pewnym sensie odwróceniu: człowiek nie czuje potrzeby usprawiedliwienia się w obliczu Boga, lecz sądzi, że to Bóg musi się usprawiedliwić w związku ze wszystkimi strasznymi rzeczami obecnymi w świecie i z nędzą ludzkiego bytowania – rzeczami, które w ostatecznym rozrachunku miałyby od Niego zależeć.

W odniesieniu do tego znamienne wydaje mi się, że pewien teolog katolicki podejmuje w sposób bezpośredni i formalny takie odwrócenie porządku: Chrystus w tym ujęciu nie cierpiał za grzechy ludzi, lecz zmazał, by tak rzec, winy Boga. Choć do dziś większość chrześcijan nie podziela tak drastycznego postawienia wiary na głowie, to można rzec, iż wszystko to uwydatnia pewną fundamentalną tendencję naszych czasów.

Kiedy Johann Baptist Metz utrzymuje, że współczesna teologia musi być „wrażliwa na teodyceę”, uwypukla ten sam problem, tyle że w sposób pozytywny. Nawet jeśli abstrahujemy od tak radykalnej kontestacji kościelnej wizji relacji między Bogiem a człowiekiem, współczesny człowiek ma ogólne poczucie, że Bóg nie może oddać większej części ludzkości na zatracenie. W tym sensie typowa dla dawnych czasów troska o zbawienie raczej zanikła.

Ale trwa wciąż, w inny sposób, odczucie, że potrzebujemy łaski i wybaczenia. „Znakiem czasów” jest dla mnie fakt, że coraz bardziej centralna i dominująca staje się idea miłosierdzia Bożego – począwszy od siostry Faustyny, której wizje głęboko odzwierciedlają na różne sposoby właściwy współczesnemu człowiekowi obraz Boga i jego pragnienie Bożej dobroci. Papież Jan Paweł II był głęboko przeniknięty tym impulsem, choć nie zawsze ujawniało się to otwarcie.

Nie przypadkiem jego ostatnia książka, wydana tuż przed śmiercią, mówi o miłosierdziu Bożym. Wychodząc od doświadczeń, które od najwcześniejszych lat życia zmusiły go do zapoznania się z okrucieństwem ludzkim w całej rozciągłości, twierdzi, że miłosierdzie jest jedyną prawdziwą i ostateczną reakcją na potęgę zła.

Tylko tam, gdzie jest miłosierdzie, kończą się okrucieństwo, zło, przemoc. Papież Franciszek w pełni podziela tę linię. Jego praktyka duszpasterska wyraża się właśnie w fakcie, że wciąż mówi nam o Bożym miłosierdziu. Porusza nas ono ku Bogu, podczas gdy sprawiedliwość budzi nasz lęk przed Jego obliczem. Moim zdaniem to ujawnia, że pod cienką powierzchnią pewności siebie i własnej sprawiedliwości współczesny człowiek ukrywa głęboką znajomość własnych ran i swej niegodności wobec Boga. Pozostaje w oczekiwaniu na miłosierdzie.

Nie przypadkiem przypowieść o dobrym Samarytaninie jest dla współczesnych szczególnie atrakcyjna. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że mocno podkreślony został w niej komponent społeczny egzystencji chrześcijanina, ani że Samarytanin, człowiek niereligijny, jawi się jako ten, który działa po Bożemu, podczas gdy oficjalni przedstawiciele religii stali się, by tak rzec, niewrażliwi w stosunku do Boga. Oczywiście, to się podoba współczesnemu człowiekowi. Ale równie ważne wydaje mi się, że ludzie w swoim sercu oczekują, iż Samarytanin pospieszy im z pomocą, że się nad nimi pochyli, namaści olejem ich rany, zaopiekuje się i da im schronienie. W ostatecznej analizie wiedzą, iż potrzebują miłosierdzia Bożego i Jego delikatności. W twardym, stechnicyzowanym świecie, gdzie uczucia się już nie liczą, rośnie oczekiwanie zbawczej miłości, która byłaby bezinteresownym darem. Wydaje mi się, że w temacie Bożego miłosierdzia wyraża się w nowy sposób to, co znaczy usprawiedliwienie przez wiarę. Wychodząc od miłosierdzia Bożego, którego wszyscy szukają, można dziś na nowo zinterpretować jądro nauki o usprawiedliwieniu i pokazać je w całej istotności.

W „Ćwiczeniach duchownych” Ignacy Loyola nie korzysta ze starotestamentowych obrazów zemsty, w przeciwieństwie do św. Pawła (jak widać w Drugim Liście do Tesaloniczan). Niemniej zachęca on do namysłu nad tym, jak ludzie aż do Wcielenia „schodzili do piekła”, i do wzięcia pod uwagę przykładu „niezliczonych innych ludzi, którzy tam skończyli za grzechy o wiele mniej liczne od tych, które sam popełniłem”. W tym duchu działał św. Franciszek Ksawery, przekonany, iż trzeba próbować ocalić jak największą liczbę „niewiernych” od strasznego losu – wiecznego potępienia. Czy w tej kwestii doszło do rozwoju dogmatu, który musi zostać uwzględniony w Katechizmie?

