Córka dancingu

Agnieszka Smoczyńska, reżyserka: U nas w domu imprezowało się w każdy weekend. A sylwester był dla moich rodziców najważniejszym dniem w roku. Antidotum na szarość.

27.01.2020

Czyta się kilka minut

 / ZUZA KRAJEWSKA / WARSAW CREATIVES
/ ZUZA KRAJEWSKA / WARSAW CREATIVES

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Myślisz czasem: chciałabym być znowu dzieckiem?

AGNIESZKA SMOCZYŃSKA: Dzieckiem to już nie, ale bardzo bym chciała robić wycieczki do tamtej świadomości. Dziś nawet miałam taki stan: przypomniałam sobie leżakowanie w przedszkolu. Nie lubiłam tego do momentu, dopóki starszy brat mi nie powiedział, że powinnam to uwielbiać, bo on sobie marzy, by pospać w ciągu dnia. I wtedy powoli zaczęłam zasypiać.

Jeszcze inne stany świadomości z dzieciństwa?

Miałam cały świat wymyślony: ten tutaj nie jest realny, istnieje alternatywna rzeczywistość, a ludzie, którzy mnie otaczają, nie są tak naprawdę ludźmi, tylko udają przede mną. I ci wszyscy niby-ludzie, gdy zachodzi słońce, codziennie spotykają się na ogromnej górze.

Długo wierzyłam w tę rzeczywistość. Potem, w wieku nastu lat, kiedy przeczytałam „Kongres futurologiczny” Stanisława Lema, to doskonale znałam opisany tam mechanizm „tworzenia zbiorowej halucynacji”. Jako dziewczynka bawiłam się, że mogę wchodzić w ten nasz świat, który jest jedną wielką halucynacją, i wychodzić z niego, kiedy tylko zechcę.

Jak oglądanie filmu!

Mój zawód – reżyserowanie – to tworzenie sztucznych rzeczywistości.

W dzieciństwie nie miałam dystansu do świata, przejmowałam się wszystkim, nawet tym, że nie mogę znaleźć zeszytu. Do ludzi też mi brakowało dystansu – gdy ktoś mi coś powiedział, to nawet gdy kłamał, uznawałam, że tak jest. Bardzo wyczerpujące. Nie potrafię dokładnie powiedzieć, kiedy nabrałam dystansu, ale kluczową rolę odgrywa tu czas, który płynie, i doświadczenie, które się gromadzi. Dziś tego dystansu staram się uczyć moje córki, pokazuję im, że świat nie zawsze jest taki, jakim nam się wydaje, że jest dużo bardziej złożony.

Trudna bardzo to nauka...

Ale konieczna.

A dojrzewanie?

Dziewczyńskość i dojrzewanie też mocno przeżywałam i oczywiście wiązało się ono ze wstydem. I jednocześnie byłam tym wszystkim zafascynowana. Jak moje koleżanki, bardzo chciałam być już kobietą, nie mogłam się doczekać. Potem, gdy już miałam chłopaka, mama powiedziała, żebym jak najpóźniej poszła z nim do łóżka, gdyż wtedy zmieni się mi zasadniczo perspektywa patrzenia na świat. I nie chodzi wyłącznie o fizyczne doświadczenie, ale też o to, że od tego momentu świat zaczyna inaczej wyglądać. Jest w jakimś sensie rozczarowujący. Faktycznie: stało się, jak mówiła mama. Zasłona opadła.

Mądra mama.

I jeszcze piękna, i seksowna. Mama afirmowała swoją kobiecość.

W ogóle przez całe dzieciństwo, oprócz bardzo wspierających ojca, brata i dziadka, otaczały mnie kobiety: sześć sióstr mamy i ich córki; ciotki i kuzynki to moje naturalne środowisko. Mama z siostrą prowadziły dancing w Szklarskiej Porębie, inna prowadziła pensjonat, kolejna bar na dworcu w Żmigrodzie. Kelnerkami i bufetowymi były ich córki.


