Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Potem jednak biskup Wielgus otrzymał nominację na arcybiskupa Warszawy i wybuchło to, co do historii przeszło jako "sprawa Wielgusa": mało brakowało, a ordynariuszem jednej z najważniejszych diecezji zostałby duchowny, który w czasach PRL zobowiązał się do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Towarzystwo Naukowe KUL odłożyło wtedy wręczenie nagrody (jak tłumaczył jego prezes - "ze względu na emocje, jakie powstały wokół Księdza Arcybiskupa").
Nagrodę wręczono w ubiegłym tygodniu. I być może nie byłoby w tym nic niezwykłego - w Polsce są setki rozmaitych nagród i wyróżnień - gdyby nie oprawa, w jakiej uroczystość się odbyła i nie słowa laudacji, które padły. A mowa była w niej o tym, że nagrodzony "jest intelektualistą mającym olbrzymi autorytet moralny". Podkreślano też jego patriotyzm, wierność Ewangelii, wierność prawdzie oraz wkład w walkę ze złem i z relatywizmem moralnym.
A skoro tak, wypada zostawić w tym momencie na boku kwestię naukowego dorobku abp. Wielgusa. Ważniejsze staje się pytanie o intencje: czy chodziło o uhonorowanie jego pracy jako historyka średniowiecza, czy też uroczystość wykorzystano instrumentalnie jako - kolejny już - krok w jego swoistej "rehabilitacji"?