Czas testomanii

Elżbieta Piotrowska-Gromniak, nauczycielka, prezes Stowarzyszenia Rodzice w Edukacji: O wynikach dziecka w polskiej szkole nie decydują indywidualne talenty czy pasje, ale umiejętność podporządkowania się schematom.

03.09.2012

Czyta się kilka minut

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Miała Pani wpływ na szkolną edukację swojego dziecka?

ELŻBIETA PIOTROWSKA-GROMNIAK: Córka jest teraz na studiach. Kiedy w 1995 r. zaczynała podstawówkę, zadbałam, by poszła do przyjaznej, kameralnej placówki. Uważałam, że właśnie atmosfera i poczucie bezpieczeństwa są w pierwszych latach najważniejsze. W tym okresie kształtuje się stosunek dziecka do szkoły. Badanie w Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę znaleźć przyjazną szkołę. Wysłałam córkę do niewielkiej szkoły społecznej.

Dlaczego nie do publicznej?

Zaczynając edukację córka płynnie czytała i pisała. Oczekiwałam od nauczycieli indywidualnego podejścia, a to jest łatwiejsze w klasie dwunasto- niż trzydziestoosobowej. Zależało mi, by córka się rozwijała, a nie nudziła. Wówczas nie było jeszcze mowy o indywidualnych programach i szkoła społeczna dawała większą nadzieję na zindywidualizowany tok nauczania. Dzisiaj, patrząc z perspektywy czasu, uważam to za trafną decyzję. Co wcale nie znaczy, że szkołę publiczną uznaję za gorszą z definicji. Odwiedziłam kilka takich szkół, ale żadna z nich nie spełniła moich oczekiwań. Córka uczyła się w szkole społecznej, a ja nie zaprzestałam poszukiwań. Po krótkim epizodzie w szkole prywatnej znalazłam dla niej placówkę publiczną, w której, jako nowa uczennica, została serdecznie przyjęta przez grupę i nauczycieli. Dzisiaj wspomina tę szkołę ze łzą w oku.

Przez wiele lat sama była Pani nauczycielką. Założyła też Pani stowarzyszenie dla rodziców. Rodzice mają w polskiej oświacie coś do powiedzenia?

Właśnie jako nauczycielka odkryłam, jak cennym partnerem dla młodego pedagoga mogą być rodzice. W końcu to oni są pierwszymi i najważniejszymi nauczycielami swoich dzieci. Muszą sobie więc postawić pytanie, czy chcą uczestniczyć w ich edukacji, czy też wolą oddać to szkole. Współpraca rodziców i nauczycieli kształtuje system edukacyjno-wychowawczy szkoły i domu, a to przekłada się na poczucie bezpieczeństwa dzieci i osiągnięcia w nauce.

W takim razie proszę – jako ojciec dziecka, które za trzy lata pójdzie do szkoły – o kilka rad.

Na początek pytanie: jakiej edukacji pan oczekuje?

Załóżmy, że na tym etapie nie dbam o wyniki szkoły w testach i rankingach. Chcę, by moje dziecko dobrze się w szkole czuło, i by nauczyciele pomogli mi rozwinąć jego zainteresowania.

W takim razie proponuję jednak przyjrzeć się rankingom. Ale nie tym oficjalnym, publikowanym w prasie, lecz szeptanym. Na osiedlu, wśród znajomych. Po takim wywiadzie warto wejść do szkoły i porozmawiać z ludźmi. Dobry klimat można wyczuć po kwadransie. Jeśli zobaczy pan uśmiechnięte dzieci, dyrektora i nauczycieli, którzy zwracają się do dzieci po imieniu, to intuicyjnie będzie pan wiedział, że to szkoła dla pana dziecka. Bo dobrą szkołę kształtują tak naprawdę relacje międzyludzkie. Kluczową rolę odgrywa mądry i zaangażowany dyrektor, lubiące się i świetnie kooperujące grono nauczycieli oraz czas (nie mniej niż 10 lat) potrzebny na wypracowanie tego klimatu. Kiedy pana dziecko pójdzie już do tej szkoły, radzę jak najdłużej interesować się jego potrzebami. Bo często jest tak, że do wieku 7-8 lat potrzeby dziecka są dla nas najważniejsze, a później koncentrujemy się na wynikach i sukcesach. Tak mówią sami rodzice: w którymś momencie łapią się na tym, że przestali dziecko pytać, co ono w tej szkole lubi robić.

Zbyt szybko uznajemy, że szkoła jest po to, by przygotowywać do sprawdzianów i testów?

Często po prostu się nad tym nie zastanawiamy, ograniczając się do zawożenia dziecka do szkoły. A nasze oczekiwania koncentrują się na płynnym wejściu w szkolną rzeczywistość konkurencji i „wyścigu szczurów”. Już w trzeciej klasie są pierwsze testy kompetencyjne. O wynikach nie decydują w naszym systemie zamiłowania, talenty czy pasje, ale w dużej mierze umiejętność podporządkowania się pewnemu schematowi czy po prostu opanowanie techniki rozwiązywania testów. Testomania opanowała szkołę w sposób straszliwy!

