Cała nieprawda o uchodźcach

„Dziennik. Gazeta Prawna” weryfikuje informacje pochodzące od jednego źródła u tego samego źródła. Oto dziennikarstwo postawione na głowie.

25.11.2016

Czyta się kilka minut

Screen z e-wydania „Dziennika. Gazety Prawnej” z drugim wywiadem Magdaleny Rigamonti z Mayą Paczesny /
Screen z e-wydania „Dziennika. Gazety Prawnej” z drugim wywiadem Magdaleny Rigamonti z Mayą Paczesny /

Wywiad Magdaleny Rigamonti z panią Paczesny przysłał mi znajomy z pytaniem: „Czy to może być prawda?”. Treść wydała mi się dziwna i niecodzienna. Stwierdziłam, że chętnie sprawdzę, czy prawdziwe są informacje, które pozwoliły „DGP” dać tej rozmowie tytuł: „Był raj, jest śmietnisko. Jak naprawdę wyglądają Niemcy zasiedlane przez uchodźców”. Uznałam, że każda odpowiedź będzie interesująca jako materiał do mojej książki o uchodźcach w Niemczech. Pojechałam do Rupprechtstegen, żeby na własne oczy zobaczyć śmietnisko robione przez uchodźców, rajskie wioski, z których uciekli turyści, i 600 podpalonych domów.

W gminie Hartenstein, w której leży Rupprechtstegen, spędziłam prawie tydzień. Przeprowadziłam kilkadziesiąt rozmów. Mam kilkadziesiąt godzin nagrań i kilkaset zdjęć. Rozdział książki na podstawie tej podróży będzie liczył ok. 40 tys. znaków (reportaż w „TP” miał 18 tys.). 


Dlaczego zajęliśmy się nierzetelnym materiałem „Dziennika. Gazety Prawnej”? W tej sprawie nie chodzi o branżowe porachunki.

Wyniosłam się stąd, bo w mojej wiosce uchodźcy brudzili, kradli, straszyli turystów, a Niemcy podpalali domy azylanckie – mówiła Polka w głośnym wywiadzie dla „Dziennika. Gazety Prawnej”. Sprawdziłam. Zgadza się tylko to, że Polka się wyniosła. Reportaż Ewy Wanat >>>


Napisałam ten tekst, żeby sprostować nieprawdziwe i krzywdzące informacje, które krążyły przez kilka tygodni w polskim internecie jako argument za tezą, że uchodźcy to dzicz, brudasy i złodzieje. Takie skonfabulowane materiały pojawiają się ciągle – przypomnę słynną relację o tym, że jakiś autobus, którym jechali polscy pielgrzymi, został obsmarowany fekaliami przez uchodźców. Takie teksty są jak oliwa dolewana do ognia. I mogą wzniecić pożar, który trudno będzie ugasić. Nie dlatego, że są krytyczne. Dlatego, że są nieprawdziwe.

Czego nie napisałam

Po moim reportażu w „Tygodniku”, w piątkowym „DGP” ukazał się kolejny wywiad z panią Paczesny, poprzedzony wstępniakiem Andrzeja Andrysiaka, redaktora odpowiedzialnego za „Magazyn DGP”. Wstęp ów nie odnosi się do najważniejszego, czyli do tezy zawartej w tytule wywiadu „Był raj, jest śmietnisko. Jak naprawdę wyglądają Niemcy zasiedlane przez uchodźców”. Byłam w tej wsi, tam nie ma śmietniska, nawet w sensie przenośnym. Jest spokojnie i czysto.

Andrzej Andrysiak pisze: „Może jesteśmy 30 lat za innymi, a może 10 przed, ale mamy przekonanie, że medium ma być platformą wymiany poglądów, a nie publikowania jedynie słusznych, obojętne z której strony. I tego się będziemy trzymać”. Więc to zapewne z uwagi na ten obiektywizm i neutralność „DGP” dał taki tytuł.

 „DGP” przypisuje mi tezy, których nie postawiłam. Przytoczę tylko te najważniejsze: „Paczesny wcale nie została zmuszona do sprzedaży hotelu na ośrodek azylancki”. Nie piszę, że nie została zmuszona. Piszę tylko, że mówiąc to Magdalenie Rigamonti, nie sprecyzowała, kto ją do tego zmusił.

„Ceny nieruchomości w tamtej okolicy nie spadły i w Rupprechtstegen nie ma problemu ze sprzedażą nieruchomości” – czytam w „DGP”. Nie ma takiego stwierdzenia w moim reportażu.

