Al-Zarkawi w epoce posttelewizyjnej

Gdyby nie przekazy telewizyjne idące z Iraku w świat, wówczas porwania, rejestrowanie zbrodniczych egzekucji na wideo i potem upublicznianie ich na całym świecie nie miałyby sensu. Jeśli terroryści nie byliby w stanie pokazać, jak ścinają głowy albo strzelają w tył czaszki, siła ich oddziaływania na opinię publiczną i politykę państw zachodnich byłaby znikoma.

JAROSŁAW MAKOWSKI: - Od kilku tygodni magazyny informacyjne mają podobny początek. "Witam Państwa. Zaczynamy od złych informacji napływających z Iraku. Terroryści dokonali kolejnej egzekucji...". Potem pokazywane są zdjęcia proszącego o litość człowieka, a w tle mordercę wyciągającego nóż, aby ściąć mu głowę. Takie obrazy szokują. Jednak pokazywane codziennie, przeradzają się w jeden z wielu newsów. Czy w ten sposób telewizja oswaja nas ze złem?

TADEUSZ GADACZ: - Rzeczywiście, powoli oswajamy się z tym, że w czasie oglądania programu informacyjnego musi być miejsce i czas na pokazywanie wojennych okrucieństw. Nie tylko tych w Iraku, ale także w Czeczenii, równanej przez Rosję z ziemią. Czy ostatnio z piekła, jakie przeżyły dzieci z Biesłanu. Nie od dziś wiemy, że dla mediów często dobra wiadomość to zła wiadomość. Stąd epatowanie złem. Aby dawka złych wieści i szokujących obrazów trzymała widza w napięciu, musi być wciąż wzmacniana.

  • Telewizja jako zakładnik

Ale czy to coś szczególnego w dziejach ludzkości? Kiedy nie było telewizji, ludzie wychodzili na rynek, żeby przyglądać się wieszaniu złodziei lub ścinaniu głów zbrodniarzom. Tamten czas i tamte publiczne widowiska bestialstwa należały do okresu przedtelewizyjnego. Dziś, pokazując podobne obrazy już nie z konkretnych miast i rynków, ale z setek miejsc na świecie, gdzie rozgrywają się analogiczne zbrodnie, telewizja zmusza nas do postawienia pytania: czy nie wkraczamy już w epokę post-telewizyjną? Bombardując nas każdego dnia złymi wiadomościami, media elektroniczne, a zwłaszcza telewizja, wyczerpują swoje możliwości. No bo co jeszcze można pokazać? Jakim złem jeszcze epatować widza?

Trzeba nie lada wyczucia, aby przekaz telewizyjny nie przerodził się w kreację. Przekaz medialny jest szczególnie naznaczony takim właśnie ryzykiem. Wyobraźmy sobie taką sytuację: wychodzimy z domu na ulicę i jesteśmy świadkami potyczki dwóch mężczyzn, z których jeden wyciąga nóż i rani przeciwnika, po czym ucieka. Pierwsza nasza reakcja byłaby zapewne taka, że próbowalibyśmy pomóc rannemu, wyciągnąć nóż, dzwonilibyśmy po pogotowie i policję. Działalibyśmy! Tymczasem teraz tę samą sytuację widzimy w telewizji. To doświadczenie przedziwne, gdyż ono przestaje mieć dla nas znamiona realności. Po wszystkim gasimy telewizor, odwracamy głowę i sięgamy po piwo. Nie tylko, że nic nie robimy, ale odbieramy takie wiadomości tak, jakby były to wiadomości np. o pogodzie.

- Można zżymać się na redaktorów, którzy sądzą, że, jak to ujął dyrektor jednego z telewizyjnych gigantów, wiadomości muszą być jak kawa: gorące i mocne. Jednak kamery, przy wszystkich minusach, są świadkami zbrodni. Czasami obrazy morderstw i tortur zarejestrowane przez kamerę stanowią ostatnią deskę ratunku dla tych, którzy wołają o sprawiedliwość.

- Akty przemocy wobec niewinnych ludzi, które na stałe wpisały się w naszą rzeczywistość, każą sięgnąć pamięcią do historii II wojny światowej. Zastanawiam się, co by się stało, gdyby wtedy kamery CNN czy BBC były ustawione przed drutami obozu w Oświęcimiu? Co by się stało, gdyby rejestrowały dzieci pędzone do komór gazowych? Można pytać dalej: czy losy II wojny światowej potoczyłyby się inaczej, gdyby to, co działo się w Polsce podczas niemieckiej okupacji, dotarło za pomocą przekazu telewizyjnego do opinii światowej? Czy gdyby Europa i Ameryka zobaczyły, co dzieje się w naszym kraju, podjęłyby jakieś stanowcze działania, czy też jednak zostawiłyby nas na pastwę Stalina? Proszę sobie przypomnieć los Jana Karskiego, kuriera Polskiego Państwa Podziemnego, który dotarł aż do USA i zdał relację, na jaką skalę Niemcy mordują ludzi w Polsce. Niewielu dało mu wiarę.

