Ani legenda czarna, ani legenda biała

Andrzej Paczkowski: Ekipa Jaruzelskiego w ogóle nie myślała w kategoriach zmiany ustrojowej. Antoni Dudek: To, co najciekawsze w historii Okrągłego Stołu, nazywam trzecim poziomem negocjacji. Rozmawiali: Patrycja Bukalska i Dariusz Jaworski

03.02.2009

Czyta się kilka minut

Patrycja Bukalska, Dariusz Jaworski: Od Okrągłego Stołu mija 20 lat, a na jego temat napisano bądź powiedziano bardzo wiele. Czego jednak jeszcze nie wiemy?

Andrzej Paczkowski: Wiele zostało do zbadania. Np. odczuwam niedosyt wiedzy, jeśli chodzi o przebieg procesu decyzyjnego w obozie władz PRL, który doprowadził do podjęcia negocjacji z częścią opozycji. Jak to wyglądało, zwłaszcza w kontekście sowieckim? Jest kilka znaków zapytania. Jeden z nich to faktyczne intencje powołania rządu Mieczysława Rakowskiego na przełomie września i października 1988 r. Czy to nie był pomysł na wycofanie się z rozpoczętych już negocjacji? Ludzie z obozu władz PRL wypierają się dziś, że powołanie tego rządu miało drugie dno. Ja mam wątpliwości. Zastanawiam się, czy to nie była próba zrealizowania w Polsce tego, co później nazwano "modelem chińskim": głębokiej reformy ekonomicznej przy pozostawieniu bez zmian systemu politycznego.

Antoni Dudek: Nie wykluczam, że ktoś w obozie władzy myślał o tym, co później nazwano "drogą chińską". Ale czy sam Rakowski, postać w tym momencie kluczowa? Proszę zwrócić uwagę, że Rakowski rzeczywiście wtedy tworzy rząd i mówi, że Polaków interesuje bardziej stół suto zastawiony niż stół okrągły. Mówi to w październiku. Ale już w grudniu 1988 r., na Plenum KC PZPR, prezentuje się jako jeden z orędowników legalizacji Solidarności, co otwiera drogę do Okrągłego Stołu. Moim zdaniem, chodziło wtedy o zyskanie na czasie. Rakowski zresztą tak powiedział: "żebyśmy siadali do tego stołu wzmocnieni".

Wróćmy do pytania...

Antoni Dudek: Mógłbym zestawić długą listę, ale to, co najciekawsze w historii Okrągłego Stołu, nazywam trzecim poziomem negocjacji. Pierwszy poziom to wydarzenia, które działy się w Pałacu Namiestnikowskim, przy włączonych kamerach. Drugi: to, co się działo w Magdalence. I trzeci: to, co się działo podczas negocjacji prowadzonych w wąskich gronach osób. Przykładem tego mogą być spotkania w mieszkaniu członka Biura Politycznego KC PZPR prof. Janusza Reykowskiego, uczestnika obrad i jednego z głównych negocjatorów. Pewnie nigdy się nie dowiemy, ile było takich spotkań w różnych, zresztą, miejscach. Najsłynniejszymi były te z udziałem Adama Michnika i Aleksandra Kwaśniewskiego. Ale wiemy też, że Kwaśniewski rozmawiał z Jackiem Kuroniem, a Reykowski przyjaźnił się z Bronisławem Geremkiem. Takich "tandemów" negocjacyjnych było z pewnością więcej, a ich znaczenie rosło w momentach, gdy w rozmowach przy Okrągłym Stole pojawiał się jakiś kryzys.

Wreszcie to, co jest równie ważne, a czego się prawdopodobnie nigdy nie dowiemy, to teza, do której przekonywał mnie jeden z członków kierownictwa PZPR, że w trakcie obrad Okrągłego Stołu doszło do pęknięcia w kierownictwie PZPR i niektórzy ludzie z obozu władzy - tu padło nazwisko Kwaśniewski - zaczęli prowadzić własną rozgrywkę. Mówiąc krótko, nie chodziło o to, że Kwaśniewski dołączył do opozycji, ale że już nie wierzy w swych starych towarzyszy i liczy, że uda się zbudować całkowicie nowy układ władzy, który będzie mieszaniną ludzi starego systemu i opozycji.

