Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Otrzymanie statusu pokrzywdzonego było o wiele trudniejsze w IPN niż przed sądem lustracyjnym. Sąd odmawiał przyznania statusu tylko wówczas, gdy miał w ręku materialne dowody współpracy. Instytutowi wystarczał tzw. goły wpis, np. podpis pod zobowiązaniem do współpracy, której jednak faktycznie nie podjęto. Co więcej, IPN nie uzasadniał odmowy, a decyzja nie miała charakteru administracyjnego - co uniemożliwiało zainteresowanym, gdyby odwołali się od tej decyzji do sądu, wgląd w teczki. Dochodziło do sytuacji, kiedy ta sama osoba otrzymywała dwa różne statusy; najczęściej wtedy, gdy nie udawało jej się przejść przez gęste sita IPN. Mechanizm miał zapobiec spełnieniu się najgorszego snu prawników z IPN: najpierw uznają kogoś za pokrzywdzonego, a potem znajdują jego donosy. Albo nie znajdują, bo te już nie istnieją, ale poznanie teczki pozwala np. byłemu współpracownikowi służb złożyć fałszywe oświadczenie przed sądem lustracyjnym.
Na jednym wyroku sprawa się nie kończy. Jednak pozwala on kolejny raz uświadomić sobie cenę prowadzenia, wszelkimi metodami, wojny o "oczyszczenie życia publicznego z agentów". Cenę wysoką: jest nią nie tylko naruszanie Konstytucji (gwarantuje nam ona dostęp do dokumentów na własny temat), ale też poczucie bezradności i goryczy u osób z niewyjaśnionym statusem, którym uniemożliwiono oczyszczenie się z podejrzeń. Agent, domniemany czy realny, stał się ważniejszy niż dobre imię o wiele większej reszty tych, którzy w niełatwych czasach, mimo wszystko, zachowywali się przyzwoicie.