Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Od uzyskania niepodległości w 1947 r. Indie stale borykają się z problemem bezpieczeństwa wewnętrznego. W przeszłości głośno było głównie o Kaszmirze, gdzie lokalni i przechodzący z Pakistanu mudżahedini wzniecali powstania przeciw Delhi, domagając się przyłączenia tego regionu do muzułmańskiego Pakistanu bądź niepodległości. Gdy o Indiach mowa, terroryzm kojarzy się więc z konfliktem między hinduistyczną większością a 200-milionową muzułmańską mniejszością (w kraju liczącym dziś ponad miliard ludzi). Stereotyp ten pogłębiły zamachy w Bombaju w 2008 r., gdy muzułmańskie komando przez cztery dni terroryzowało miasto, a media z całego świata nadawały na żywo relacje spod płonącego luksusowego hotelu Taj Mahal.
Naprawdę sprawy mają się inaczej.
"Ziemia dla rolników!"
W drugim tygodniu października rządowy komitet ds. bezpieczeństwa, obradujący pod przewodnictwem premiera Manmohana Singha, dokonał oceny stanu bezpieczeństwa kraju - i obwieścił, że największym problemem jest dziś nie terroryzm islamski, ale maoistowska partyzantka. Partyzanci, w Indiach zwani Naksalitami, na pozór - to znaczy w oczach Europejczyka - egzotyczni i epigonalni, kontrolują tak duże obszary we wschodnich Indiach, że można tam mówić o wojnie domowej.
Problem nie jest nowy. Indyjski rząd ściera się z Naksalitami mniej lub bardziej intensywnie od 1967 r., gdy w wiosce Naksalbari w Zachodnim Bengalu wybuchła rewolta miejscowej społeczności plemiennej, bezrolnej. Zbuntowano się przeciw systemowi kastowemu i posiadaczom ziemskim, lokalnym władzom i nędzy. W tamtych czasach w Azji podobne bunty przybierały postać konfliktu także ideologicznego. A ponieważ komunizm miał tu oblicze chińskiego wodza Mao, indyjska rebelia klasowa stała się rebelią maoistowską. Wrzało wtedy nie tylko na wsi, także w Kalkucie, gdzie sympatyzujący z maoistami studenci strajkowali pod hasłem "Ziemia dla rolników!".
W kolejnych latach maoiści kłócili się między sobą, dochodziło do rozłamów. Bywało, że jako ruch stawali na krawędzi zagłady, tracili przywódców.
Ale walka pod sztandarem Mao przetrwała do dziś. Co roku z ich rąk w Indiach giną setki ludzi: cywilów, policjantów, lokalnych polityków. Naksalici porywają pociągi, rabują banki, odbijają z więzień swych towarzyszy. Legendy głoszą, że tym, którzy nie chcą płacić "podatku" za przejazd przez ich terytorium, ucinają głowy.
W ostatnim roku problem się nasilił. Indyjski wywiad szacuje, że w lasach ukrywa się 20 tys. uzbrojonych partyzantów (nieoficjalnie mówi się nawet o 50 tys.), a obecność ich grup odnotowano już w 223 z 600 indyjskich dystryktów. Matecznikiem Naksalitów jest pas przecinający Indie na pół od granicy z Nepalem. Zachodni Bengal, Bihar, Orisa, Andhra Pradeś, Chhattisgarh - to regiony rolnicze i mocno zalesione, gdzie analfabetyzm jest powszechny, a elektryczności i dróg prawie nie ma. Potocznie określa się te tereny mianem Czerwonego Korytarza f.
Za 10 złotych
Po czterech dekadach konfliktu Czerwony Korytarz jest dziś jakby państwem w państwie - z własnym "sądownictwem", "podatkami", służbą zdrowia i quasi-armią.