Gdzie szukać tej wiedzy?

Andrzej Paczkowski: W relacjach ludzi, w konfrontowaniu ich relacji. Może także w materiałach tajnych służb, ale raczej sowieckich, a nie PRL-owskich. I może w dokumentach amerykańskich - np. w raportach ambasadora amerykańskiego, które nie zostały odtajnione.

Czy to mogłoby wpłynąć na obraz i zmianę oceny Okrągłego Stołu?

Andrzej Paczkowski: Nie przywiązywałbym do tego aż takiej wagi. Jeżeli negocjacje trwają dwa miesiące, jeśli coś je poprzedza i coś się dzieje później, to w tak długim okresie muszą być podejmowane najróżniejsze formy rozmów - o ile obie strony mają wolę porozumienia. W tym przypadku po obu stronach większość uczestników miała taką wolę, więc szukano najróżniejszych form komunikacji. Przecież gdyby te zagadnienia, które omawiano na trzecim poziomie negocjacji, można było załatwić na pierwszym, to by je tam załatwiono. Nie należy więc tworzyć jakichś spiskowych teorii.

Antoni Dudek: Trzeci poziom negocjacji był szalenie ważny dla przełamywania braku zaufania. Trzeba pamiętać, skąd ci ludzie przyszli: jedni z aparatu władzy, który uformował się w stanie wojennym, a inni z ośrodków internowania i więzień. Stąd tak ogromne zapotrzebowanie na uczestnictwo strony kościelnej. Obie strony traktowały bowiem Kościół jako gwaranta, że ten drugi nie oszuka. Pamiętam notatkę sporządzoną przez ks. bp. Alojzego Orszulika, obserwatora obrad Okrągłego Stołu z ramienia Kościoła. Kiedy już kończyły się rozmowy przygotowawcze i miały się zacząć właściwe obrady, bp Orszulik powiedział: "Nasza rola skończona, teraz panowie negocjujecie". I w tym momencie Tadeusz Mazowiecki oraz Stanisław Ciosek zgodnie stwierdzili, że przedstawiciele Kościoła w obradach muszą brać udział - jako mediator i gwarant dotrzymywania przez strony słowa, bo zaufania między nimi nie było.

Podobnie jak prof. Paczkowski nie wierzę w spisek Okrągłego Stołu. Po prostu, to były twarde negocjacje, z tym jednak, że od chwili ich oficjalnego rozpoczęcia żadna ze stron w praktyce nie mogła się już wycofać. I Jaruzelski, i Wałęsa musieli się dogadać, bo gdyby się nie dogadali, ich przywództwo w obu obozach zostałoby zakwestionowane, a radykałowie by krzyczeli: "Ostrzegaliśmy, nie rozmawiajmy z nimi!".

Nas nurtuje jeszcze jedno pytanie: jakie było wówczas ryzyko, że w przypadku załamania obrad Okrągłego Stołu, czy przejęcia władzy przez radykalną część opozycji, SB i wojsko siłą "zaprowadzą porządek"?

Antoni Dudek: To najbardziej fundamentalne pytanie o rok 1989, na które chyba nigdy nie będzie ostatecznej odpowiedzi. I z tą niewiedzą zostaniemy, choć to sprawa kluczowa dla polskiego sporu o rok 1989 i późniejszą politykę rządu Mazowieckiego.

Andrzej Paczkowski: Myślę, że gdyby Mazowiecki był przekonany, że nie ma zagrożenia, to grałby ostrzej.

Antoni Dudek: Na jedną rzecz chcę w tym miejscu zwrócić uwagę. Ludzie dziś się spierają i nie zauważają, że wcale nie dyskutują o Okrągłym Stole, lecz o polityce rządu Mazowieckiego, który powstaje prawie pół roku później i działa przez cały rok 1990. A to są przecież różne epoki. Tym samym na Okrągły Stół usiłuje się przerzucić błędy i niedociągnięcia rządu Mazowieckiego oraz późniejszej prezydentury Wałęsy.

