Czas krucjat

Marek Jurek: Neutralność obowiązuje państwo wobec obywateli, a nie wobec Boga, zasad moralnych czy wartości. Państwo może jednakowo traktować byłych członków Solidarności i PZPR, ale nie tradycje Solidarności i PZPR. Rozmawiał Cezary Michalski

02.11.2011

Czyta się kilka minut

Cezary Michalski: Co oznacza dla Pana wyborczy wynik Janusza Palikota, zarówno w planie czysto politycznym, partyjnym, jak też w wymiarze szerszym - społecznym, cywilizacyjnym, w stosunkach państwo-Kościół?

Marek Jurek: Wejście nowej, radykalno-liberalnej partii do Sejmu to ważne wydarzenie polityczne, ale czynienie z tego centralnego faktu ostatnich wyborów to jedynie fenomen medialny. Bo choć zmienia się reprezentacja polityczna na lewicy, nie zmieniają się proporcje poglądów opinii publicznej.

Ruch Palikota i SLD mają razem 67 mandatów, czyli właściwie tyle, ile przed dwudziestu laty SdRP, też z programem wrogim wszelkiego rodzaju przejawom cywilizacji chrześcijańskiej w życiu publicznym. Nową jakością jest to, że tym razem taki ruch jest kierowany przez człowieka o rodowodzie opozycyjnym.

Palikot był represjonowany przez SB jako uczeń liceum, później jednak nie był działaczem opozycji. Tymczasem w latach 90. o świeckość państwa walczyli Barbara Labuda, Ryszard Bugaj czy Wanda Nowicka, która też była działaczką pierwszej Solidarności, a nie rzecznikiem prasowym Jaruzelskiego. Opowiedzenie się po stronie Kościoła, np. w sporze o aborcję, było tylko jednym z wyborów ludzi dawnej opozycji demokratycznej czy Solidarności. Wielu z nich od samego początku zaangażowało się po stronie lewicowej albo liberalnej.

Ale dynamizm społeczny tych poglądów zapewniała postkomunistyczna lewica. Teraz, niestety, wychodzą z tego PRL-owskiego skansenu. Robert Leszczyński czy Janusz Palikot to coś innego niż Piotr Gadzinowski czy Jerzy Urban. Zmienia się więc reprezentacja (i pewnie także "prezentacja") politycznych postaw, które istniały już wcześniej.

Palikot wygrał w prawyborach organizowanych w liceach i gimnazjach, miał też najwyższe poparcie w najmłodszej kategorii ludzi już głosujących.

To prawda, ale również na to należy patrzeć bez histerii. Aleksander Kwaśniewski był w pewnym okresie politykiem bardzo popularnym wśród młodzieży, ale na trwałość poparcia dla jego formacji to się nie przełożyło.

***

Sam Janusz Palikot twierdzi, że nie wszedłby do Sejmu ani nie uzyskał takiego poparcia wśród młodzieży, gdyby nie wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu, w których widzi on partyjne wykorzystanie krzyża, religii, Kościoła przez Jarosława Kaczyńskiego.

Wielu Polaków zareagowało wtedy po prostu na agresję w stosunku do krzyża, którą pokazał choćby Jan Pospieszalski w "Solidarnych 2010". W tym filmie są sceny, od których włosy stają na głowie, akty otwartej wrogości i pogardy wobec chrześcijaństwa. A z drugiej strony zabrakło po stronie opinii katolickiej zdecydowanej reakcji - ona była, ale za słaba - na stwierdzenia w rodzaju: "ten krzyż jest substytutem pomnika, który powinien tu stanąć". To słynne zdanie Jarosława Kaczyńskiego sprowadzało rolę krzyża do oznaczenia miejsca pod pomnik.

Problem więc nie polegał na tym, że krzyż stał - bo bardzo dobrze, że tam był, upamiętniał żałobę dni kwietniowych 2010 r. i zapraszał do modlitwy za zmarłych - ale że powoływali się na krzyż ci, którzy i tak chcieli go zastąpić własną świecko-heroiczną symboliką. To zresztą moim zdaniem w niczym nie może usprawiedliwić działań skierowanych przeciwko krzyżowi, do których nawiązuje Ruch Palikota.