Mamy za to nowy program indywidualizacji nauczania...

Polega on na tym, że w szkole tworzy się specjalne zespoły wspierające danego ucznia – czy to wybitnie uzdolnionego, czy mającego w jakiejś dziedzinie kłopoty – by go prowadzić indywidualnie. To zespół „tematyczny”, którego przewodniczącym jest wychowawca, a w jego skład mogą wejść – zależnie od możliwości i potrzeb szkoły – terapeuta pedagogiczny, logopeda, socjoterapeuta, nauczyciel wspierający ucznia w odrabianiu lekcji, nauczyciel przedmiotu, w zakresie którego uczeń jest uzdolniony. Taki zespół ma obowiązek regularnie spotykać się z rodzicami dziecka. Są jednak poważne wątpliwości. Ten zespół ma dziecko wspierać, odkryć jego talent, zastanowić się, jak pomóc. Wyobraźmy sobie polską szkołę publiczną: trzydziestka dzieci, w tym np. kilkoro uzdolnionych. I dla każdego musi powstać specjalny zespół. Niektórzy nauczyciele mogą więc być w pięciu takich specgrupach w zaledwie jednej klasie, a wychowawca jest przewodniczącym każdej z nich! I oczywiście trzeba też prowadzić dokumentację pracy każdego zespołu. Moja koleżanka nauczycielka mówi: „Jestem w dziesięciu zespołach, po prostu nie mam jak w nich pracować”. A więc ktoś znowu nie pomyślał o organizacji pracy, wpadł na pomysł oderwany od rzeczywistości. Dlatego zespoły te mogą się okazać fikcją, i wtedy będzie konieczna następna korekta. Dlaczego tak to wymyślono? By była możliwość kontroli. Tyle że nie wszystko trzeba formalizować, można niektóre rzeczy pozwolić nauczycielowi zrobić od siebie. Jeśli jest dobry, zrobi to bez przepisu. Jeśli kiepski, wywinie się z tego, wypełniając fikcyjny papier.

A może polscy uczniowie – na wzór innych krajów – powinni mieć do dyspozycji tutorów, indywidualnych doradców, którzy rozpoznają ich potrzeby i aspiracje?

Instytucja tutoringu powoli i opornie, ale zaczyna w Polsce gdzieniegdzie funkcjonować, zwłaszcza w szkołach społecznych. W pozostałych jednak najwyraźniej nie wiedzą jeszcze, o co chodzi. Tacy doradcy bardzo by się przydali, bo anonimowość ucznia – w okresie likwidowania i łączenia szkół – jeszcze wzrasta. Prowadziłam kilka lat temu warsztaty dla rodziców i nauczycieli dzieci zdolnych. Mieszanka z całej Polski: dzieci uzdolnione matematycznie, muzycznie, plastycznie. Rodzice zaczęli opowiadać, że szkoła nie robi nic, by wesprzeć ich dzieci. Że właściwie wszystko, co osiągnęły, zawdzięczają sobie. I że w dodatku zostały wykluczone społecznie, bo odrzuciła je – jako te zdolne – grupa rówieśnicza, a szkoła nie podjęła trudu, by temu zapobiec. A rodzice? Poświęcili niejednokrotnie swoje kariery, by wspierać talenty dzieci. Talenty, które szkoła zmarnowała. To pokazało mi skalę zjawiska – było to najbardziej przygnębiające spotkanie z rodzicami, jakiego doświadczyłam. I nie winiłabym za wszystko nauczycieli: w latach 90. w edukacji pojawiła się fala entuzjazmu, która w dużej mierze została przygaszona przez biurokrację: kontrole, zaświadczenia, procedury. Niektórzy nauczyciele mówią, że biurokracji poświęcają więcej czasu niż uczniom. Zamiast tworzyć kolejne obowiązki, trzeba dać nauczycielom więcej swobody. Jeśli chcemy, by nauczyciel podchodził indywidualnie do ucznia, sam musi dostać więcej wolności.

Tyle że ten nauczyciel działa w systemie, w którym rozlicza się go z wyników, a nie z tego, czy nauczył uczniów myśleć.

Jest wielu nauczycieli, którzy robią fantastyczne rzeczy, by rozwijać pasje i talenty uczniów. Musimy zawalczyć o to, żeby dać im przestrzeń do takiej pracy. Warto też bazować na własnych doświadczeniach uczniów i wykorzystywać je w procesie uczenia się. Jeśli np. uczymy – że odwołam się do swojej dyscypliny – historii na bazie losów rodziców, dziadków, innych ludzi z naszego otoczenia, jest większa nadzieja, że zainteresujemy tym dzieci, niż poprzez wbijanie do głów dat.