Czy władze PRL choć w niewielkim stopniu myślały o zmianie ustroju, czy raczej dopuszczając część opozycji do współrządzenia, zamierzały zrzucić na nią odium ewentualnego niezadowolenia społecznego, gdyby się okazało, że konieczne do przeprowadzenia reformy gospodarcze są dla ludzi wielkim obciążeniem? To pytanie o intencje ówczesnej władzy...

Andrzej Paczkowski: Ekipa Jaruzelskiego, nie mówię już o partyjnym "betonie", w ogóle nie myślała w kategoriach zmiany ustrojowej. Po pierwsze, dlatego że takiego kazusu jeszcze nie było. Wprawdzie w 1968 r. Władysław Gomułka domagał się w trakcie rozmów pięciu państw Układu Warszawskiego o sytuacji w Czechosłowacji, aby opracować plan pokojowego przejścia z socjalizmu do kapitalizmu, ale nic z tego nie wyszło.

Antoni Dudek: Komuniści uważali, że to niemożliwe, bo "biegu historii" nie da się odwrócić.

Andrzej Paczkowski: Jednak w Polsce tzw. droga chińska nie mogła się udać. U nas była zorganizowana opozycja, w odróżnieniu od Chin, gdzie opozycja była na poziomie naszego roku 1968 i można ją było rozjechać na placu Tiananmen. W Polsce trudniej byłoby to zrobić.

Antoni Dudek: Stawiam tezę, że droga chińska może się udać tylko tam, gdzie partia komunistyczna przejęła kiedyś władzę własnymi siłami. A tam, gdzie została zainstalowana przez obce wojska, nie ma szans. Proszę zwrócić uwagę, że żaden z krajów naszego regionu nie poszedł drogą chińską.

Andrzej Paczkowski: Ale odpowiadając na Państwa pytanie: władze PRL nie dopuszczając możliwości zmiany ustroju, zakładały, że w razie niepowodzenia lub poważnych trudności w przeprowadzeniu reform gospodarczych na długie lata skompromitują stronę opozycyjną. Intencje więc czyste nie były.

Zatem jedynie niewydolności gospodarczej zawdzięczamy to, że władze zgodziły się na podjęcie rozmów z opozycją?

Antoni Dudek: Tak, bo gdyby sytuacja gospodarcza nie była tak zła, to komunizm mógłby trwać nawet do dzisiaj. Co więcej, wyposażony w zdobycze technologiczne, takie jak komórki czy internet, które pozwalają także na skuteczniejszą kontrolę ludzi, mógłby się jeszcze umocnić. Przykładem tego są dzisiejsze Chiny.

Pamiętam moje przerażenie, gdy w Berlinie oglądałem salę przygotowywaną na centrum informatyczne Stasi, całą wyłożoną miedzianymi płytami, żeby nie można było podsłuchiwać. Kilka lat im zabrakło, a uruchomiliby potworny system monitoringu ludzi.

Andrzej Paczkowski: Horyzont komunistów był taki: tzw. banda czworga - Honecker w NRD, Husak w Czechosłowacji, Żiwkow w Bułgarii i Ceauceşcu w Rumunii - uważała, że nie ma powodu, by dokonywać jakichkolwiek zmian ekonomicznych. Tymczasem komunistyczne ekipy rządzące Węgrami i Polską były przekonane, że coś zmienić trzeba.

Antoni Dudek: Jaruzelski był przywiązany do badań opinii publicznej - po prostu namiętnie czytywał sondaże. Powołał nawet w stanie wojennym CBOS, drugi ośrodek badania opinii, obok istniejącego już OBOP. Sondaże pomogły mu np. przy przeprowadzeniu stanu wojennego, bo wskazywały, że opór społeczny będzie niewielki. I gdzieś od roku 1986 dostarczane mu wskaźniki zaczęły pokazywać gwałtowne pogarszanie się nastrojów. Dlatego zaczął się coraz bardziej niepokoić możliwością społecznego wybuchu. Wiedział, czym to grozi.