Oczywiście, rola telewizji w takich miejscach jak Irak czy Czeczenia ma również pozytywny charakter. Kiedy rosyjskie służby bezpieczeństwa przeprowadzały szturm na szkołę w Biesłanie, wówczas, wobec fałszywej i pełnej sprzeczności propagandy mediów rosyjskich, to niezależne stacje telewizyjne urosły do roli wiarygodnego świadka dramatu. Prawda przekazu telewizyjnego w tym przypadku zwyciężyła z propagandą Kremla.

Ale to jedna strona medalu. Druga jest taka, że gdyby nie przekazy telewizyjne idące z Iraku w świat - także, a może przede wszystkim w świat arabski - wówczas porwania, rejestrowanie zbrodniczych egzekucji na wideo i potem upublicznianie ich na całym świecie nie miałyby sensu. Jeśli terroryści nie byliby w stanie pokazać, jak ścinają głowy albo strzelają w tył czaszki, siła ich oddziaływania na opinię publiczną i politykę państw zachodnich byłaby znikoma. A więc to, co dziś stanowi siłę terrorystów, jak żądanie wycofania wojsk z Iraku (co w przypadku Filipin się powiodło) czy domaganie się okupu (rząd włoski prawdopodobnie zapłacił za uwolnienie dwóch zakładniczek) nie miałoby racji bytu.

Dlatego rodzi się pytanie: czy porwania i morderstwa w różnych zapalnych miejscach globu miałyby miejsce, gdyby nie obecność tam telewizji? Paradoksalnie, to telewizja staje się zakładnikiem w rękach terrorystów.

- Może należałoby zakazać pokazywania przez media egzekucji?

- Ciekawe, jak wówczas wyglądałaby iracka wojna... Czy światło dzienne ujrzałyby zdjęcia, na których Amerykanie torturują więźniów w Abu Ghraib? Jedno jest pewne: na stojących za kamerą spoczywa wielka odpowiedzialność. Przekazywania informacji z takich miejsc jak Irak czy Biesłan nie można sprowadzić do rejestrowania wszystkich zdarzeń.

- Tylko jak tu robić telewizję, skoro o tym, co jest pokazywane, rzadziej decyduje sumienie redaktorów, a częściej comiesięczne sprawdzanie oglądalności?

- Szefowie korporacji telewizyjnych kłamią, gdy wmawiają nam, że widzowie potrzebują, aby trup ścielił się gęsto, a krew lała się strumieniami. Mówienie, że widz pragnie “mocnych wrażeń", a telewizja tylko ich dostarcza, jest bałamutne. Za to wpisuje się w logikę samospełniającego się proroctwa.

- Zawsze można wyłączyć telewizor, gdy bombardują nas obrazy przemocy. W ten sposób wnosimy nasz maleńki wkład w spadek oglądalności.

- Na pewno takich scen nie powinny oglądać dzieci. Ja sam oglądam je niechętnie. A pokazywanie cierpienia ludzi, rodziców, którzy stracili właśnie dzieci, budzi we mnie wściekłość. Normalną ludzką wściekłość. Szkoda, że nie jesteśmy dziś zdolni do akcji, która kiedyś miała miejsce w Polsce, gdy w godzinach nadawania dziennika telewizyjnego ludzie wystawiali telewizor w okno.

  • Politycy i kąkol

- Niedawno śledziliśmy tragedię Koreańczyka, który błagał: "Chcę żyć. Moje życie jest ważne". Został zamordowany. Czy rząd demokratycznego państwa powinien dyskutować z terrorystami?

- Nie ma tu dobrej odpowiedzi. Wszystko zależy od tego, jakie dobro i jakie zło znajduje się na szali. Jeśli za odmową dyskusji z terrorystami stoi realne dobro, np. ocalenie wielu innych ludzi, którym terrorysta zagraża, to można się zastanawiać, czy nie poświęcić życia jednostki, aby ratować wielu. Trzeba mieć przy tym przekonanie, że takie zagrożenie jest realne. Jeśli jednak zgodzimy się z Kantem, że człowieczeństwo nigdy nie może być tylko środkiem do realizacji celów, nawet szlachetnych, to odpowiedź jest jasna. Prawo do życia jest prawem świętym. I należało poruszyć niebo i ziemię, by ocalić np. tego Koreańczyka.