Czytaj także: Brokat i ryby - Anita Piotrowska o "Córkach dancingu" Agnieszki Smoczyńskiej


Ciotki były silnymi, w jakimś sensie spełnionymi zawodowo, niezależnymi kobietami. Z nich sześciu tylko jedna nie miała pracy i siedziała w domu. Miała bardzo dobre serce, była kochana, nie mogła mieć dzieci i od czasu do czasu zajmowała się dziećmi sióstr. Zostawił ją mąż, niedługo potem zachorowała i zmarła jako pierwsza z rodzeństwa.

Ich mama, a moja babcia, prowadziła z dziadkiem sklep. Zmarła, gdy mama miała sześć lat, jej najmłodsza siostra – dwa, najstarsza – dwadzieścia cztery. Od tego momentu wzajemnie sobie matkowały, były zmuszone usamodzielnić się i utrzymywać młodsze siostry.

Gdy to mówisz, coraz bardziej do mnie dociera, że musiałaś nakręcić „Córki dancingu”: opowieść o tym, jak dziewczyna staje się kobietą i jaką cenę za to płaci.

Teraz mam 42 lata i dopiero czuję prawdziwą mądrość płynącą z tego, że jestem kobietą. A pamiętam, że o kobietach w tym wieku mówiło się na poły pogardliwie, na poły ze strachem: „ryczące czterdziestki”. To podszyte lękiem spojrzenie na kobiety jest jednocześnie redukcją do ich seksualnego niewyżycia – teraz wydaje mi się to bardzo śmieszne.

Ale budzące wstyd i poczucie winy.

Poczucie winy tkwi w kobiecie bez względu na to, jaką miała wspaniałą matkę.

Dziewczyny chcą jak najszybciej stać się kobietami. W mojej szkole koleżanki zwierzały się z tego, która była już z chłopakiem. Odważniejsze udawały w szatni orgazmy: darły się na cały regulator, co zawstydzało te, które jeszcze chłopaków nie miały.

A poczucie winy spełnionej zawodowo kobiety wobec zaniedbywanej rodziny? To temat Twojej etiudy „Aria diva”, w której konfrontujesz dwie postawy: wykształconą kobietę, poświęcającą całe życie dla rodziny, oraz spełnioną śpiewaczkę operową, samotną jak palec, wracająca po koncertach do pustego mieszkania.

Moją codzienną walką jest łączenie życia zawodowego z prywatnym. Po zakończeniu dnia zdjęciowego najbardziej nienawidzę samotnych powrotów do hotelu, gdy w tym czasie moje córki – dziś 10- i 15-latka – są daleko. Dla mnie nie jest wyzwaniem praca, ale łączenie jej z rodzinnością. Denerwuje mnie, kiedy kolegom z branży nie mieści się w głowie, że nie mogę pracować do oporu – w pewnym momencie muszę wrócić do domu, gdzie czekają dzieci.

Teraz już potrafię poprosić, abym mogła jechać na plan z dziećmi i ich opiekunką. Zależy mi na tym, by stało się to regułą dla wszystkich kobiet pracujących w tej branży. Coraz częściej festiwale tworzą tzw. strefę przyjazną dla matek z dziećmi. W końcu!

Z jednej strony dużo więcej bym mogła zrobić bez dzieci albo będąc mężczyzną. A z drugiej, nie byłabym tym, kim jestem teraz.

Reżyseria to zawód obsadzony głównie przez mężczyzn.

Gdy zdawałam egzamin na reżyserię, miałam 24 lata. Byłam bardzo dobrze przygotowana i pewna, że chcę to robić. Jedyne, czego bałam się na rozmowie kwalifikacyjnej, to tego, że mogę być dyskryminowana ze względu na płeć. A teraz, gdy czytam literaturę pisaną przez Doris Lessing, Alice Munro, Justynę Bargielską, Agnetę Pleijel, oglądam filmy Sofii Coppoli czy Ildikó Enyedi, widzę, że to inne postrzeganie świata, inne budowanie narracji, które jeszcze 15 lat temu było traktowane z przymrużeniem oka – dziś staje się wartością.