A zachowania "obrońców krzyża" na długo przed antyklerykalną manifestacją młodzieży na Krakowskim Przedmieściu? Sceny szarpaniny z księżmi wysłanymi przez abp. Nycza, aby asystowali przy próbie przeniesienia krzyża do kościoła św. Anny, używanie sformułowań antysemickich, wykorzystanie krzyża do prezentowania poglądów niemających nic wspólnego z chrześcijaństwem?

Tam było wiele złych emocji wywołanych poczuciem zagrożenia.

Które mogą w Polsce odczuwać wyłącznie "obrońcy krzyża"?

Nie chcę być sędzią uczuć zwykłych, niezaangażowanych w politykę, prowokowanych i przypadkowo uwikłanych w ten dramat ludzi. Natomiast oczywistym obowiązkiem przywódców politycznych, przede wszystkim Jarosława Kaczyńskiego, było oczyszczanie żałoby z wątków partyjnych, nadawanie jej właśnie religijnego charakteru - bo zmarli potrzebują bardziej modlitwy (więc i krzyża) niż pomników. Tymczasem słyszeliśmy budzącą coraz większą konsternację temporalizację języka religii, odnoszenie go do faktów politycznych.

Wcześniej były jeszcze przemówienia polityczne Jarosława Kaczyńskiego w czasie pielgrzymek Radia Maryja - robiące krucjatę ze zwykłej walki politycznej - potem krzyż jako "substytut pomnika" i wreszcie słynne "Jarosław, Polskę zbaw!". To nie służyło sprawie szacunku dla religii ze strony ludzi, którzy jej nie wyznają albo są obojętni. Odpowiedzialny przywódca polityczny powinien kształtować, a w miarę potrzeby także korygować nastroje swoich zwolenników. Jeśli tego nie robi - staje się współodpowiedzialny. Tym bardziej jeśli je inspiruje.

Jakie reakcje Kościoła na działania Palikota uważa Pan za skuteczne, a jakie za przeciwskuteczne? Mamy na przykład dzień, w którym Janusz Palikot urządza kolejną konferencję prasową, przedstawiając scenariusz działań swego ruchu wobec krzyża w Sejmie. Zapowiada wystosowanie pisma do marszałka Sejmu, następnie zwrócenie się z zapytaniem do Trybunału Konstytucyjnego, wreszcie skargę do Strasburga. I tego samego dnia ojciec Tadeusz Rydzyk na antenie Radia Maryja mówi: "sodomici weszli do Sejmu". Zestawienie w mediach tych dwóch typów zachowań utrwala popularność Palikota i pogłębia niechęć do Kościoła i księży.

W tym przypadku chodzi wyłącznie o język i klimat wypowiedzi, a nie o sens tych stanowisk.

Chyba nie do końca, bo nazwanie homoseksualistów "sodomitami" to bardzo jasne stanowisko pogardy i odrzucenia. Benedykt XVI nigdy takich określeń nie używa. Tymczasem w Polsce mówi w ten sposób kapłan pełniący ważną rolę w życiu tutejszego Kościoła.

Janusz Palikot chce usunąć krzyż z Sejmu i w konsekwencji z każdego miejsca państwowego czy publicznego. Natomiast ja nie słyszałem, żeby ktokolwiek po stronie katolickiej kwestionował mandat któregokolwiek wybranego posła.

Zatem można nazywać takich posłów "sodomitami"?

"Sodomia" to językowy archaizm, który - jako określenie homoseksualizmu - ma swoje źródła biblijne, ale istotnie, nie jest intencją Kościoła, żeby używać języka, który wprowadza złość w miejsce zasad określających godność natury ludzkiej i ład społeczny, których trzeba dziś bronić przed roszczeniami politycznego ruchu homoseksualnego.