Wybór jest zawsze dramatyczny. Demokratyczne państwo ma obowiązek bronić życia swojego obywatela, ma jednak także obowiązek bronić życia innych obywateli, co czasami jest niemożliwe do pogodzenia. Nie ma tu jednoznacznych reguł. Trzeba postępować tak, by ocalić jak największą liczbę ludzkich istnień. Ale nie potrafię zrozumieć państwa, które poświęca swego obywatela lub obywateli dla idei swej mocarstwowości lub abstrakcyjnej reguły, że “z terrorystami się nie rozmawia".

Rząd włoski ją złamał. Czy postąpił źle? Nie. Cieszymy się, że dwie młode kobiety żyją i odzyskały wolność. Czy ucierpiał na tym prestiż państwa włoskiego? Raczej nie. Z drugiej strony jest Rosja, która, aby pokazać swoją potęgę, poświęca życie jednostek bez mrugnięcia okiem. Jest chyba tak, że im większe i potężniejsze państwo, tym trudniej przychodzi mu obrona swoich obywateli. Przypomnijmy sobie, co działo się na Filipinach, kiedy obywatel tego kraju miał zostać stracony. Inaczej postępują wobec swych obywateli USA czy Wielka Brytania, które nie tyle myślą o konkretnym człowieku, ile o swej wielkiej polityce.

- Obrazy z Iraku czynią z nas, widzów, niemych świadków zła. I pogłębiają poczucie przepaści. Myślimy sobie: dlaczego my, kulturalni i pokojowo usposobieni ludzie Zachodu, mamy mieć coś wspólnego z tymi barbarzyńcami, którzy z okrzykiem "Allach jest wielki" ścinają głowy tym, którzy chcieli pomóc w odbudowie ich kraju.

- Przyznam z lękiem, że takie uczucia nie są mi obce. Z jednej strony widzimy ofiary amerykańskich nalotów, zniszczone domy czy pogrzeby irackich dzieci. Z drugiej obserwujemy rozwścieczone tłumy, np. szyitów z Armii Mahdiego, pałających nienawiścią i pogardą do wszystkiego, co symbolizuje Zachód. W takich momentach mam poczucie radykalnej obcości świata islamskiego, a raczej dużej jego części, wobec świata i kultury, w których żyję. Nie chcę przez to powiedzieć, że wzrastają we mnie jakieś negatywne uczucia, ale zastanawiam się nad granicą tolerancji. Jak możemy znaleźć wspólną płaszczyznę dialogu z ludźmi, którzy mają odmienny stosunek do tak kluczowych spraw, jak ład publiczny, prawa człowieka, godność ludzka czy traktowanie kobiet?

- Kłopot w tym, że jeśli zgadzamy się, iż świat jest już globalną wioską, to liczba "barbarzyńców" w miastach świata zachodniego będzie rosnąć.

- Patrzę na te problemy nie z perspektywy globalnej, ale raczej z perspektywy losu konkretnego człowieka. I tak radziłbym, przynajmniej czasami, spojrzeć politykom i mediom. Widząc walące się wieże WTC, dzieci zabite podczas bombardowań w Iraku czy w szkole w Biesłanie, dostrzegam pojedyncze tragedie. Nie ma znaczenia, czy ginie ktoś w Nowym Jorku, Iraku czy Rosji: tragedia jest taka sama. Śmierci konkretnego człowieka nie da się porównać z inną. Byłoby to nieetyczne. Staramy się myśleć w kategoriach globalnych, by zatrzeć ten nie dający się w żaden sposób usprawiedliwić fakt jednostkowego cierpienia. A jeśli tak, to kto i jakie ma prawo, by - wiedząc, że narazi konkretne osoby na śmierć - toczyć na oślep wojnę z terroryzmem w imię swych politycznych celów?

Przypomina mi się biblijny fragment, kiedy apostołowie pytają Jezusa, jak mają niszczyć zło. On odpowiada: niech kąkol rośnie wraz ze zbożem do żniwa. Bo jeśli będziemy zbyt wcześnie chcieli usunąć chwasty, zniszczymy także zboże. Taka sytuacja jest dziś w Faludży, gdzie terroryści z grupy Al-Zarkawiego, odpowiedzialnego za mordy na zakładnikach, ukrywają się między cywilami. A bombarduje się wszystkich. Aby zabić jednego terrorystę, poświęca się dziesiątki istnień. Kto za śmierć tych ludzi bierze odpowiedzialność?