Ale na reżyserię dostałaś się za pierwszym razem.

Na mój rok przyjęto siedem dziewczyn i siedmiu chłopaków, a na studiach w ogóle nie czułam się szykanowana ze względu na płeć. Miałam znakomitych wykładowców: Filipa Bajona, Andrzeja Fidyka, Edwarda Żebrowskiego, Joannę Kos-Krauze, Wojciecha Marczewskiego...

Trudniej jest w tym zawodzie, im wyżej jesteś w hierarchii. Wtedy fakt bycia kobietą staje się obciążeniem. Przykłady? Jeżeli film ma być kasowy, to kobieta go nie dostanie. Budżety filmów wyreżyserowanych przez kobiety są dużo mniejsze niż tych reżyserowanych przez mężczyzn. Tak samo jest z filmami czy serialami gatunkowymi. Oczywiście na świecie to się zmienia, w Polsce bardzo powoli. Podobnie jest z nagrodami: jak do tej pory, Oscara za reżyserię dostała tylko jedna kobieta – Kathryn Bigelow za „The Hurt Locker”. W Cannes przez 71 lat istnienia festiwalu tylko dwie kobiety zostały uhonorowane Złotymi Palmami.

W 1993 r. Jane Campion za „Fortepian”, w 2015 r. Agnès Varda odebrała Palmę honorową.

Dlatego gdy pojechałam tam z „Fugą”, szłam w milczącym marszu 82 kobiet aktorek i reżyserek – ich liczba miała symbolizować liczbę reżyserek obecnych na tym najważniejszym festiwalu filmowym w ciągu 70 lat jego istnienia. W tym samym czasie tego zaszczytu dostąpiło 1866 reżyserów. Liczby mówią same za siebie.


Czytaj także: Filtry obcości - Anita Piotrowska o "Fudze" Agnieszki Smoczyńskiej


Na czele protestu stanęły Cate Blanchett i Agnès Varda. Blanchett mówiła, że my, kobiety, wciąż jesteśmy dyskryminowane w branży filmowej i oczekujemy zmian w instytucjach i miejscach pracy. Na czerwonym dywanie stanęły inne ikony kina: Jane Fonda, Salma Hayek, Léa Seydoux. A Varda powiedziała: „Będziemy domagać się, aby nasze miejsca pracy były różnorodne i sprawiedliwe, aby mogły najlepiej odzwierciedlać świat, w którym żyjemy. Schody naszej branży muszą być dostępne dla wszystkich. Wejdźmy na nie”. To był bardzo symboliczny moment.

Też muszę powiedzieć, że powoli, ale jednak sporo się zmienia na korzyć kobiet. Mam szczęście, bo gdybym w świat filmu weszła dekadę czy dwie temu, nie wiem, co bym robiła teraz. Czy mogłabym kręcić fabuły? Czy może pracowałabym wyłącznie jako drugi reżyser? Na palcach jednej ręki można wymienić nasze polskie reżyserki, które wtedy robiły filmy fabularne: Agnieszkę Holland, Magdę Łazarkiewicz, Izabelę Cywińską, Barbarę Sass-Zdort, Dorotę Kędzierzawską.

Kiedy dokładnie zaczęłaś?

Gdy miałam 15 lat. To był impuls. Zmarł mój tata, na pogrzebie już wiedziałam, że wszystko się zmieniło – i z automatu przeskoczyłam na drugą stronę.

Potem, już w liceum, zaczęłam kręcić krótkie filmiki i teledyski. Nikomu jeszcze nie mówiłam, że chcę iść na reżyserię, wstydziłam się tego marzenia. Zwierzyłam się dopiero swojemu chłopakowi, ale też w sytuacji szczególnej: gdy myśleliśmy, że będziemy mieć dziecko.

Oj! Symboliczne.

