Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Orlen plus Lotos równa się sukces. Tak operację połączenia dwóch największych polskich firm paliwowych widział były premier Mateusz Morawiecki, były minister aktywów państwowych Jacek Sasin i szykujący się właśnie do odejścia prezes Orlenu Daniel Obajtek. Rewidentom Najwyższej Izby Kontroli wyszło zgoła inne równanie. W nieopublikowanym, ale udostępnionym już wybranym mediom raporcie stawiają tezę, że na tej operacji akcjonariusze obu firm – na czele ze Skarbem Państwa, który w obu spółkach miał głos decydujący – stracili ogromną fortunę.
Transakcję wymusiła Komisja Europejska, w obawie, że po fuzji z Lotosem Orlen zmonopolizuje polski rynek paliwowy. W ramach kuracji odchudzającej płocki gigant musiał pozbyć się m.in. rafinerii w Gdańsku i 417 stacji Lotosu. Tę pierwszą kupił saudyjski potentat Aramco. Stacje przejął węgierski koncern MOL, który w ropę zaopatruje Rosja, co wzbudziło uzasadnione obawy, że w ten sposób Moskwa uzyskała wpływ na polski rynek paliw. Bruksela nie kazała jednak Skarbowi Państwa łączyć dwóch świetnie prosperujących firm w mastodonta, który będzie wytwarzać aż 86 proc. sprzedawanych w Polsce paliw - czyli doprowadzić dokładnie do sytuacji, przed którą ostrzegała Komisja. Niestety, politycy PiS musieli dojść do wniosku, że gra jest warta świeczki, i to pomimo wielkich kosztów, jakie poniosą polscy klienci. Prezes Daniel Obajtek zapewniał, że połączenie z Lotosem uczyni Orlen zauważalnym dla największych branżowych graczy, choć arytmetyka podpowiadała, że powstanie podmiot ledwie mieszczący się w pięćdziesiątce najpotężniejszych firm paliwowych globu.
Pomimo tych wątpliwości i wbrew ostrzeżeniom części urzędników resortu aktywów państwowych połączenie zrealizowano. Odchodzący zarząd Orlenu broni teraz fuzji przekonując, że raport NIK to manipulacja danymi, a wskazywana przez kontrolerów wartość księgowa Lotosu (czyli wartość jego aktywów minus dług) jest daleka od kwoty, jaką gotów był zapłacić potencjalny kupiec.
Nawet jeśli to prawda, pytanie o sens zbycia dobrze prosperującej firmy grubo poniżej jej wartości tylko zyskuje na znaczeniu.