Rząd podaje, że od stycznia do sierpnia tego roku z rąk Naksalitów zginęło 250 funkcjonariuszy sił bezpieczeństwa; media mówią też o 600 ofiarach cywilnych. Aresztowany niedawno przywódca Ludowego Komitetu Przeciw Okrucieństwom Policji (popieranego przez maoistów) zeznał, że np. latem partyzanci zwerbowali 200 nastolatków w zalesionych terenach Lalgarh-Ramgarh w Bengalu Zachodnim. Niektórzy mieli pójść "do lasu" pod groźbą śmierci, inni z powodu obiecanego przez Naksalitów jednego posiłku dziennie i żołdu (150 rupii miesięcznie; to równowartość ok. 10 zł).
Maoiści są też stałym "bohaterem" indyjskich mediów. Pratyush Chandra, dyrektor Ośrodka Indyjskich Studiów i Analiz Politycznych (CIPRA), uważa wręcz, że ostatnie informacje o nagłym wzroście aktywności Naksalitów podsycają media: - Ich aktywność nie jest wyższa niż w poprzednich latach - mówi "Tygodnikowi". - Po tym, jak rząd ogłosił, że maoiści stanowią główne zagrożenie dla kraju, media po prostu rzuciły się na ten temat.
- Kiedy w październiku aresztowano niejakiego Khobada Gandy’ego, członka władz Partii Komunistycznej, ściganego od 20 lat, pochodzącego z anglojęzycznej, miejskiej i wykształconej klasy średniej, niektóre media zaczęły dostrzegać w maoistach zbłąkanych romantyków - opowiada Pratyush Chandra. - Wcześniej widziano w nich wieśniaków z dżungli.
Chandra przyznaje jednak, że o ile w Czerwonym Korytarzu maoiści są aktywni od lat, to ostatnio rzeczywiście pojawili się w nowych miejscach, np. w stanach Karnataka, Maharasztra czy w ośrodkach miejskich, jak miasta Pendżabu czy nawet Delhi. Dlatego rząd zaczął postrzegać ich jako zagrożenie, gdy wcześniej uznawał ich jedynie za problem lokalny.
Pratyush Chandra: - W ostatnich latach w kraju, rozwijającym się w szalonym tempie, pogłębiły się i tak ogromne podziały społeczne. Ale jak budować drogi w Czerwonym Korytarzu, którego mieszkańcy wierzą, że wszystkie problemy rozwiąże nasalski karabin?
Kraj bez przemocy?
Rząd centralny chce więc wydać wojnę maoistom. Ale w deklaracjach widać wahania, jak mocno uderzyć. Premier mówił, że z Naksalitami powinna walczyć policja stanowa, a siły podległe rządowi centralnemu winny być wzywane tylko w nadzwyczajnych okolicznościach. Minister obrony zaznaczał, że armia nie powinna zajmować się zwalczaniem Naksalitów, bo nie jest szkolona do walki z własnymi obywatelami. Przeciw używaniu armii, np. do nalotów na bazy partyzantów, wypowiedział się przewodniczący Rashtriya Janata Dal, największej partii w regionie Bihar, twierdząc, że Indie są "krajem bez przemocy", a przyczyną powstania jest niesprawiedliwość społeczna.
Planuje się więc rozmieszczenie w Czerwonym Korytarzu 70 tys. funkcjonariuszy jednostek paramilitarnych, które mają pomóc policji w zwalczaniu partyzantów. Rządy niektórych stanów chcą formować też milicje złożone z miejscowej ludności plemiennej, mającej dość maoistowskiego terroru, a doskonale znającej teren.
Tymczasem następnego dnia po apelu ministra spraw wewnętrznych do Naksalitów - o wyrzeczenie się przemocy i negocjacje - w stanie Maharasztra doszło do największego w tym roku ataku maoistów: partyzanci urządzili w dżungli zasadzkę i zabili 17 policjantów. Parę dni później ucięli głowę porwanemu pracownikowi wywiadu, gdy rząd nie ugiął się przed szantażem i nie uwolnił ich dwóch komendantów.
Indyjskie media ponownie podniosły larum. A sytuacja jak była patowa, tak jest.