Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Cisza
Mokry asfalt
Dwoje oczu
Z chryzoprazu
A przecież jakoś to idzie mimo
Zapchanej kanalizacji w korytarzach
Władzy atawizmów w krawacie i pod
Makijażem zapalenia śluzówki
Na szczęście
W słońcu pękają wzdłuż garsonki
Kalendarz dyskretnie gubi liście
Dobry blues nie zamarza
Na szczęście Gottfried Benn
Napisał kilka wierszy
Bez rymów czwarta rano minie
Za miesiąc lub dwa
Więc dlaczego na topazowym
Z wizgiem w tę paszczę
Nim się zatrzaśnie
Głucho
Libella
Podczas Wariacji Goldbergowskich patrzył
z czternastego rzędu na tancerkę w migotliwym
kostiumie uczesaną w kok
jak stąpa w poprzek sceny jakby tuż nad
wodą i myślał o bezsenności Keyserlingka w Dreźnie o śmierci
awangardy i o tym że
kok to częsta fryzura w balecie (na którym tak bardzo
się nie zna) a także przez dłuższą chwilę obracał
w ustach słowo libella libella
Tymczasem ona idąc tak enty raz odkąd
powiedziała rodzicom w Ontario (a
jakby to było wczoraj) że leci
do Europy tańczyć myślała
spóźnia się spóźnia już
dziewiąty dzień ten sukinsyn
w domu w Zurychu pewnie znów grzeje pewnie znów
z jakąś wywłoką i że ma apetyt na coś
ostrego i że najchętniej przegryzłaby mu aortę
Znieruchomiała do rymu z wybrzmieniem
akordu (tu ruski ambasador nareszcie zasypiał a Gottlieb
Goldberg wychodził na palcach) i wydało mu się
że rozchyliła karminowe usta
nad brzegiem tej głębi
czarnej i nagle
cichej
jakby była
pusta.
Pociąg Berlin - Praga, marzec 1924
Osoby:
H. B., psychiatra
F. K., pisarz
D. D., kochanka pisarza
Marzec, wiosna, lecz śnieg za oknem, jeszcze
śnieg na błoniu, w ciemniejącym słońcu, jak
świeże blizny. Głaszcząc językiem dziewiczą
virginię, zsuwał się wzrokiem w dół czarnej
kolumny: wolność dla Niemców, precz z
żydowskim spiskiem, oskarżony Adolf H. zaklina
wysoki trybynał, prokurator świadkiem
(wszak gotów był przytaknąć, że dzielny
żołnierz). Znad spiczastych liter nad zdjęciem: ona
dużo młodsza, on jakiś skulony, nie małżeństwo
chyba, ani chybi obcy. Wzdrygnął się,
zimno. Każdy ze stu miliardów neuronów w mózgu
mógł wysłać w tej sekundzie do trzystu
sygnałów elektrycznych, co dzięki przekaźnikom
chemicznym i systemowi synaps dotarły
do któregoś z dziesięciu tysięcy innych. Zimno
więc się wzdrygnął. Przymknął oczy. Spodziewał się
lada dzień zobaczyć, jak to działa. Jego maszyna
do zapisu bioprądów. Narysuje galaktyczną burzę
(nie zauważył, że gazeta z komicznym
podsądnym sfrunęła) w głowie. Tamten schylił się,
przepraszam, można? Bardzo proszę. Całkiem
zaślinił swoją virginię, wyjął zapałki.
Jak patrzy, uważnie, na zdjęcie, aż wytrzeszcza
oczy. Tego by zbadać, obejrzeć zapisy, nawet
gdy tak patrzy, mnąc w palcach chustkę szeroką
jak flaga, fale beta cisną mu na czoło krople. Czy
mógłby pan nie palić, mąż nie znosi dymu.
Ależ, Doro, tamten, w istocie blady jak ta jego
chusta, zimno mi w plecy, na to dym nie
szkodzi. A jednak, Boże, jak ten człowiek kaszle.
Jak pani każe. Chłód jest nieziemski, niech się pan
okryje. Prawda. Nieziemski. Zakrył usta, lecz znów mu
w krtani zagrzmiało i schylił się nad gazetą, drżąc,
jakby śmiał się, aż nagle w samym środku śnieżnej
bieli zakwitła czerwonawo rana.
Cudzysłów Hofmannsthala
Szłoby się chyłkiem w tamten wieczór
W tamtą cytatę Hofmannsthala
W pewność (scedzoną z wielu przeczuć)
Jak ciężki miód z pustego plastra.
Ba. Tercynogenny Dunaj. Wtedy.
(Żaden tam Hun, ikonoklasta,
Awangardzista czy weredyk,
Lecz dobrotliwy, stary Sylen,
Zaćpanym dzieciom całkiem zbędny).
Musnąłby oko - amabile -
Odbitym światłem od zachodu.
Was frommt das alles, diese Spiele?
Tyle, co rzęsa cudzysłowu.
Andrzej Kopacki (1959) jest germanistą, tłumaczem, redaktorem “Literatury na Świecie". Opublikował m.in. monografię “Liryka Hansa Magnusa Enzensbergera" (Kraków 1999), zbiór wierszy “stan przejścia" (Olsztyn 2002) i tom esejów “Spod oka" (Warszawa 2002).