20 lat po wojnie Gogola z Kusturicą

Od wojny naddniestrzańskiej mijają właśnie dwie dekady. Dziś Mołdawię i separatystyczne Naddniestrze łączy coraz mniej. Także pamięć o wydarzeniach z 1992 r. jest zupełnie różna.

10.07.2012

Czyta się kilka minut

Pomnik ofiar Wojny Naddniestrzańskiej, Kiszyniów, 2007 r. / fot. Kamil Całus
Pomnik ofiar Wojny Naddniestrzańskiej, Kiszyniów, 2007 r. / fot. Kamil Całus

– Głupia wojna, jak każda, ale to nie my byliśmy winni. Broniliśmy swoich domów i swoich praw. Walczyliśmy, by móc żyć, jak chcemy – mówi Naddniestrzanin Misza, weteran walk o Bendery, obecnie gospodarz domu mieszkalnego w Tyraspolu. – W 1994 r. dostałem order „Obrońcy Naddniestrza”; nie powiem, że nie jestem dumny, bo jestem! – kontynuuje. W tym nieuznanym państwie pamięć o wojnie otoczona jest kultem; bez wątpienia walki o Naddniestrze stały się jednym z mitów założycielskich „republiki”.

NADDNIESTRZAŃSKIE KOSOWO

– Wojna była faktem, nikt temu nie zaprzeczy. Ludzie walczyli, ginęli, odnieśli rany, tego nie da się wymazać z pamięci – opowiada Elena Bobkowa, socjolog z Naddniestrzańskiego Uniwersytetu Państwowego. – Ale oczywiście państwo stara się podtrzymać pamięć o tamtych wydarzeniach.

Najcięższe walki toczyły się od 19 czerwca do końca lipca 1992 r. Działania wojenne skupiły się wtedy w Benderach, mieście położonym na prawym brzegu Dniestru, obecnie w naddniestrzańskiej enklawie w Mołdawii. Mołdawska armia otoczyła miasto, w którym znajdowały się niewielkie oddziały Gwardii Naddniestrzańskiej, kozaków czarnomorskich i miejscowej milicji. W ciągu miesiąca zginęło prawie pięćset osób, ponad tysiąc zostało rannych. Dlatego też właśnie walki o Bendery są otoczone w Naddniestrzu szczególną czcią. Miasto stało się symbolem, zaczęto nazywać je „naddniestrzańskim Kosowem”, a wydarzenia z tamtych dni „benderską tragedią”. Już dwa, trzy lata po wojnie w Tyraspolu zaczęto wydawać publikacje upamiętniające tragiczne wydarzenia, zbierające wspomnienia walczących i cywilów oraz gloryfikujące „miasto-bohatera i jego mieszkańców”. Do tej pory wiele domów w Benderach nosi ślady ostrzału. Trudno powiedzieć, na ile brakuje środków na ich remont, a na ile jest to celowy zabieg lokalnych władz. Wspomniany order „Obrońcy Naddniestrza” stał się jednym z najważniejszych odznaczeń państwowych. Był też dość szczodrze rozdawany, tak by wielu członków tej kilkusettysięcznej społeczności mogło się poczuć bohaterem ojczyzny.