To problem nie tylko historii: międzynarodowe badania kompetencji PISA pokazują np., że polscy gimnazjaliści nieźle radzą sobie ze skomplikowanymi algorytmami, a gorzej z obliczaniem procentów w sklepie. Schematyzm kosztem myślenia to firmowy znak polskich szkół?

A czym jest afera Amber Gold? Podsumowaniem polskiej edukacji! Gdyby ludzie, którzy złożyli tam i w podobnych instytucjach swoje pieniądze, potrafili liczyć, gdyby wiedzieli, że dwa razy wyższe niż w banku oprocentowanie lokat wzbudza podejrzenia, nie byłoby być może tej afery.

O polskiej szkole coraz częściej mówi się też, że zapomina o duchu współpracy, wychowując patologicznych indywidualistów. Jak to pogodzić z zarzutem braku indywidualnego podejścia do ucznia?

Nie widzę sprzeczności. W polskiej szkole większość nauczycieli nie podąża za uczniem, tłumacząc się zbyt licznymi klasami. Jednak w pewnym sensie – poprzez logikę konkurencji – wychowuje indywidualistów w złym tego słowa znaczeniu. Podam prosty przykład: polscy nauczyciele nadal rzadko pracują z uczniami metodą projektu. A jakie to stwarza fantastyczne możliwości budowania zespołu, dzielenia się zadaniami, łączenia różnorodnych kompetencji, interdyscyplinarnych działań i satysfakcji współtworzenia czegoś dużego. Wielu nauczycieli się tego boi, bo wygodniej i bezpieczniej jest trzymać się starych, wyuczonych schematów i stereotypów.

Wróćmy do porad dla rodzica. Powiedzmy, że dotychczasowa charakterystyka nie nastraja mnie zbyt optymistycznie do edukacyjnego mainstreamu. Szukam więc czegoś na obrzeżach. Na początek szkoły prywatne.

Nie potrafię odpowiedzialnie polecać szkoły prywatnej lub społecznej. Mam krótkie doświadczenia z placówką prywatną, do której przez krótki czas chodziła moja córka. Wizytówką tej placówki był rozszerzony program języka angielskiego prowadzony przez lektorów amerykańskich. Okazało się, że szkołę prowadzą dwie osoby, z których jedna jest absolwentem technikum mechanicznego, druga zasadniczej szkoły zawodowej, a część nauczycieli nie miała wyższego wykształcenia. Nie sprawdziłam tego, bo po prostu nie przyszło mi to do głowy, moja wina. Natomiast mam bardzo dobre doświadczenia ze szkoły społecznej. Wszystko zależy od doboru kadry i misji szkoły, czy pracuje dla zysku, czy dla kształtowania wysokiej jakości w nauczaniu.

Szkoły społeczne zysków czerpać nie mogą, ale przez ponad dwie dekady funkcjonowania część z nich jakby zatraciła tożsamość. Takie można przynajmniej odnieść wrażenie, rozmawiając z niektórymi rodzicami. Mówią, że między placówkami prywatnymi a społecznymi nie ma większej różnicy. Etos wyblakł?

Częściowo tak, ale nie jest to przecież regułą. Wiem również, że często to sami rodzice wyrządzają tym szkołom krzywdę. Oddają dziecko, płacą i chcą odebrać „geniusza”. A przecież to uczestnictwo rodziców, ich zaangażowanie jest cechą charakterystyczną funkcjonowania szkół społecznych. To rodzice, którzy chcieli współtworzyć edukację swoich dzieci, byli założycielami tych szkół. Wydaje się, że etos szkoły obywatelskiej został zdeformowany, teraz brzmi: „Płacę i wymagam”. Tymczasem z całą pewnością nie osiągniemy wysokiego poziomu edukacji bez zaangażowania rodziców. W szybko zmieniającym się świecie edukacja powinna nadążać za zmianami, a nawet je wyprzedzać. Musimy zmienić sposób myślenia o szkole jako miejscu wspólnego uczenia się, a nie, jak dotychczas, zdobywania wiedzy. I wypracować model szkoły obywatelskiej, którą tworzą wspólnie rodzice, nauczyciele, uczniowie oraz samorządowcy, a nie urzędnicy i politycy.  

ELŻBIETA PIOTROWSKA-GROMNIAK jest prezesem Stowarzyszenia Rodzice w Edukacji, członkinią Forum Rodziców przy MEN. Z ramienia Stowarzyszenia współpracuje z Europejskim Stowarzyszeniem Rodziców (EPA) i Radą Europy w ramach Pestalozzi Programme. Wraz z zespołem prowadzi stronę internetową dla rodziców: www.rodzicewedukacji.pl oraz punkt konsultacyjny online: biuro@rodzicewedukacji.pl.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2012