Andersowie

W historii Polski zamknęła się pewna epoka: 29 listopada 2010 r. w Londynie zmarła Irena Anders, wdowa po gen. Władysławie Andersie. Śpiewaczka i aktorka (rocznik 1920), po 1939 r. znalazła się pod sowiecką okupacją. Dołączyła do polskiej armii w ZSRR - armii Andersa - i przeszła z nią kampanię włoską. Śpiewała "Czerwone maki" przed polskimi żołnierzami tuż po tym, jak II Korpus (dowodzony przez jej przyszłego męża) zdobył Monte Cassino. Po śmierci męża w 1970 r. stała się symboliczną postacią emigracji. Do najwybitniejszych postaci brytyjskiej Polonii, które znały małżeństwo Andersów, należy Irena Delmar-Czarnecka: śpiewaczka, aktorka, prezes Związku Artystów Scen Polskich za Granicą. Rozmawialiśmy z nią w salonie jej domu w "polskiej" dzielnicy Londynu - Ealing. W domu tym gen. Anders spędził ostatni wieczór swego życia.

04.01.2011

Czyta się kilka minut

Jolanta Brózda-Wiśniewska: W jakich okolicznościach poznała Pani gen. Andersa i jego żonę?

Irena Delmar-Czarnecka: Niedługo po moim przyjeździe do Wielkiej Brytanii w latach 50. Przyjechałam na zaproszenie mojej ciotki, Mili Kamińskiej-Czerwińskiej, słynnej przedwojennej aktorki. Któregoś dnia odbywało się przyjęcie dla środowiska artystycznego. Ciotka podeszła do mnie i powiedziała: "Irenko, za chwilę wejdzie tutaj pewna ładna kobieta". I rzeczywiście, weszła piękna, elegancka blondynka. Miała wspaniałego srebrnego lisa przewieszonego przez rękę. Ciotka przedstawiła mnie i tak poznałam panią Irenę Renatę Anders.

A Generał?

Przyszedł nieco później. Wszedł i w towarzystwie zrobiło się poruszenie. Świetnie wyglądał: szczupły i prosto się trzymający. Ciotka mnie przedstawiła; zrobił na mnie wielkie wrażenie. Później, kiedy zaczęłam chodzić po polskich teatrach, a było ich w Londynie szereg, i kiedy zaczęłam sama występować, znów zetknęłam się z Ireną Anders i Generałem. Z Irenką występowałyśmy w tych samych teatrach. Moim mężem był płk Kamil Czarnecki, oficer operacyjny 1. Dywizji Pancernej gen. Maczka. Jego ojciec Janusz był najlepszym przyjacielem gen. Andersa. Razem służyli w 15. Pułku Ułanów w Poznaniu. Generał znał mojego męża od dziecka. Przychodził do naszego domu, bardzo się zaprzyjaźniliśmy i trwało to aż do ostatniego dnia Jego życia, czyli do 11 maja 1970 r., który to dzień Generał spędził u nas w domu.

Jaka to była okazja?

Moje urodziny są 8 maja, a Ireny Anders - 12 maja. Mój mąż wpadł na pomysł urządzenia wspólnych urodzin dwóch Iren. Był śliczny majowy dzień, przyszło chyba 80 osób, cały ogród zastawiony był stolikami. Generał był w znakomitej formie, mówił ciekawe rzeczy, otoczony zawsze grupą ludzi, którzy chcieli wszystko wiedzieć o polityce, o wojnie. Cierpliwie odpowiadał na pytania.

Miał już wtedy 78 lat.

Trzymał się bardzo dobrze, chociaż przeszedł Łubiankę i był siedem razy ranny. Miał kłopoty z sercem. Nigdy jednak nie narzekał, był uśmiechnięty, nie miał w sobie nic ze starego człowieka. Tego wieczoru Generał często mnie zagadywał, lubiliśmy się. On w ogóle lubił artystki-aktorki. W pewnym momencie powiedział: "Pani Irenko, mam ochotę zapalić papierosa, ale obiecałem żonie i doktorowi, że przestanę palić. Trzymam się tego, ale dziś jest taki piękny wieczór... Co pani myśli?". Było mi niezręcznie odpowiedzieć. "Ale czasami człowiek robi głupstwa" - dodał. Odpowiedziałam, że przyniosę papierosa. Po drodze zapytałam jeszcze lekarza generała, dr. Emila Niedźwirskiego, co on na to? Pozwolił, ale na wszelki wypadek wziął Irenę do ogrodu. Przyniosłam Generałowi papierosa, "pafnął" się może ze dwa razy i powiedział: "Wie pani, jakoś mi nie smakuje, ale może to i dobrze". Do dziś przechowuję czarną "fifkę" od tego papierosa, którą Generał zapomniał zabrać.

Pod koniec przyjęcia, około północy, umówił się na brydża z mężem i z kolegami na następny dzień, na ósmą wieczór. O trzeciej nad ranem źle się poczuł. Umarł następnego dnia, 12 maja, w rocznicę ataku na Monte Cassino i w urodziny swojej żony. Dla nas wszystkich, całej emigracji niepodległościowej, był to wielki cios.

Jak konserwatywna część emigracji przyjmowała fakt, że państwo Andersowie mieli za sobą pierwsze małżeństwa?

Trudno powiedzieć. Trwała wojna... Kiedy przyjechałam do Anglii, mówiło się o tym, ale było to prywatne życie prywatnych ludzi w wolnym państwie. Nie tyle chodziło o panią Irenę, ile o Generała. Czy mieli mu w wojsku za złe, że zostawił żonę? Irenka mi mówiła: "Ty nie masz pojęcia, co ja przeżyłam. Ja ich rozumiem, tam przecież było dwoje dzieci" i nie do pomyślenia było, żeby Generał podczas wojny zawierał drugie małżeństwo. Pobrali się dopiero w parę lat po wojnie. Mój Boże, to była wielka miłość.

