Ciepło tajemnicy

Czy do nowej edycji życia wziąłbym ze sobą chorobę? Oczywiście, wziąłbym. Z całą świadomością, że musiałbym odcierpieć swoje na nowo.

18.03.2008

Czyta się kilka minut

Moje związki z religią i z Bogiem są bardzo skomplikowane. Oczywiście przechodziłem, przechodzę i będę przechodził rozmaite fazy. Jestem przekonany, że człowiek nie może uciec od podstawowych pytań, chyba że jest idiotą. To najważniejsza z kwestii w życiu człowieka, niezależnie od tego, jak pojmuje boskość, świat, kosmos.

Pytania o Boga

Punktem wyjścia jest w istocie postrzeganie człowieka. Wszystkie wątki religijne, jakie znam, zaczynają się od człowieka i kończą na człowieku. Chrześcijańska, a bardziej precyzyjnie - katolicka wersja myślenia o człowieku wydaje mi się najbardziej doskonałą, choć mam też wobec niej liczne zastrzeżenia. Najbardziej odpowiada mi mądry, liberalny katolicyzm, który nie jest dogmatyczny, nie próbuje, w sposób autorytarny czy nawet totalitarny, zawładnąć człowiekiem i jego sposobem myślenia o sobie i o bliźnim.

Takie nastroje, napady długotrwałego myślenia na ogół ogarniają nas wówczas, kiedy w życiu jednostki czy zbiorowości pojawiają się ważne problemy człowieczej doli i niedoli. Dla mnie to na ogół działało jak zapalnik, podobnie jak ciężkie choroby, które miałem w moim otoczeniu i przez które sam przechodziłem. To brzmi banalnie: tylko ciężko chory człowiek, pozostający w obliczu śmierci przez dłuższy czas, może bez ryzyka wdać się w taki dialog z Panem Bogiem, na jaki by go nie było stać w innej sytuacji.

Jestem z tych, którzy, jeśli są w religijnym nastroju, chcą rozmawiać z Panem Bogiem bez jakichkolwiek pośredników. Jestem już za stary i nie zależy mi na ukrywaniu tego typu stanów ducha. I to nie jest dialog taki, jak w przypadku człowieka wierzącego, który poszedł do spowiedzi, bo chce z siebie wypluć kilka problemów, a potem sądzi, że już to załatwił. To jest w istocie - w moim przypadku - rozmowa nieczęsta, ale wszechogarniająca.

Odrzuciłem laickość prymitywną, w stylu "osobisty nieprzyjaciel Pana Boga", choć nie umiałbym powiedzieć, czy jestem człowiekiem wierzącym czy też niewierzącym. Formuła agnostyczna nie przekonuje mnie do końca; zawsze mam wrażenie, że to jest taki sposób, żeby nic nie powiedzieć, a jednocześnie żeby się podobało wierzącym. Napisałem kiedyś wiersz... Długo pisałem, przerabiałem, dużo mnie kosztował, bo właściwie to było tak, jakbym poszedł do spowiedzi.

Sądzę, że, z pewnymi zastrzeżeniami, mógłbym jednak określić siebie jako osobę wierzącą. Kieruję się bowiem tymi elementami Dekalogu, które w sposób najogólniejszy pokazują człowiekowi drogę; rozumiem, że religijna eksplikacja życia, wszystkiego, co się wiąże z życiem, zawiera w sobie tajemnicę, na którą jestem bardzo wrażliwy i z którą się na swój sposób utożsamiam. Od dawna jestem bardzo podatny na nastrój otwartej religijności, myślenia o religii. Ale mam kłopot z odpowiedzią definitywną, nie widzę, która byłaby dobra.