Można więc stwierdzić, że Jaruzelski nie był reformatorem z przekonania, ale z przymusu.

Jak Okrągły Stół wpłynął na nastroje społeczne?

Antoni Dudek: W Polsce często się mówi, że były wtedy tylko dwie fale strajków: wiosenna i sierpniowa w 1988 r. Ale naprawdę były jeszcze dwie inne - w 1989 r. Nas interesuje ta trzecia fala, znacznie większa niż w 1988 r. Ona zaczyna się w styczniu 1989 r. - 49 strajków, w których bierze udział 15 tys. osób. W lutym jest już 67 strajków i 60 tys. osób. W marcu - 260 strajków i ponad 100 tys. strajkujących. I nagle w kwietniu, gdy kończą się obrady Okrągłego Stołu jest... 9 strajków! To pokazuje, co władza osiągnęła. Jednak cena, jaką za to zapłaciła, była wysoka.

Czy po 4 czerwca, czyli po kontraktowych wyborach do Sejmu i Senatu, komuniści liczyli się z oddaniem czy choćby podzieleniem się władzą?

Antoni Dudek: Według znanych mi relacji, pierwszym, który ośmielił się coś takiego powiedzieć, był Józef Czyrek, współpracownik Jaruzelskiego. A myśl tę przekazał Adamowi Michnikowi prof. Reykowski.

Zresztą relacja Reykowskiego jest precyzyjna. Opowiada, że podczas narady w KC PZPR Czyrek powiedział, iż prawdopodobnie w większym stopniu, niż dotąd sądzili, będą musieli podzielić się władzą, czyli zaproponować opozycji udział w rządzie. Wszyscy się tego przestraszyli, łącznie z Czyrkiem. I postanowili zapomnieć. Ale Reykowski nie zapomniał i poszedł sondować opozycję, prawdopodobnie na własną rękę. Trafił do Michnika, którego zapytał: "Co byście powiedzieli, gdyby to wasza strona dostała misję tworzenia rządu, kto byłby premierem?". Zasługą Michnika z kolei jest publiczne wyartykułowanie idei: "Wasz prezydent, nasz premier".

Jest Pan pewien, że za misją prof. Reykowskiego nie stał Jaruzelski?

Antoni Dudek: Takiej pewności oczywiście nie mam, ale trzeba też pamiętać, że osoby zasiadające przy Okrągłym Stole przyzwyczaiły się do pewnej samodzielności. Równie dobrze mogła to być inicjatywa własna Reykowskiego, jak i element planu, za którym stał np. Jaruzelski.

Podobnym przykładem jest tajemnica inicjatywy Kwaśniewskiego w sprawie najważniejszego momentu obrad Okrągłego Stołu, czyli propozycji wolnych wyborów do Senatu. Czy to on, jak twierdzi, zgłosił tę propozycję na własną rękę, czy jednak skonsultował się z Jaruzelskim - nie wiemy. Ale gdyby Kwaśniewski działał samodzielnie, byłoby to dowodem, że kierownictwo PZPR przestało być monolitem i co sprawniejsi jego przedstawiciele zaczynają uprawiać "własną politykę". Tym bardziej, że wielu członkom władz ta propozycja bardzo się nie podobała. Jak jednak wynika z relacji Reykowskiego, Kwaśniewski propozycję zgłosił, Urban przekazał ją dziennikarzom, a ci poinformowali opinię publiczną. W tej sytuacji władze nie mogły się już wycofać.

W jakim stopniu reprezentatywne było środowisko opozycji przy Okrągłym Stole?

Andrzej Paczkowski: Pierwsze wolne wybory w 1991 r. o tym coś mówią. Na ich podstawie można powiedzieć, że dobór delegacji do Okrągłego Stołu nie był reprezentatywny dla tzw. strony społecznej. Ale oczywiście poglądy polityczne w społeczeństwie w 1989 r. mogły być i pewnie były trochę inne niż jesienią 1991 r. To oczywiste, że w 1989 r. do negocjacji siadali ci, którzy chcieli negocjować. Nie chcieli m.in. szef Solidarności Walczącej Kornel Morawiecki czy opozycyjny wobec Wałęsy Andrzej Gwiazda z tzw. Grupy Roboczej w Solidarności.