Krzyż zapewne nie będzie z Sejmu usunięty, ale nowa lewica pokaże swoim wyborcom, że próbuje zrealizować postulat świeckiego państwa, stosując się do obowiązujących ram prawnych. Krzyż został przecież w Sejmie zawieszony bez żadnej uchwały, w nocy - więc znów ma się wrażenie, że to Palikot wygrywa ze środowiskami katolickimi w wymiarze gestów i formalnych zachowań z porządku państwa prawa.

Pytanie, dlaczego właśnie w ten sposób trzeba było przywracać krzyżowi miejsce w Sejmie, dlaczego odrzucano tam jego obecność, która - gdy ją przywrócono - nie wzbudzała żadnych kontrowersji poza środowiskami radykalnej lewicy? Dlaczego sprzeciwiano się obecności krzyża? Na początku lat 90. radykalni przeciwnicy Kościoła kwestionowali nawet rzeczy tak oczywiste, jak przywracanie po okresie PRL-u nazw ulic, których patronami byli święci. Dla tych środowisk normalność to była dechrystianizacja życia społecznego odziedziczona po PRL.

Ale ten nurt przegrał. Krzyże wracały do szpitali, Kościół odzyskiwał odebrany mu wcześniej majątek, religia wróciła do państwowych szkół, a Sejm uchwalił ustawę antyaborcyjną w kształcie akceptowanym przez większość katolickiej prawicy. Po co było tę klęskę zwolenników państwa świeckiego "podsumowywać", zawieszając krzyż w sali obrad sejmowych na zasadzie zupełnie arbitralnego gestu?

Ja też uważam, że znacznie lepiej byłoby, gdyby krzyż w Sejmie umieścił marszałek na zwykłą prośbę posłów. Powiesili go posłowie, ale o tym, że odpowiadało to nastawieniu Izby, świadczy najlepiej liczba posłów proszących Boga o pomoc w wypełnieniu poselskich obowiązków. Nawiasem mówiąc, to akt publiczny, przewidziany przez art. 104. Konstytucji. Krzyż w polskim parlamencie był zawsze. Krzyże są w Europie na sztandarach narodowych. A w parlamencie brytyjskim jest kaplica, gdzie w dobrym tonie jest branie ślubów przez młodych posłów.

Jednak posiedzenia parlamentu brytyjskiego nie odbywają się w tej kaplicy. A w polskim Sejmie doszło do umieszczenia - i to w dość kontrowersyjny sposób - symbolu religijnego w instytucji opisanej przez Konstytucję jako świecka, neutralna światopoglądowo, gdyż reprezentująca zarówno chrześcijan, jak i ludzi "czerpiących wartości z innych źródeł".

Owa "świeckość", na którą powołuje się Ruch Palikota, to norma ideologiczna, a nie konstytucyjna. Art. 25. Konstytucji formułuje dwie zasady: bezstronności władzy wobec przekonań obywateli połączoną z prawem do publicznego wyznawania wiary i przekonań moralnych oraz współpracy państwa i Kościoła. Możemy mieć więc gabinety burmistrzów, gdzie krzyż wisi i gdzie go nie ma. To zależy od odpowiedzialności poszczególnych osób czy kolegiów. Solidarność narodowa polega na tym, że zawsze będziemy się spotykać z rzeczami, które nam lub komuś innemu nie odpowiadają, ale które powinniśmy akceptować, bo są częścią naszego życia narodowego. To kwestia kultury i tolerancji.

***

Aż do wieku XIX najkrwawsze wojny w historii naszego kontynentu to były wojny religijne, toczone przez różne odłamy chrześcijaństwa. Stąd wziął się postulat ścisłego oddzielenia religii od władzy świeckiej.

Wojny religijne zaczęły się po Reformacji, która stanowiła pierwszy poważny kryzys cywilizacji chrześcijańskiej, a w Polsce ich w ogóle nie było.

W czasie tych wojen nie tylko protestanci popełniali zbrodnie. A wcześniej były represje katolików wobec innowierców, wyprawy krzyżowe połączone także z pogromami, wszystkie klasyczne nadużycia władzy świeckiej, kiedy Kościół miał na nią wpływ.