Nie znaczy to, że odbieram komuś prawo do obrony. Ale dopóki nie jesteśmy atakowani bezpośrednio, mam poważną wątpliwość, czy mamy prawo zbrojnie ingerować w życie innych cywilizacji.

  • Technika i moc

- Obrazy telewizyjne niewiele mówią nam o kontekście, o związkach między wydarzeniami czy o ich przyczynach, np. jak to się dzieje, że odziany w łachmany człowiek dzierży w dłoni najnowszy model karabinu.

- Rzecz jasna, korporacje zbrojeniowe nie zarabiają na dostarczaniu chleba i wody potrzebującym mieszkańcom Afryki czy Bliskiego Wschodu. Oczywiście nie wiem, czy jesteśmy w stanie jako obywatele demokratycznych państw wpłynąć na nasze rządy, aby przestały handlować bronią lub skutecznie zakazały takiej sprzedaży. Choć chciałbym, aby było to możliwe.

- Ale czy nie jest to hipokryzja Zachodu, który z jednej strony dostarcza broń do regionów, gdzie ludzie gotowi są mordować się nawzajem, z drugiej organizuje mniejszą bądź większą pomoc humanitarną albo nawet postanawia interweniować, by położyć kres mordom?

- Nie wykluczałbym sytuacji, w której jedna i ta sama korporacja sprzedaje broń i organizuje akcje humanitarne... Być może odpisy podatkowe przeznacza na ofiary swej zbrodniczej działalności. Teoretycznie, w obliczu współczesnego prawa, jest to możliwe. Handel bronią jest zmorą naszych czasów. Ona nie jest produkowana w Iraku. Nie jest produkowana w krajach Afryki. Ten, kto ją produkuje, wie, gdzie ją sprzedaje i jak jest wykorzystywana. Tyle tylko, że to go nie interesuje. Liczą się pieniądze.

- Z drugiej strony, czy nie jest tak, że nasze osiągnięcia techniczne są doskonale wykorzystywane przez naszych wrogów? Widzieliśmy ośrodki Al-Kaidy na środku pustyni, wyposażone w internet czy telefony satelitarne...

- O perspektywie upadku Zachodu pisze w nieznanej w Polsce książce “Technika i moc" niemiecki filozof Oswald Spengler. Twierdzi on, że świat dzieli się na ludzi “białych", tj. należących do zachodniej cywilizacji, i na “kolorowych". Któregoś dnia, przekonuje, “kolorowi" przejmą od “białych" ich najlepsze technologie i stworzą narzędzia, które skierują przeciw nim. Biorąc w nawias rasistowski posmak tej książki, można mówić o pewnej analogii: na koniu lub ośle, ale z laptopem i telefonem satelitarnym.

Dlatego naiwnie brzmią dyskusje, w których rozmaici politolodzy przekonują nas, że należy zostawić Chiny czy świat islamski z ich rozumieniem praw człowieka i specyficzną kulturą. Otóż zarówno Chiny, jak i kraje islamskie, czy tego chcemy czy nie, są naznaczone Zachodem. Naszymi osiągnięciami technicznymi, znajomością języków, zasadami działania giełdy i przede wszystkim - umiejętnością posługiwania się bronią.

Iran jest już bliski zbudowania broni nuklearnej. Już nigdy od nich - tych “kolorowych" - nie uciekniemy. Co nie oznacza, że jakikolwiek kraj ma prawo ingerować zbrojnie na terytorium innego kraju, który bezpośrednio go nie zaatakował. Powinna tu obowiązywać zasada obrony koniecznej i dialogu, a nie wojny.

***

- Czy sądzi Pan, że gdyby Kartezjusz żył w 2004 r., zmieniłby swoją zasadę: już nie "myślę, więc jestem", ale "jestem, o ile zostałem pokazany"?

- Każda filozofia powstaje w określonym kontekście historycznym. Myśl Kartezjusza rodziła się wraz z wielkimi przemianami, jakie dokonały się w naukowym podejściu do świata. Dziś kontekst jest inny: w dużej mierze to telewizja powołuje do istnienia i ona też strąca w niebyt. Potrafi wzbudzić w nas wrażliwość i zmobilizować do działania, a zarazem potrafi rozbudzić nienawiść.

To niebezpieczna broń. Równie niebezpieczna, jak bomba atomowa.

TADEUSZ GADACZ jest wicedyrektorem Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, profesorem filozofii w Collegium Civitas.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2004