I dalej: „Paczesny przejęła dom już po remoncie, a nie przed”. Trzy źródła – ojciec pani Paczesny, sąsiadka, której syn instalował na dachu jej domu baterie słoneczne, oraz tłumacz, pan Ewald, twierdzą, że dom był w dużej mierze wyremontowany przez ojca, który kupił go parę lat wcześniej i rozpoczął roboty. Ojciec mówił mi jeszcze, że zostawił córce pieniądze – kilkaset tysięcy euro – na dokończenie remontu.

„Dom nie jest pilnowany przez ochroniarzy”. Nie napisałam, że nie jest pilnowany przez ochroniarzy. Nie ma tam jednak ochroniarza z karabinem, o którym mówiła Paczesny w wywiadzie. Jest dziewczyna z firmy ochroniarskiej. Brama na podwórko była otwarta i pierwszego, i drugiego, i trzeciego dnia. Tak samo jak drzwi wejściowe do domu. Mogliśmy po nim swobodnie chodzić. Nie ma tego w reportażu, ale rozmawiałam również z robotnikami pracującymi nad wykończeniem domu, którzy również nie widzieli żadnego ochroniarza z karabinem.

„W Rupprechtstegen nikt nie ma nic przeciwko uchodźcom”. Nie napisałam tego, przytoczyłam również zdania niezbyt przyjazne, jak to, że kolejny dom dla uchodźców to już będzie za dużo, że już wystarczy. Zacytowałam podejrzenia jednej z pań, że uchodźcy wykradli jaja łabędziom, oraz jej niezadowolenie, że dzieci uchodźców zajmują miejsca siedzące jej dzieciom w szkolnym autobusie. I taki fragment rozmowy z panią Winkler: 

„– A co pani sąsiedzi myślą o obecności uchodźców?

– Różnie. Jedni mówią: »Ach ci obcokrajowcy. Po co ich tu tylu. Nie chcemy ich już«.

– To tak samo jak w Polsce, większość Polaków nie chce uchodźców. Obawiają się terroryzmu. A poza tym uważają, że to brudasy, gwałciciele, darmozajdy. 

Frau Winkler wzrusza ramionami: – No pewnie, są tacy i tacy, jak wśród Niemców”.

Czego nie powiedziała pani Paczesny

Odniosę się do paru stwierdzeń z samego wywiadu Magdaleny Rigamonti z Mayą Paczesny w piątkowym wydaniu „Dziennika. Gazety Prawnej”.

„Tam [w „TP” – red.] nawet zdjęcie się nie zgadza. Na tym głównym nie jest, jak podpisano, Rupprechtstegen, a miejscowość Hartenstein, położona kilka kilometrów dalej”. To błąd redakcji, wysłałam do „TP” zdjęcie z podpisem, że to Hartenstein, siedziba gminy, w której leży Rupprechstegen, po mojej interwencji na stronie internetowej zamieszczono właściwy podpis [rzeczywiście, to nasz błąd, przepraszamy – red.].

„Mówię [po niemiecku – red.]. Jestem po tzw. zerowej klasie licealnej, w której wykładowym był niemiecki, 20 godzin tygodniowo. A kiedy przyjechałam do Niemiec, przez kilka miesięcy jeździłam codziennie do Norymbergi na konwersacje, od godz. 9 do 15, żeby od razu wejść w język”.

O tym, że pani Paczesny nie mówi po niemiecku, powiedziało mi sześć osób, w sześciu różnych rozmowach – troje najbliższych sąsiadów, burmistrz Wolter, pan Ewald, tłumacz oraz ojciec Mai Paczesny, który mówił rzeczywiście, że córka się trochę uczyła, ale niestety nie nauczyła się. Chciałam to zweryfikować w rozmowie z Paczesny, niestety nie dała mi szansy. Ale nadal jestem gotowa i chętnie porozmawiam z Paczesny po niemiecku.

„Nie mówię do ludzi na ulicy »Szczęść Boże«, nie jestem aż tak religijna”. 

„Grüß Gott” mówi się w Bawarii zawsze i wszędzie. To zwykłe pozdrowienie na dzień dobry i nie ma zabarwienia religijnego. „Grüß Gott” mówi się wchodząc do piekarni, urzędu, toalety publicznej, sexshopu. Uznawać to za religijne pozdrowienie może ktoś, kto nie zna niemieckiego i zwyczajów panujących w Bawarii.

Pani Paczesny kilka razy sugeruje, że mnie tam nie było. Po pierwsze, nie byłam sama, po drugie, mam mnóstwo zdjęć, na których mnie widać w różnych miejscach Rupprechtstegen, również przed żółtym domem (dowodem na to, że mnie tam nie było, ma być również to, że dom jest podobno pomarańczowy, nie żółty. No cóż, ja widzę, że jest żółty).