Rewolucyjny laicyzm - który do władzy doszedł sto lat po tym, jak ustały wojny religijne - nie był reakcją na przemoc, ale sprawcą ludobójstwa wandejskiego, pierwszej masowej zbrodni nowoczesnej Europy. Tylko co to ma do rzeczy dziś w Polsce?

Rewolucyjny laicyzm to nie to samo, co liberalny postulat państwa świeckiego przy pełnym zachowaniu prawa wierzących do praktykowania swojej wiary. Można powiedzieć, że dopiero realizacja tego postulatu sprawiła, że krzyż przestał w Europie służyć do usprawiedliwiania świeckiej przemocy.

Chrześcijaństwo było i jest częścią historii, bierze w niej udział, więc również w jej konfliktach. Kościół został posłany "do dobrych i złych". Pogromy antyżydowskie w czasie niemieckiej krucjaty są ponurym i przygnębiającym faktem historycznym, ale były aktem nienawiści społecznej, a nie konsekwencją działania państw. Częścią historii chrześcijaństwa są również biskupi, którzy wtedy ratowali Żydów, i pamięć tej tragedii, przypominana współczesnym chrześcijanom przez takich pisarzy katolickich jak Zofia Kossak-Szczucka (w "Krzyżowcach" napisała o tym przed II wojną światową).

Same wartości kultury liberalnej zrodziły się parę wieków później nie tylko w opozycji do cywilizacji chrześcijańskiej, ale również w wyniku jej ewolucji i w znacznym stopniu są jej częścią.

Kategoria państwa liberalnego zakłada, że społeczeństwa z natury są podzielone i zróżnicowane, może dlatego lepszą formą unikania przemocy egzekwowanej w imię religii albo przeciwko religii jest państwo neutralne światopoglądowo?

Kategoria państwa liberalnego to postulat tylko jednego nurtu opinii publicznej. A ograniczanie możliwości działania na rzecz dobra wspólnego czy kwestionowanie jego istnienia (skoro w niczym nie jesteśmy jednomyślni) - w praktyce prowadzi do ograniczenia wolności, a niekiedy do przemocy.

Neutralność obowiązuje państwo wobec obywateli, a nie wobec Boga, zasad moralnych czy wartości. Inaczej pozbawimy ludzi wielu naturalnych dóbr. Państwo może jednakowo traktować byłych członków Solidarności i PZPR, ale nie tradycje Solidarności i PZPR. Relatywizm, który w imię "równości" by temu zaprzeczał, to zwykłe barbarzyństwo. Ruch Palikota atakuje rzeczy utrwalone w życiu społecznym, więc - w konsekwencji - również ludzką wolność. A z faktu, że chce mieć do tego demokratyczny mandat - nie wynika, że go ma.

***

Jak Pan w takim razie widzi rolę tych, którzy "relatywizmowi" i "barbarzyństwu" będą się w tym Sejmie przeciwstawiać - czyli posłów PiS i PO?

Kwestia większości parlamentarnej jest zupełnie otwarta. Co do poglądów - to ciągle może być większość konserwatywna, której możliwość parokrotnie ujawniała się również w Sejmie poprzedniej kadencji. PiS z powodzeniem mógłby szukać poparcia dla wartości i spraw cywilizacji chrześcijańskiej po stronie PSL czy bliższych prawicy posłów PO. W tych wyborach bardzo dobry wynik miał i Jarosław Gowin, polityk o wyraźnych, konserwatywno-liberalnych poglądach, i również tak jednoznaczny konserwatysta jak Jacek Żalek, wiceprzewodniczący sejmowego Zespołu Ochrony Życia, któremu próbowano uniemożliwić start do Sejmu.