Specjalnie sprowadzono z Polski pierwszą żonę Generała z dziećmi.

Tak, sprowadzono ich do Włoch: złośliwi mówili, że umyślnie, aby zerwać romans. Ale jest to sprawa dla badaczy historii. Byli to moi wspaniali przyjaciele i wiem na pewno, że Generał w późniejszym czasie przyjaźnił się ze swoją pierwszą żoną; była to miła i elegancka pani, którą też znałam. Generał był prawdziwym gentlemanem.

Generał ze swoją drugą żoną chodzili do kościoła?

Zawsze. Był bardzo pobożnym człowiekiem, Irenka też. Niedaleko ich domu był kościół polskich jezuitów. Bywali tam co tydzień.

Gdy Pani mąż spotykał się prywatnie z Generałem, o czym rozmawiali?

To wspaniałe pokolenie patriotów-żołnierzy mówiło o sytuacji na emigracji, o wojnie, o każdej bitwie. Do nas przychodził prawie cały sztab. Dwa razy musiałam wymieniać stół mahoniowy, bo niektórzy byli tacy entuzjastyczni, że rozkładali mapy na stole i szpilkami zaznaczali szlaki bitewne. Radzili, co zrobić, by wyzwolić kraj. Pomysłów mieli miliony. Nigdy nie przeszli do porządku dziennego nad tym, co się stało w Jałcie. Pozostał w nich wielki żal!

Generał dawał wyraz rozgoryczeniu?

Na pewno gdzieś głęboko w sercu - tak. Ale nie okazywał tego. Przecież rzeczywistość musiał zaakceptować. Nigdy też nie chwalił się swoimi wyczynami. Zajmował zdecydowane stanowisko w sprawie sytuacji Polski pojałtańskiej. Zawsze mówił otwarcie o tym, co myśli, swoim angielskim znajomym na ministerialnych stanowiskach i całemu zachodniemu światu. Znakomicie zresztą mówił po angielsku, francusku, niemiecku, rosyjsku, i świetnie potrafił te sprawy tłumaczyć.

To był wódz, czuło się jego dominujący charakter. Przy tym był niezwykle dowcipny. Po odbywających się u nas spotkaniach oficerów mój mąż, już wtedy pułkownik dyplomowany, dużo młodszy od Generała, odwoził go zawsze do domu. Generał mieszkał kawał drogi od nas. Na wszelki wypadek jeździłam z nimi. Mąż proponował Generałowi, że pojedzie takim czy innym skrótem. A czasami Generał na to: "Nie, teraz pojedziesz inaczej i rób, smarkaczu, jak ci każę". Ale to nie był człowiek, którego można było poklepywać po ramieniu. Miał poczucie humoru, ale też dystans i wielką godność. To chyba również sprawa przedwojennego wychowania.

Utrzymywali kontakty z Brytyjczykami?

O tak, Generał miał wielu znajomych Anglików. Generał nigdy by sobie nie pozwolił na izolację. Wiedział dokładnie, w ilu polskich sprawach potrzebna była pomoc Wielkiej Brytanii.

Generał lubił teatr?

Oczywiście, kochał też śpiew. Warto podkreślić, że teatr polski w Wielkiej Brytanii utrzymał się tylko dzięki Generałowi. Po wojnie zjechały do Anglii razem z wojskiem żołnierskie teatry frontowe. I kiedy Anglicy powołali Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia, pragnęli tym skłonić Polaków do uczenia się zawodów cywilnych. W tym czasie było wielkie bezrobocie, aktorom proponowano szukanie pracy w teatrach angielskich, a polskie sceny wojskowe miały zostać rozwiązane. Powstała wrzawa i generał wtedy interweniował, by polskie teatry istniały tak długo, jak istniał PKPR. Zdawał sobie sprawę, jak bardzo są potrzebne polskiej społeczności. Po kilku latach polskie teatry zgodnie z prawem brytyjskim przekształciły się w prywatne spółki. I trwały długie lata.

Wielu polskich oficerów musiało na emigracji imać się najprostszych prac, żeby na siebie zarobić. Generał też?

Nie, miał emeryturę wojenną od Brytyjczyków: bardzo niewielu ją otrzymało. Nie był zmuszony do zarabiania na życie, ale pracował społecznie, jego biuro mieściło się w Instytucie Polskim im. gen. Sikorskiego w Londynie. Przychodziło do niego tysiące listów z prośbą o zasiłki i różnego rodzaju pomoc. Generał dbał, żeby Polacy się kształcili. Był inicjatorem powstania wielu instytucji, takich jak Macierz Szkolna, Stowarzyszenie Polskich Kombatantów w Wielkiej Brytanii. Wierzył w wolną Polskę i w wykształconą polską młodzież, starał się, aby szła na studia. Był wyczulony na biedę. Często mówił, że "do wolnej Polski dojdziemy, może nie wszyscy - ale dojdziemy". Wśród emigracji był uważany za wybawcę Polaków, tak jak podczas wojny. Do dziś spotykam ludzi, którzy nazywają go Mojżeszem Narodu Polskiego. To był król. Wdzięczność wobec Generała była ogromna: żołnierzy, matek, żon, dzieci uratowanych z sowieckiego piekła. Przecież uratował życie przeszło 180 tys. ludzi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Andersowie (2/2011)