Wtedy zrozumiałam, że muszę zacząć działać, a nie tylko marzyć w ukryciu. Bo mnie dopadnie przypadkowe życie. Miałam 20 lat, okazało się, że nie byłam w ciąży. I to był kolejny przełomowy moment. Wiedziałam, że muszę coś zrobić. Zrezygnowałam z historii sztuki, przeniosłam się na kulturoznawstwo. A na trzecim roku kulturoznawstwa zaczęłam przygotowywać się na reżyserię, coraz bardziej rozumiejąc, że jest tym, czym chcę się zajmować w życiu.

I kontynuacją dziecięcego marzenia o alternatywnej rzeczywistości?

Gdy miałam 10 lat, ogromne wrażenie zrobiła na mnie ,,La Strada”. Oglądnęłam ją w telewizji, z rodzicami. Nie rozumiałam świata Felliniego, ale byłam pod ogromnym jego wrażeniem. Zachwycało mnie, że film jest czarno-biały, i płakałam ze wzruszenia przy scenie końcowej, kiedy okrutny wobec Gelsominy Zampano usłyszał, jak ktoś gra na trąbce jej melodię, a potem dowiaduje się o jej śmierci, idzie na plażę i płacze.

Co jeszcze wspólnie oglądaliśmy z rodzicami? Westerny, puszczali je w soboty. Nie lubiłam ich, nudziłam się, pytałam mamę, kto jest dobry, kto zły, co ją denerwowało. Oglądałam bardzo dużo filmów na VHS-ach. Pamiętam „Żądło”, „Pół żartem, pół serio”. „Rocky’ego”, „Rambo” i setki filmów klasy B, które brat przynosił z bazaru; zawsze trzeba było odczekać ze dwie godziny, zanim się je wsadziło do magnetowidu.

A w liceum trafiłam do klasy filmowej Barbary Lekarczyk, z którą co tydzień chodziliśmy do kina na DKF prowadzony przez Jacka Szymańskiego. Potem na lekcji rozmawialiśmy o filmach. Wtedy zafascynowałam się Bergmanem, Antonionim, Viscontim, Cronenbergiem, Polańskim.

W DKF-ie widziałam Agnieszki Holland ,,Kobietę samotną” i ,,Gorączkę”, „Dreszcze” Wojciecha Marczewskiego, „Wojnę światów – następne stulecie” i „O-bi, o-ba. Koniec cywilizacji” Szulkina – te filmy mnie kształtowały.

I jeszcze ważny dla naszego pokolenia – ludzi urodzonych w latach 70. – był program „997”, poświęcony niewyjaśnionym sprawom kryminalnym.

Nigdy nie zapomnę tego dreszczyku, kiedy z przerażeniem oglądałam program prowadzony przez Michała Fajbusiewicza, i tego rzeczowego głosu lektora. „997” robiło na mnie największe wrażenie do chwili, gdy zobaczyłam „La Stradę”. Wtedy zrozumiałam, że kino może być niezrozumiałe, ale wzrusza i zostaje na dłużej.

Z PRL-u jeszcze pamiętam, że się mało mówiło przy dzieciach, w ich obecności dorośli ściszali głos. W latach 80. wszyscy chcieli stąd wyjechać. I dużo się imprezowało – u nas w domu w każdy weekend. Może dlatego, że mama pracowała w knajpie, a może dlatego, że to był klin na tę wszechobecną beznadzieję. Właściwie to ja się w knajpie wychowywałam – patrzyłam na ludzi na dancingach, rozbawionych, tańczących, pijanych. A sylwester za komuny to już było wydarzenie. Dla moich rodziców najważniejszy dzień w roku. Antidotum na szarość. Do pewnego czasu mama organizowała sylwestra, a potem lubiła wyjeżdżać z tatą i przyjaciółmi – ten karnawał był im bardzo potrzebny. Jak pamiętam sylwestra z lat 80.? Poprzez srebrne tuniki i kolorowe cekiny.