Antoni Dudek: Grupa Robocza chciała czegoś innego. Chciała Okrągłego Stołu wewnątrz Solidarności - żeby Wałęsa najpierw zwołał statutowe organy związku. Ale on tego nie zrobił i dlatego zarzucono mu łamanie zasady pluralizmu.

Takie działanie okazało się jednak skuteczne...

Andrzej Paczkowski: Tak. Gdyby nie ten mechanizm dyktatu personalnego, który narzuciło środowisko Wałęsy, to np. lista do Senatu mogłaby wyglądać inaczej. Przyczyną, dla której rządzący tak sromotnie przegrali wybory do izby wyższej, był fakt, że z jednej strony była "drużyna Lecha", czyli stu kandydatów na sto mandatów, a po drugiej prawie 300 kandydatów obozu władzy, którzy nawzajem odbierali sobie głosy. Czyli dyktat Wałęsy miał głęboki sens, bo sprawił, że to Solidarność, a nie wystawiające pluralistyczną listę władze, wygrała wybory do Senatu.

W obradach Okrągłego Stołu z trzech najważniejszych osób po stronie władz nie uczestniczą dwie: Jaruzelski i premier Mieczysław Rakowski. Są "pod telefonem". Jest tylko generał Czesław Kiszczak. Dlaczego?

Andrzej Paczkowski: Według mnie to była strategia, by w razie porażki zwalić wszystko na Kiszczaka. Pozostali dwaj mogliby wtedy wystąpić w roli arbitrów. Razem z prymasem Józefem Glempem.

A nie wynikało to raczej z konceptu "socjalistycznego urzędu prezydenckiego", który miał przypaść Jaruzelskiemu?

Andrzej Paczkowski: Jeszcze nie było wiadomo, czy to przejdzie. Jaruzelski pozostawiał sobie pole manewru, stawiając się w pozycji superarbitra.

Antoni Dudek: Prezydenturę miał dostać dopiero w wyniku Okrągłego Stołu. I dostał. Gdy się patrzy na - nazwijmy rzecz językiem współczesnym - piar Okrągłego Stołu, to on jest inny w kwietniu, a inny po czerwcu. Dziś patrzymy na to już z perspektywy po wyborach 4 czerwca 1989 r., gdy Jaruzelski po męczarniach w parlamencie zostaje prezydentem - wybranym większością jednego głosu senatora z Solidarności. W efekcie jako słaby prezydent tylko próbuje zrobić Kiszczaka premierem, a potem daje Mazowieckiemu zielone światło i nie wtrąca się.

Trzeba też pamiętać, że gdy podpisywano porozumienie Okrągłego Stołu, nowo tworzony urząd prezydenta wyglądał niemal na urząd półdyktatorski, bo z ogromnymi uprawnieniami. Prezydent miał dbać o bezpieczeństwo zewnętrzne i wewnętrzne, o sojusze, czyli de facto kierować polityką zagraniczną. W teorii miał mieć kompetencję obsadzania wielu stanowisk. I co najważniejsze, w każdej chwili mógł rozwiązać parlament. Czyli miał być centrum władzy. To, że Jaruzelski się nim nie stał, wynikło z wydarzeń, które rozegrały się między czerwcem a sierpniem 1989 r., a także potem, w wyniku tzw. Jesieni Ludów. Gdyby nie to, Jaruzelski byłby prezydentem aktywnym.

Czy w Polsce było możliwe takie przyspieszenie, jakie nastąpiło w innych krajach, np. w Czechosłowacji? Tam już w grudniu Havel został prezydentem.

Antoni Dudek: Tak, pod jednym warunkiem. Gdyby 19 lipca 1989 r. senator Stanisław Bernatowicz z Solidarności nie poparł Jaruzelskiego w wyborach na prezydenta - to ten głos zdecydował. Wtedy generał nie zostałby wybrany, a proces przemian potoczyłby się prawdopodobnie znacznie szybciej.