Jak spuentować te poważne rozważania? Tylko zasłyszanym niedawno dowcipem, który, wyrwany z kontekstu, może wydawać się obrazoburczy, ale jest wspaniały. Umiera kolejny papież, trafia do nieba, wita go święty Piotr: - Słucham? Czym mogę służyć? W jaki sposób mogę pomóc? Papież odpowiada: - Jestem papieżem. - Ale co to znaczy? - Jestem głową Kościoła katolickiego. - Ale tej formuły też nie znam. Kim pan jest?! Skąd pan właściwie przyszedł? - Z ziemi. - A, z ziemi. Zaraz, chwileczkę, proszę poczekać. Święty Piotr idzie do Pana Boga, powiada: - Boże, mam kłopot, przyszedł tutaj ktoś, kto powiada, że jest papieżem, nie znam tego słowa, potem powiada, że jest głową Kościoła, chyba katolickiego, też nie wiem dokładnie, o co chodzi. Nie wiem, co z nim zrobić. Pan Bóg mówi: - Słuchaj, zawołaj małego, przecież on był na ziemi. Przychodzi pan Jezus, Piotr relacjonuje, a Bóg Ojciec powiada: - Synku, idź do niego, nie wiemy, o co chodzi, a pomóc trzeba. Pan Jezus idzie do przybysza, wraca po 15 minutach i pęka ze śmiechu. Bóg Ojciec pyta: - Co cię tak rozbawiło, synku? - Tato, pamiętasz, ponad dwa tysiące lat temu byłem na ziemi. Założyłem wtedy spółdzielnię rybacką nad jeziorem Nazaret i wyobraź sobie, to w dalszym ciągu fantastycznie funkcjonuje!

Ten dowcip pokazuje, co się dzieje z Kościołem: od dwóch tysięcy lat istnieje struktura, która przy wszystkich swoich grzechach, ograniczeniach, błędach potrafi się w sposób fenomenalny samoreformować, a przede wszystkim generuje kolejne, olśniewające pokłady ludzkiej myśli; uniemożliwia stanie się głupkiem - specjalistą od świata bez tajemnicy, od świata bez ciepła tajemnicy. Dla mnie tajemnica religijna jest tajemnicą ciepła, a nie chłodu; nie ograniczeń doktrynalnych, tylko otwierania się.

Zdania

Pierwsze najgłupsze zdanie

Jakie znam to:

- jestem agnostykiem -

Bo znaczy tyle co

Nie ma mnie

Drugie najgłupsze zdanie

Jakie znam to:

- jestem wierzący -

Bo znaczy tyle co

Nie mam rozumu

Trzecie najgłupsze zdanie

Jakie znam to:

- jestem niewierzący -

Bo znaczy tyle co

Wiem, że mnie nie ma

Czwartego zdania nie znam

Chciałbym, żeby brzmiało

na przykład tak:

- boję się wierzyć -

Ale to nie może tak zabrzmieć

Bo się boję je wypowiedzieć

O chorobie

Kilka dni temu Ewa zapytała, czy gdybym miał żyć na nowo, to chciałbym zmienić życie, czy też je powtórzyć. Dotyczy to oczywiście i tych długich okropnych lat, częściowo okropnych, po Marcu, przy braku nadziei. Po co robiłem doktorat, skoro nie było żadnej gwarancji, że to mi w czymkolwiek pomoże. Ale tym razem pytanie dotyczyło choroby: czy do nowej edycji życia wziąłbym ze sobą chorobę?

Odpowiedziałem natychmiast: - oczywiście, wziąłbym. Z całą świadomością, że musiałbym odcierpieć swoje na nowo. Ale wziąłbym ją, aby dowiedzieć się znowu wielu rzeczy o sobie: że odkrywam w sobie pokłady cierpliwości, o których nie miałem pojęcia, pokłady odporności, o których nie miałem pojęcia, wiedzę o tym, że prawdziwe człowieczeństwo w takiej chorobie objawia się znacznie lepiej, bo w istocie - wiem o tym - chory wie, że jest chory i musi walczyć, ale ma również świadomość, że musi powiedzieć: Inszallah. Wszystko w ręku Boga.