Niestety, możliwość aktualizacji takiej konserwatywnej większości w dalszym ciągu paraliżuje partyjny spór, w który uwikłali ją Donald Tusk i Jarosław Kaczyński. Gdyby PiS nie realizował strategii ostrej polaryzacji partyjnej, połączonej ze zdecydowaną obroną władzy partyjnych central, gdyby prawica parlamentarna kwestionowała, a nie umacniała państwo partyjnej oligarchii - w wielu sprawach, a może i trwale, moglibyśmy mieć konserwatywną większość. Problem jednak w tym, że ukonstytuowanie takiej większości bez bezpośredniej władzy dla partii Jarosława Kaczyńskiego nie przedstawia większej atrakcji, raczej - skoro amortyzowałaby konflikt - stanowiłaby kłopot.

Nie tylko konserwatyści w PO wyszli z tych wyborów wzmocnieni, dobre wyniki uzyskali też politycy "przetransferowani" z lewicy, którzy mają ochotę rozpocząć prace nad ustawą o finansowaniu przez państwo zabiegów in vitro i nie dystansują się wobec postulatu usunięcia krzyża z sali sejmowej.

Może PO to po prostu taka współczesna Sanacja, której nie można obalić, więc jedni szukają tam sobie pułkowników lewicowych, a drudzy prawicowych?

Niewątpliwie Donald Tusk w taki właśnie sposób chce skonstruować swoją partię - od Arłukowicza do Libickiego. Niestety, Jarosław Kaczyński to nie Ronald Reagan, który potrafił zdekomponować Partię Demokratyczną, przeciągając konserwatywnych Demokratów (również w Kongresie) na swoją stronę. Nie można w parlamencie odwoływać się do indywidualnej odpowiedzialności moralnej, jeśli polityką partii rządzi tylko propaganda z jej "jednością przekazu".

Chorobą polskiego parlamentaryzmu jest to, że politycy tacy jak Jan Dziedziczak z PiS i Jacek Żalek z PO, współprzewodniczący Zespołowi Ochrony Życia w parlamencie, mimo podobnych poglądów nie mogą wychodzić ze wspólnymi projektami ustaw i uchwał, bo u nas praktycznie zablokowano możliwość tego rodzaju międzypartyjnej inicjatywy poselskiej. A ich liderzy partyjni nie chcą być kojarzeni z poglądami, które nawet jeśli są akceptowane przez bardzo wielu Polaków, tylko przez mniejszość wyborców traktowane są jako "wyborczo" ważne.

Bez kurateli nad parlamentem ze strony partyjnej oligarchii mielibyśmy dziś Sejm o wiele bardziej podobny do tego z 1991 roku, z pierwszych wolnych wyborów, gdzie co prawda dwa najlepsze wyniki miały lewica postkomunistyczna i centrowo-liberalna Unia Demokratyczna, ale większość była konserwatywna. I ta większość, bez względu na partyjne podziały, także przecież wówczas istotne, mogła uchwalić ustawę o stosunkowo szerokiej ochronie życia poczętego, prawo medialne zawierające odniesienie do wartości chrześcijańskich, wybrać Krajową Radę RTV, dzięki której Wiesław Walendziak zapewnił obecność opinii konserwatywnej w telewizji publicznej, dać pierwszy impuls lustracji, wyłonić rząd, który zawarł konkordat ze Stolicą Apostolską.

I paradoksalnie, ta ponadpartyjna konserwatywna większość funkcjonowała skuteczniej w okresie rządu Hanny Suchockiej niż w okresie rządu Jana Olszewskiego, kiedy polaryzacja partyjna była ostrzejsza i mniejszościowy rząd bał się wychodzących poza wąski wymiar polityczny kontrowersji społecznych.

Czy obalenie któregoś z wymienionych przez Pana liderów partyjnych, na przykład Kaczyńskiego przez Ziobrę albo Tuska przez Schetynę, mogłoby tę konserwatywną większość w obecnym Sejmie "odblokować"?

To nie jest tylko kwestia wymiany dwóch liderów, którzy zresztą świadomie utrwalają ten system. Trzeba odebrać nadmierną władzę partyjnym centralom jako takim, więc należy zmienić prawo wyborcze i znieść obecny system finansowania partii politycznych. Trzeba podtrzymywać presję opinii publicznej w tych sprawach - wówczas zaczną się nad nimi zastanawiać nowi polityczni przywódcy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2011