Dlaczego tak się stało?

Andrzej Paczkowski: Wybór Jaruzelskiego mieścił się w logice Okrągłego Stołu. Był naturalny. Natomiast, gdyby generał przegrał, wtedy mogło nastąpić przysłowiowe szarpniecie cugli. I co ciekawe: ono nastąpiło, ale później. Stworzenie koalicji opozycja - ZSL - SD, to była reakcja na to, co się stało 19 lipca.

Antoni Dudek: Oczywiście, Wałęsa decydując się na koalicję z byłymi satelitami PZPR, zareagował na narastające w dołach Solidarności niezadowolenie.

Czy po wyborach czerwcowych istniało niebezpieczeństwo, że władza nie uzna ich wyniku, a Solidarność się zradykalizuje?

Antoni Dudek: Unieważnienie wyborów nie byłoby możliwe bez wprowadzenia stanu wyjątkowego.

Andrzej Paczkowski: Dlatego tak kluczowe jest pytanie, które już raz tu padło: jaka była gotowość resortów siłowych do aktywnego wyjścia na scenę. Ale dotyczy ono również samego Jaruzelskiego. Bo nie podejrzewam, by resorty się zbuntowały i wystąpiły przeciw generałowi. To Jaruzelski mógłby ich użyć i był nawet taki moment, że kierownictwo PZPR zastanawiało się nad unieważnieniem wyborów - mamy z tego protokoły. Odrzucono jednak tę myśl. Czy jednak zrobiono to w poczuciu, że resorty siłowe nie są gotowe do przeprowadzenia takiej operacji? Czy może ze świadomości, że nie ma poparcia ze strony przywódcy Związku Sowieckiego Michaiła Gorbaczowa, który ma swoje problemy? Nie wiemy. Nie zapominajmy też, że Jaruzelski był...

Antoni Dudek: ...bardzo ostrożny.

Andrzej Paczkowski: Każdą decyzję traktował jak gorący kartofel.

Antoni Dudek: W łonie samej władzy wyniki wyborów z 4 czerwca wywołały szok - Urban wysłał do Jaruzelskiego list, w którym napisał, że PZPR przegrała nawet w placówce dyplomatycznej w... Ułan Bator. Nie wiemy do końca, jakie było morale ludzi z aparatu przymusu, załóżmy jednak na chwilę, że nie był aż w tak złym stanie, żeby nie interweniować. Pewnie na rozkaz Jaruzelskiego by ruszyli. Tylko co dalej? W dniu, w którym padłyby pierwsze ofiary, gotowość po stronie władzy do podejmowania dalszego ryzyka gwałtownie by spadła - zaczęłoby się szukanie winnych. Jeżeli w 1970 r. Gomułka zapłacił za użycie broni upadkiem, tym bardziej mógł Jaruzelski w 1989 r.

Panów zdaniem, solidarnościowe kierownictwo wierzyło w trwałość przemian, które dokonywały się po Okrągłym Stole?

Antoni Dudek: Moim zdaniem, wszyscy ludzie z tego kierownictwa byli dotknięci syndromem 13 grudnia. Uwierzyli w nieodwracalność zmian dopiero wtedy, gdy ZSRR się rozpadł pod koniec 1991 r.

Czy ich obawy były uzasadnione?

Antoni Dudek: Wydaje mi się, że jak długo w okresie rządu Mazowieckiego i prezydentury Wałęsy nie doszłoby do fizycznych prób odwetu na funkcjonariuszach reżimu, tak długo nie byłoby z ich strony oporu z użyciem siły.

Dlaczego?