Niewątpliwie mamy tu do czynienia z głęboką ewolucją dogmatu. Podczas gdy Ojcowie Kościoła i teologowie średniowieczni mogli jeszcze być zdania, że w istocie cały rodzaj ludzki stał się katolicki, a pogaństwo istnieje tylko na marginesach, odkrycie Nowego Świata radykalnie zmieniło perspektywę.

W drugiej połowie XX w. utwierdziła się świadomość, że Bóg nie może pozostawić na zatracenie wszystkich nieochrzczonych i że czysto naturalny stan szczęśliwości nie stanowi dla nich realnej odpowiedzi na kwestię ludzkiej egzystencji.

Wprawdzie wielcy misjonarze XVI stulecia byli wciąż przekonani, że człowiek nieochrzczony jest potępiony na wieki (co tłumaczy ich zapał misyjny), jednakże w Kościele katolickim po II Soborze Watykańskim porzucono definitywnie ten pogląd. Z tego wziął się podwójny, głęboki kryzys.

Z jednej strony wydaje się to odbierać wszelką motywację przyszłym wysiłkom misyjnym. Po cóż przekonywać osoby do przyjęcia wiary chrześcijańskiej, skoro mogą dostąpić zbawienia bez niej? Ale także chrześcijanie stanęli przed problemem: obligatoryjność wiary i związanej z nią formy życia stanęła pod znakiem zapytania. Skoro ktoś może zostać zbawiony na inne sposoby, to przestaje być oczywiste, dlaczego chrześcijanin ma być związany wymogami wiary i moralności. Jeśli wiara i zbawienie nie są od siebie współzależne, wiara traci uzasadnienie.

W ostatnich czasach pojawiły się różne próby pogodzenia uniwersalnej konieczności wiary chrześcijańskiej z możliwością zbawienia bez niej.

Przywołam tu dwie: przede wszystkim dobrze znaną tezę Karla Rahnera o anonimowych chrześcijanach. Twierdzi on, że podstawowy akt chrześcijańskiej egzystencji, który okazuje się decydujący dla zbawienia, w transcendentalnej strukturze naszej świadomości polega na otwarciu na Inne, ku jedności z Bogiem. Wiara chrześcijańska wedle tej koncepcji miałaby udostępniać świadomości to, co jest strukturalne w człowieku jako takim. Dlatego kiedy człowiek akceptuje siebie w swoim istotowym byciu, dopełnia istotę bycia chrześcijaninem, choć nie zna jej w sposób konceptualny.

To, co chrześcijańskie, łączyłoby się z tym, co ludzkie, i w tym sensie chrześcijaninem byłby każdy człowiek, który akceptuje siebie, nawet jeśli tego nie wie. Owszem, to fascynująca teoria, ale redukuje chrześcijaństwo do czysto świadomego przedstawienia tego, czym istota ludzka jest sama w sobie. A zatem pomija dramat przemiany i odnowy, centralny dla chrześcijaństwa.

Jeszcze mniej akceptowalne jest rozwiązanie zaproponowane przez pluralistyczne teorie religii, dla których wszystkie religie, każda na swój sposób, byłyby drogami do zbawienia i w tym sensie powinno się uznać, że pod względem swoich skutków są równoważne. Krytyka różnych religii – taka, jaką uprawiano w Starym Testamencie, Nowym Testamencie i wczesnym Kościele – jest zasadniczo bardziej realistyczna, konkretniejsza i prawdziwsza w swoim przenikliwym badaniu różnych religii. Tak upraszczające podejście nie licuje ze skalą problemu.

Na koniec wspomnijmy o Henrim de Lubacu, a wraz z nim o innych teologach, którzy angażowali się w koncepcję odkupicielskiego zastępstwa. W ich myśli bycie-dla Chrystusa byłoby wyrazem fundamentalnej figury egzystencji chrześcijańskiej i Kościoła jako takiego. To prawda, że w ten sposób nie rozwiązuje się całkowicie problemu, ale wydaje mi się, że to istotnie kluczowa intuicja, dotykająca egzystencji chrześcijanina.

Chrystus, w swojej jedyności, był i jest dla wszystkich chrześcijan, którzy we wspaniałym obrazie nakreślonym przez św. Pawła stanowią jego ciało na tym świecie, uczestniczą w tym byciu-dla. Chrześcijaninem nie jest się dla siebie, lecz – z Chrystusem – dla innych. Nie oznacza to posiadania specjalnego biletu do szczęścia wiecznego, tylko powołanie do tworzenia ogółu, całości.

To, czego potrzebuje osoba ludzka z uwagi na zbawienie, to głębokie otwarcie wobec Boga, głębokie oczekiwanie i zawierzenie Mu. A to oznacza, że my wraz z Panem, którego spotkaliśmy, idziemy ku innym i staramy się im ukazywać, że Bóg nadszedł w Chrystusie. To jasne, że musimy rozważyć całe to zagadnienie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2016

W druku ukazał się pod tytułem: Czym jest wiara