Na plan pierwszy wysuwa się więc przede wszystkim myślenie o bliskich, oszczędzanie ich; również część cierpienia, związanego z tym, że chory widzi, jak oni cierpią z jego powodu. To jest doświadczenie, którego się nauczyć normalnie nie można. Ja mam za sobą dwudziestoletnie doświadczenie bardzo ciężkiej choroby mojej żony Beaty - strasznie trudne, z długimi okresami, kiedy leżała w szpitalu, kiedy bohatersko walczyła o to, żeby wrócić do zdrowia, żeby jak najmniej w domu było czuć, że jest chora, żebym ja tego nie odczuwał, żeby dzieci tego nie odczuwały. Partnerowi pozostaje wieloletnie traumatyczne doświadczenie.

Wracając do mnie: w takim momencie człowiek zdobywa też wiedzę na temat ludzi. Reagują bardzo rozmaicie. Kiedy człowiek zaczyna chorować, to trudno rozróżnić między osobami życzliwymi, neutralnymi, a nieżyczliwymi, ponieważ wszystkich łączy wspólny mianownik - przestają telefonować. Większość przestaje. Mówmy o tych życzliwych. Życzliwi nie dzwonią, bo są trochę sparaliżowani wiedzą o ciężkiej chorobie. Jedni uważają, że dzwoniąc, przeszkadzają, naruszają spokój w ciężkich chwilach. Inni podświadomie boją się, bo im się wydaje, że zarażą się przez słuchawkę. Mówiłem z wieloma osobami w szpitalu, kiedy polegiwałem; wszyscy mają to doświadczenie, jedni się z tym potrafią uporać, inni nie dają sobie rady.

W miarę upływu czasu - telefon milkł. Chociaż nie do końca. Osoby, o których nie sądziłem, że są bliskimi przyjaciółmi, nagle zachowywały się w sposób niebywały. Dzwoniły, były czułe, opiekuńcze, na każde zawołanie. Trochę wytrącało mnie to z równowagi, że nie mogę liczyć na bardzo wielu przyjaciół, a mogę liczyć na niespodziewanych ochotników czułości i dobrego serca. Uznałem jednak, że nie ma co się kopać z koniem: po prostu tak to jest. Jeśli ktoś nie ma własnego doświadczenia, to ciężka choroba bliźniego wywołuje w nim strach i wizję cmentarnej stęchlizny. Argument, że nie chce przeszkadzać, jest głupi, śmieszny i obłudny, ale nie z powodu obłudy, tylko z powodu głupoty w szukaniu argumentów. Trzeba sobie z tym dać radę. Jest jednak trudno; nie ulega wątpliwości, że wszystko potem jest już trochę inne, głębsze, czasami nasycone urazą, od której trudno uciec.

W szpitalu zauważyłem bardzo wiele rzeczy, których nie widziałem przedtem; to jest psychologia śmiertelnie chorego człowieka. Uświadomiłem sobie istnienie ścisłego związku między umiejętnością stawienia czoła chorobie a wykształceniem. Osoby dobrze edukowane, z całym aparatem pojęciowym, są zazwyczaj lepiej do tego przygotowane. Mają inny typ hartu, nie tylko fizycznego, ale i umysłowego, intelektualnego, który pozwala im sytuację ogarnąć i sercem, i rozumem. Osoby niewykształcone są w nieporównanie gorszej sytuacji, pełne przerażenia, niczym bohaterowie greckiej tragedii: nagle uderzają pioruny, jeden po drugim, gdzieś tam jest gromowładny Zeus. Odczuwają w sposób okropny, prawie fizjologiczny, swoją całkowitą samotność, zwłaszcza że i otoczenie mają niewykształcone, a porażone tragedią, jaka się w rodzinie wydarza. Jest to sytuacja, kiedy człowiek umiejący stawić czoło nieszczęściu ma psi obowiązek, żeby się tak czule, opiekuńczo i mądrze - mądrze, bo wyjaśniając pewne rzeczy - zaopiekować bliźnim będącym w nieporównanie gorszym położeniu psychicznym.

Publikowane fragmenty znajdą się w II tomie wywiadu rzeki "Świata według Mellera" autorstwa Michała Komara. Książka ukaże się w maju br. nakładem wydawnictwa Rosner i Wspólnicy. Pochodzą z ostatniej kasety, nagranej w szpitalu podczas chemioterapii w maju 2007 r. Stefan Meller zmarł 4 lutego 2008 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2008