Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tę fuzję zaaprobował już rząd: Grupa Lotos połączy się z PKN Orlen. Sens tej operacji można ocenić na kilku płaszczyznach. Z operacyjnego punktu widzenia połączenie dwóch kontrolowanych przez państwo podmiotów z tej samej branży wydaje się uzasadnione. W nowej firmie państwo mieć będzie ok. 35 proc. udziałów. Przed fuzją kontrolowało tylko 27 proc. akcji Orlenu.
CZYTAJ TAKŻE:
JAK SAMEMU ZROBIĆ TARCZĘ ANTYINFLACYJNĄ >>>>
W kontekście wyzwań pojawiających się przed spółką silna ręka właściciela może się bardzo przydać. Drożyzna, jaka zapanowała na rynku paliw po ataku Rosji na Ukrainę, na razie napędza obu koncernom zyski. Modelowa marża rafineryjna Orlenu – czyli różnica między rynkową ceną paliwa i ceną ropy – tylko od stycznia do czerwca wzrosła z 3,7 do 34,4 dolara za baryłkę. Pamiętać trzeba również o odwrocie globalnej gospodarki od paliw kopalnych, który firmom naftowym daje góra dekadę-półtorej na zmianę modelu działania. Nawet po fuzji Orlen pozostanie branżową płotką, ale oddzielnie każda ze współtworzących go firm byłaby w obliczu tych wyzwań jeszcze słabsza.
Z perspektywy konsumenckiej i szerszej – geopolitycznej – połączenie budzi wątpliwości. Mniej stacji różnych marek to mniejsza konkurencja (nawet jeśli między Orlenem i Lotosem miała ona od pewnego czasu fasadowy charakter). Sytuację komplikuje wybór węgierskiej firmy MOL na nabywcę 417 stacji Lotosu. 610 mln dolarów, które Węgrzy zapłacą za wejściówkę na wielki polski rynek, trudno uznać za wygórowaną cenę, zwłaszcza że nie ma pewności, czy nie stoi za nimi Rosja. Chyba że PiS wraca do idei Jana Kulczyka, który z Orlenu, węgierskiego MOL i austriackiego OMV chciał lepić środkowoeuropejskiego giganta.
CZYTAJ TAKŻE: