Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Bodaj największym teatrem ich zmagań jest Morze Południowochińskie i cieśnina Malakka – i to nie od dziś. Jeszcze po zajęciu całego Wietnamu w 1975 r. przez żądnych zemsty komunistów, milion Wietnamczyków z Południa rzuciło się (niemal dosłownie) w morze na łupinkach rybackich i tratwach. Szacuje się, że połowa utonęła w wodach Zatoki Tajskiej, zaś reszta (tak mówią statystyki) była podczas jednego rejsu trzykrotnie obrabowywana, a kobiety trzykrotnie gwałcone przez tajskich piratów. Ci, których ujęto, trafili do obozów „reedukacyjnych” bądź specjalnych kołchozów, gdzie pracowali jak niewolnicy. Ilu na miejscu rozstrzelano, trudno oszacować. A ci, którym się udało, często dopiero po latach wydostali się z obozów na Filipinach, w Malezji, Indonezji, Tajlandii czy Hongkongu – by znaleźć dom w Australii, USA, Europie.
W tamtym czasie ludzie uciekali też masowo na morze z Kambodży, poddanej terrorowi przez Czerwonych Khmerów, a także ze zrujnowanego wojną Laosu. – Często ucieczki organizowali sami komuniści, którzy okradali biedaków z resztek pieniędzy i kosztowności, jednocześnie pozbywając się potencjalnej opozycji – tak twierdzi dziś 33-letni Tuynh (woli nie podawać nazwiska), który sam chce wyemigrować do Australii.
Dziś mamy w Azji kolejną odsłonę dramatu „boat people”. Oto rząd Malezji otwarcie przyznaje, że ma dość uchodźców i nie ma zamiaru im pomagać. Wiceminister spraw wewnętrznych Wan Dżunaidi Tuanku Dżaafar oświadczył, że malezyjski rząd dotąd traktował imigrantów humanitarnie, ale „teraz nadszedł czas, by pokazać im, że nie są tu mile widziani”. To reakcja na pojawienie się kilku tysięcy birmańskich i bangladeskich uchodźców, którzy w zeszłym tygodniu utknęli na łodziach w cieśninie Malakka między Malezją i indonezyjską Sumatrą. Część łodzi, które dobiły do brzegów obu krajów, zaopatrzono w prowiant i benzynę – i odesłano na pełne morze. W domyśle: by wróciły do domu. Kilka dni później podobnie uczyniły władze Tajlandii: łódź z uchodźcami odholowano z powrotem na morze.
I tu wracamy do punktu wyjścia. Gdyby uchodźcy mogli w spokoju żyć u siebie w domu, nie ryzykowaliby życiem. Tymczasem większość uchodźców w cieśninie Malakka stanowią przedstawiciele muzułmańskiej mniejszości Rohinya z Birmy, którzy uciekają przed represjami ze strony buddyjskiej większości. Reszta to mieszkańcy Bangladeszu, uciekający przed nędzą. Obie grupy ominęły Tajlandię, pokładając pewnie nadzieję w islamskiej Malezji. Ale ta już nie wie, co robić z tłumami niewykształconych biedaków.
Bo tu nie mamy do czynienia z ucieczką z biednej Afryki do zamożnej Europy. W Azji Południowo-Wschodniej ucieka się z jednego biednego kraju do innego, co najmniej niezamożnego, gdzie – jak wierzy uciekający – życie nie będzie zagrożone. I skąd kiedyś, przy ogromnym szczęściu, może uda się dostać dalej: do Australii, a może nawet Ameryki lub Europy. ©