Duch i estetyka PRL-u przenika każdy kadr „Córek dancingu”. Twoja mama zdążyła zobaczyć ten film?

Nie, zmarła niedługo po tym, gdy go skończyłam. Tata zmarł, gdy byłam dziewczyną, mama – gdy byłam już kobietą. Mama umierała świadomie i pogodzona z tym faktem. Do pewnego momentu walczyła, a potem odpuściła... Nauczyła mnie, w jaki sposób oswajać się ze śmiercią. Byliśmy przez cały czas przy niej, do ostatniej chwili. Nauczyła mnie, jak umierać. Miała 69 lat.

Tata umierał jako 53-latek, czyli młody mężczyzna, i nie zgadzał się na to, co się dzieje. Dla nas wszystkich to była trauma. Po jego śmierci wpadłam w pustą dziurę, oczywiście funkcjonowałam, zdawałam egzaminy, ale niewiele czułam, działałam jak automat.

A gdy mama odchodziła, wiedziałam, że muszę z nią być, że nikt mnie nie zastąpi. Słyszałam historię kobiety, która opłacała inną kobietę, by ta towarzyszyła jej umierającej matce. Sama nie chciała, nie umiała, nie była gotowa...

Doświadczenie umierania taty bardzo dużo nas nauczyło przy umieraniu mamy. Te dwie śmierci się dopełniły. Taty niegotowość i mamy gotowość. Moja niegotowość przy śmierci taty i dojrzewanie do gotowości przy śmierci mamy. I w tym wszystkim cierpienie. Od człowieka stojącego wobec śmierci możemy nauczyć się, co jest najważniejsze w życiu.

Gdy widzisz, jak umiera najukochańszy człowiek, jak się z tym zmaga, jak pokonuje strach – płynie z tego siła, którą zostawia on żywym. Wracam teraz do dystansu, którego nie miałam jako dziecko wobec świata. I właśnie dystansu do życia uczyła mnie matka, która całe życie doświadczała śmierci bliskich. U nas w domu umarła babcia, u nas w domu umarł dziadek, a potem u nas w domu umarł ojciec. Te śmierci były namacalne.

Śmierć, siostrzeństwo, kobiecość – te wątki powrócą też w Twoim najnowszym filmie, nad którym zaczęłaś pracę, a opowiadającym o legendarnych siostrach – „Silent Twins”.

To historia June i Jennifer Gibbons, urodzonych w 1963 r., które wychowały się w Walii. To była jedyna czarnoskóra rodzina w mieście. Kiedy dziewczynki poszły do szkoły, zaczęto je szykanować i one przestały się odzywać. Stworzyły własny język i coraz bardziej odsuwały się od świata, a świat odsuwał się od nich. W końcu w szkole powiedzieli, że nie ma z nimi komunikacji, więc uczennice odsyłają do domu.

June i Jennifer szybko trafiły pod opiekę psychiatrów, którzy uznali, że najlepsze dla nich będzie rozdzielenie. Wysłano je do różnych szkół z internatami i wtedy obie zapadły w stan katatonii. Dlatego zdecydowano się na ponowne ich połączenie. Lecz było już za późno – dziewczynki zupełnie zamknęły się w swoim świecie. Sporo pisały, początkowo pamiętniki, potem każda wydała własną powieść.

Przy tym wszystkim miały niesamowite poczucie humoru i wyobraźnię – tylko wobec innych ludzi zachowywały dystans. Zamknęły się w swojej relacji i w pewnym momencie zrozumiały, że jedna z nich musi umrzeć – aby druga przeżyła. ©

 

AGNIESZKA SMOCZYŃSKA (ur. 1978) jest reżyserką filmową. Jej pełnometrażowy debiut „Córki dancingu” (2015) otrzymał nagrodę specjalną jury na festiwalu Sundance. „Fuga” (2018) miała światową premierę na festiwalu w Cannes. Obecnie reżyserka pracuje nad swoim pierwszym anglojęzycznym filmem „Silent Twins”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2020