Antoni Dudek: Ponieważ ci ludzie spodziewali się znacznie gorszych rzeczy niż te, które ich spotkały. A właściwie nie spotkały. Widać to, gdy czyta się np. raport z 1991 r. o działaniach "grup D", zajmujących się w SB brudną robotą wobec opozycji i duchownych. Jego podstawą nie są dokumenty, ale w 90 proc. relacje byłych esbeków, którzy mówią, co robili, bo się panicznie boją. Pierwszy raz to zrozumiałem, gdy w zapiskach Rakowskiego z grudnia 1989 r. przeczytałem zdanie, że rząd Mazowieckiego nie jest idealny, ale w sumie jest do przyjęcia, bo jego alternatywą jest "biały terror". Oni naprawdę bali się samosądów.

Podczas Aksamitnej Rewolucji w Pradze pojawił się transparent: "Polska 10 lat, Węgry 10 miesięcy, NRD 10 tygodni, Czechosłowacja 10 dni". Czy był możliwy scenariusz, że Polska byłaby na końcu tej listy, a któryś inny kraj ją zaczynał?

Andrzej Paczkowski: Węgry. Tam wprawdzie opozycja była słabsza niż u nas, ale skrzydło reformatorskie w partii silniejsze niż w Polsce. Dlatego na Węgrzech zmiany przebiegały bardziej pod kontrolą władz.

Antoni Dudek: Ale faktem jest, że partia komunistyczna rozpadła się na Węgrzech jesienią 1989 r., czyli wcześniej niż w Polsce. PZPR zlikwidowała się dopiero w styczniu 1990 r. Moim zdaniem, od pewnego momentu to zdarzenia na Węgrzech napędzały wydarzenia w Polsce.

Andrzej Paczkowski: Tylko to dopiero jesienią 1989 r.

Antoni Dudek: Żeby była jasność: kiedy czyta się o Aksamitnej Rewolucji czy o upadku muru berlińskiego, to widać, że tam bardziej wpatrywano się w Węgry niż w Polskę.

Andrzej Paczkowski: Moim zdaniem, gdyby nie Okrągły Stół, wybory czerwcowe i rząd Mazowieckiego, to zmiany w całym obozie sowieckim trwałyby rok, dwa, zanim by doszło do rozpadu partii komunistycznych. Rozpadu, czyli przekształcenia w partię nominalnie socjalistyczną, bo ten wzór przyjęły wszystkie partie komunistyczne, zmieniając sobie nazwy.

Czy nasze spojrzenie na Okrągły Stół i jego ocena mogą się jeszcze zmienić np. za 10 lat?

Andrzej Paczkowski: Oczywiście. Bardzo często jest tak, że historycy czy nie-historycy oglądają przeszłość z miejsca, w którym tkwią w danym momencie. Jeśli za dziesięć lat Polska będzie krajem stabilnym i rozwijającym się, otoczenie będzie nieagresywne, a my nie będziemy czuli zagrożenia, to wtedy Okrągły Stół nabierze kształtów powabnych jako dobry początek drogi. Ale jeżeli Polska będzie przypominała dzisiejszą Ukrainę, to znajdzie się wielu takich, którzy będą mówić, że winny jest temu Okrągły Stół, bo nie było prawdziwej rewolucji.

Antoni Dudek: Coraz więcej historyków będzie odrzucać obie legendy Okrągłego Stołu: silniejszą dziś "białą", która głosi, że komuniści pokojowo oddali przy nim władzę opozycji, i "czarną", mówiącą o spisku czerwonych z różowymi. Ich miejsce zastąpi trzeźwe spojrzenie na Okrągły Stół jako etap polskiej drogi do demokracji. Trzydziesta rocznica będzie już inna.

Prof. ANDRZEJ PACZKOWSKI (1938) jest historykiem, pracownikiem PAN, członkiem Kolegium IPN. W latach 80. redagował podziemne Archiwum Solidarności. Autor m.in. "Droga do »mniejszego zła«. Strategia i taktyka obozu władzy, lipiec 1980 - styczeń 1982" (2002), "Wojna polsko-jaruzelska" (2006), "Trzy twarze Józefa Światły" (2009).

Dr hab. ANTONI DUDEK (1966) jest politologiem i historykiem, pracownikiem naukowym UJ oraz doradcą prezesa IPN. Opublikował m.in. "Historię polityczną Polski 1989-2005" (2007) i "PRL bez makijażu" (2008).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2009