Rigamonti do Paczesny: „Powiedziała pani, że spłonęło 600 domów, Ewa Wanat pisze, że 95”. Odpowiedź Paczesny: „Ewa Wanat mówi o statystykach. A my słyszeliśmy co chwilę o podpaleniach, o tym, że w sumie było 600 podpaleń”.

To zdanie się samo tłumaczy. Ja podałam informacje ze statystyk policyjnych, dostępnych na stronach Bundeskriminalamt, cytowanych obszernie przez wiele niemieckich mediów – zresztą w alarmującym tonie, bo to dużo więcej podpaleń niż w roku 2014. Pani Paczesny przyznaje, że swoje informacje ma „ze słyszenia”. Czyli z plotek.

I kolejne pytanie Rigamonti: „W tekście wypowiada się pani ojciec. »Jest wściekły, bo ma w tej okolicy jeszcze jeden dom i wstydzi się teraz pokazać sąsiadom. – Wszystko, co mówiła moja córka w wywiadzie, to bzdura – twierdzi. Nie wie, dlaczego to zrobiła«. Co jest więc prawdą w tym wywiadzie?”. Odpowiedź Paczesny: „Mama mi przekazała, że dzwoniła do nich jakaś dziennikarka i że ojciec nie chciał rozmawiać. Mój ojciec włożył w to miejsce bardzo dużo serca, pieniędzy i pracy, a wiele stracił. W wywiadzie, którego pani udzieliłam latem, nie mówiłam o moich rodzicach, bo chciałam chronić ich prywatność. Mój ojciec od dawna nie jeździ do Rupprechtstegen, bynajmniej nie z tego powodu, że udzieliłam pani wywiadu i on się teraz wstydzi pokazać sąsiadom”.

Z ojcem pani Paczesny rozmawiałam dwa razy. Opowiadał chętnie i bez oporów. Mówił o swoim wzburzeniu wywiadem udzielonym przez córkę. Za drugim razem to on do mnie zadzwonił, żeby dopowiedzieć jeszcze parę rzeczy i zapytać, skąd mam jego telefon. Nie rozmawiałam z mamą pani Paczesny. Wielu oskarżycielskich szczegółów z tej rozmowy z ojcem nie przytoczyłam, bo nie mogłam ich zweryfikować w innym źródle.

Paczesny tłumaczy też, dlaczego nie chciała ze mną rozmawiać: „Jedyne, co znalazłam na FB, to wiadomość w zakładce »inne«. Brzmiała tak: »Dzień dobry Pani, jestem dziennikarką i piszę teraz w Niemczech książkę ’Życie z Innym’ o plusach i minusach wielokulturowego społeczeństwa na przykładzie Niemiec. Czytałam wywiad z panią w ’Dzienniku’ i chciałabym z Panią o tym porozmawiać. Czy mogłabym do Pani zadzwonić, żeby zadać Pani parę pytań? Pozdrawiam Ewa Wanat«”.

W mojej pierwszej, właściwie jedynej rozmowie z Magdaleną Rigamonti dostałam od niej komórkę do pani Paczesny. Dzwoniłam parę razy, wysyłałam kilka esemesów. Nie odebrała, nie odpisała. Rigamonti mówiła mi, że Paczesny dzwoniła do niej, żeby zapytać, kim jestem, bo dostała ode mnie wiadomość. Godzinę po mojej rozmowie z dziennikarką – Paczesny zablokowała mnie na Facebooku. Magdalena Rigamonti zaproponowała mi, że przyśle zdjęcia podpalonych domów, które dostała od Paczesny. Jednak nic nie przysłała. Przestała odbierać ode mnie telefon. Napisałam więc mejla z pytaniami do niej, głównie z tym, dlaczego dała temu wywiadowi tak kategoryczny i oskarżycielski tytuł. Na jakiej podstawie. Nie odpowiedziała. Dopiero kiedy wysłałam esemesa, że w takiej sytuacji będę musiała napisać w reportażu, iż zaczęła mnie unikać, oddzwoniła i powiedziała, że jest właśnie umówiona na rozmowę z panią Paczesny i potem do mnie zadzwoni. I już nie zadzwoniła.

I na koniec: jest mi obojętne, kto przeprowadził ten wywiad i w jakiej gazecie. Mój reportaż nie był atakiem ani na gazetę, ani na dziennikarkę, ani nawet na panią, która im opowiada zmyślone historie. Widać, że niczego się z publikacji w „Tygodniku” nie dowiedzieli. Trudno. Chodziło o postawienie z powrotem spraw z głowy na nogi. Odkręcenie nieprawdy. Tylko tyle. ©


Prof. Michał Bilewicz, psycholog społeczny: Uchodźcy w polskich mediach bywają ukazywani tak, jak w wywiadzie Magdaleny Rigamonti – jako najeźdźcy, którzy niszczą europejską idyllę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2016