Ave Artur?

Świat arturiański okazał się wdzięczną scenerią dla aktualizujących ujęć. Na nowym filmowym Królu Arturze odcisnęła piętno bieżąca polityka międzynarodowa.

25.07.2004

Czyta się kilka minut

Kino arturiańskie kończy sto lat; najstarsza znana filmowa wersja tej legendy to dokonana w 1904 r. rejestracja wagnerowskiej opery “Parsifal". Ten umownie datowany początek wiąże się z ówczesnym odrodzeniem mitu o królu Arturze. Po średniowiecznych narodzinach i wczesnorenesansowym rozkwicie został on przypomniany i spopularyzowany na dziewiętnastowiecznej fali romantyzmu.

Najnowszy film arturiański - “Król Artur" Antoine’a Fuquy - nie opowiada o rycerzach, ale o rzymskich wojownikach stacjonujących na terenie Brytanii. Żołnierze ci są zresztą w większości Sarmatami, a Rzymowi służą na skutek politycznych zawirowań. Ich brytyjska misja właśnie dobiega końca, lecz poproszeni przez tubylczych przywódców (noszących skądinąd imiona Merlin i Ginewra) o obronę ich ludzi przed barbarzyńcami, żołnierze decydują się wbrew polityce zmierzchającego już Cesarstwa pozostać w byłej prowincji i stawić opór najeźdźcom. Taka jest fabuła wysokobudżetowej produkcji, którą liczące już około stu pozycji kino arturiańskie wkracza w drugie stulecie.

Na internetowej liście dyskusyjnej Linda A. Malcor, współautorka książki przedstawiającej hipotezę o sarmackich korzeniach legendy, dzielnie jak filmowa Ginewra odpiera ataki. To właśnie Malcor konsultowała ten film od strony naukowej, więc dyskutanci na nią zrzucają winę za niefrasobliwą fabułę, która łączy wiele sprzecznych elementów z różnych arturiańskich tradycji, a przede wszystkim za reklamowanie jako “historycznego" filmu o królu, który być może wcale nie istniał.

Batman u króla Artura

Nie ma jednej tradycji arturiańskiej. Średniowieczna angielska tradycja może być sprzeczna zarówno ze średniowieczną tradycją walijską, jak i z dwudziestowiecznymi amerykańskimi interpretacjami tego mitu. Innym kryterium podziału może być zaplecze ideowe danego tekstu czy obrazu - chrześcijańskie wersje legendy stawiające za wzór rycerza Galahada różnić się będą od interpretacji feministycznych, skupionych na postaci czarodziejki Morgany, postrzeganej dawniej jako wcielenie zła.

Z królem Arturem i innymi bohaterami legendy jako osobami historycznymi jest bowiem w jakimś sensie podobnie, jak z Jezusem i apostołami - co pozwala współistnieć tym postaciom w wielu wyznaniach, a nawet religiach. Częste porównanie między tradycją chrześcijańską i arturiańską nie jest na wyrost: literaturoznawca Tadeusz Komendant pisał nawet kiedyś o “religii Merlina" jako o religii niedoszłej i jedynej zrodzonej w Europie.

Arturiańskie wątki w muzyce, malarstwie, a przede wszystkim literaturze stały się ponownie modne w drugiej połowie XIX stulecia i z małymi przerwami są popularne do dzisiaj. W Polsce rozpowszechniły się dopiero w XX wieku. Jeszcze pięćdziesiąt lat temu używano u nas raczej przymiotnika “arturski", co brzmiało poprawniej, choć jednocześnie dużo bardziej dziwacznie niż rozpowszechniona obecnie kalka z angielszczyzny - “arturiański".

Świat arturiański okazał się wdzięczną scenerią dla aktualizujących ujęć. Pod koniec XIX wieku zawitał doń Jankes z powieści Marka Twaina, komiks powstały pół wieku później przedstawiał... “Sir Batmana na dworze króla Artura". Ikona popkultury w osobie Człowieka-Nietoperza, mrocznego rycerza z Gotham City, dała się bez trudu wpisać w średniowieczny mit.

Artur u Jankesa

Na nowym “Królu Arturze" odcisnęła piętno bieżąca polityka międzynarodowa. W fabule filmu Antoine’a Fuquy pobrzmiewa echo krytyki współczesnych misji pokojowych, których uczestnicy - jak w byłej Jugosławii - biernie przyglądają się zadawaniu przemocy. Przebrany w rzymski strój i osadzony w piątym wieku naszej ery król Artur jest po prostu wyobrażeniem idealnego zachodniego żołnierza i władcy A.D. 2004, działającego według zasad a nie dla własnej wygody.

Jeszcze niedawno to w Europie używano legendy arturiańskiej do celów politycznych. Nie dziwi więc, że podobnie dzieje się i w Ameryce. Gdy w 1999 roku zginął w tajemniczym wypadku syn zabitego 36 lat wcześniej w zamachu prezydenta Johna F. Kennedy’ego, Ameryka przypomniała sobie arturiański mit końca szczęśliwego państwa. Odwołała się do niego już Jacqueline, wdowa po prezydencie Kennedym, w wywiadzie udzielonym wkrótce po śmierci męża. Nawiązując do musicalu inspirującego ponoć jego działania, mówiła dziennikarzowi, że “będą jeszcze wielcy prezydenci, ale nie będzie więcej Camelotu". Amerykańska prasa podchwyciła to porównanie, sentymentalizując “utraconą niewinność" szczęśliwego zamku króla Artura i “arturianizując" prezydenta. Mit podsycały spiskowe teorie na temat jego śmierci albo plotki o rzekomej rekonwalescencji na ukrytej wyspie, gdzie miał popłynąć statkiem nowego męża Jacqueline. Zupełnie jak król Artur, który, śmiertelnie raniony, kazał wrzucić swój miecz Excalibur do jeziora i został przewieziony łodzią na wyspę Avalon.

Nazwy z tej legendy są w Ameryce na porządku dziennym. A skoro miasteczko można nazwać “Avalonem" a samochód “Excaliburem", to nic nie stoi na przeszkodzie, by filmowi nadać tytuł “Król Artur". Przy czym z tradycją arturiańską wszystkie te produkty mogą mieć mniej więcej tyle wspólnego, co ulica Króla Artura na jednym z warszawskich osiedli.

“KRÓL ARTUR" (King Arthur), reż.: Antoine Fuqua, scen.: David Franzoni, John Lee Hancock, zdj.: Sławomir Idziak, muz.: Chad Oman, Hans Zimmer, scenogr.: Dan Weil, wyst.: Stephen Dillane (Merlin), Clive Owen (król Artur), Keira Knightley (Ginewra) i in. Prod.: Irlandia/USA, premiera polska: 23 lipca 2004 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2004