EKWILIBRYSTYCZNE NARRACJE

Zupełnie inny obraz wydarzeń otrzymujemy po prawej stronie Dniestru, w Mołdawii. Trudno powiedzieć, by wojna była otoczona tam specjalną pamięcią, o kulcie nie ma mowy. Wydaje się, że wojna jest powoli zapominana. Wynika to między innymi z tego, że każda ekipa rządząca przedstawiała inną narrację, miała inny pogląd na przyczyny i przebieg wojny. Dla rządzącej w pierwszej połowie lat 90. prawicy była to akcja sprowokowana przez wspieranych przez Moskwę naddniestrzańskich separatystów; następna ekipa – „agrariusze” – winę za wojnę zrzucała na ekstremistów i awanturników po obu stronach konfliktu. Konsekwentną, choć nieco ekwilibrystyczną intelektualnie narrację, przedstawiała rządząca przez osiem lat Partia Komunistów, według której do wojny doprowadziły rumuńskie służby specjalne, a ich celem było włączenie niedawnej Mołdawskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej w skład odnowionej Wielkiej Rumunii. Z kolei dla rządzącego obecnie Sojuszu na Rzecz Integracji Europejskiej odkopywanie pamięci o wojnie sprzed dwudziestu lat nie jest atrakcyjne wizerunkowo. – W rocznicę wybuchu wojny specjalnie wybrałem się pod upamiętniający ofiary kiszyniowski pomnik. Poza kilkoma weteranami domagającymi się swoich praw, nikogo tam nie było – mówi Piotr Szornikow, historyk, a niegdyś znaczący mołdawski polityk, lider ruchu Jedinstwo. – Do wojny doprowadzili nacjonaliści, dlatego teraz siedzą cicho – stwierdza pani Ludmiła, polonijna działaczka z Komratu – nie na rękę im teraz przypominanie tego wszystkiego. – Nie można też zapomnieć, że Mołdawia tę wojnę przegrała, dlatego nie jest to temat chwytliwy dla polityków – dodał jeszcze Szornikow.

WOJNA O JĘZYK

Mołdawia jest podzielona zarówno w tej, jak i w wielu innych kwestiach. Poszczególne grupy społeczne zupełnie inaczej patrzą na status języka rosyjskiego, na geopolityczny kurs państwa, a nawet na kwestię nazwy języka – mołdawskiego bądź rumuńskiego. Podziały te przekładają się również na odmienne spojrzenie na przeszłość. Dla tzw. „rosyjskojęzycznych”, którzy stanowią trzon elektoratu Partii Komunistów, winni wojny są działacze Mołdawskiego Frontu Ludowego, nacjonalistycznej organizacji, która na przełomie lat 80. i 90. przejęła dyskurs publiczny w kraju. W oczach tej części społeczeństwa partie tworzące obecną koalicję rządzącą są często (w większości niesłusznie) kojarzone jako spadkobiercy MFL. Natomiast ludzie młodzi o prozachodnim nastawieniu widzą Naddniestrze jako obcą krainę, z którą nie czują specjalnego związku, dlatego też wspominanie niezrozumiałej wojny domowej nie będzie dla nich atrakcyjne.

W jakimś sensie była to wojna o język. W końcu lat 80. w kraju doszło do przebudzenia narodowego. Dla Mołdawian będących w gorszym położeniu społecznym niż ludność rosyjskojęzyczna, celem stało się ustanowienie ich własnego języka jedynym urzędowym. Udało się to osiągnąć w sierpniu 1989 r. Ustawa językowa była politycznym sukcesem Mołdawskiego Frontu Ludowego, jednak wkrótce ruch ten zaczął się radykalizować. Na wiecach pojawiły się szowinistyczne hasła („Utopimy Rosjan w żydowskiej krwi”), a nowym celem stało się zjednoczenie z Rumunią.

Ludzie wychowani w Związku Radzieckim, identyfikujący się z tym państwem i postrzegający język rosyjski jako własny, poczuli się zagrożeni. Szanse na zbicie politycznego kapitału dostrzegła w tym część radzieckiej nomenklatury, głównie z lewego brzegu. Kierowany przez dyrektorów zakładów przemysłowych ruch społeczny dążył do oddzielenia Naddniestrza od Mołdawii, najpierw w ramach Związku Radzieckiego, a potem jako niepodległego państwa.

– Tragedii można było w łatwy sposób uniknąć – tłumaczy Nikołaj Babilunga, historyk z naddniestrzańskiego uniwersytetu. – Wystarczyło, by kiszyniowskie władze przyjęły naddniestrzańską propozycję utworzenia wolnej strefy handlowej i poszły na ustępstwa w kwestii języka. Ale partyjna biurokracja chciała wojny domowej, bo tylko tak mogła utrzymać się u władzy i ogłosić „elitą narodową”. Przecież prezydentem Mołdawii został niedawny pierwszy sekretarz Komunistycznej Partii Mircea Snegur! Dlatego rozniecili konflikt, kreując wrogów: „rusofonów”, „okupantów” i „separatystów”.

Druga strona, a za nią społeczność międzynarodowa, odpowiada, że Mołdawia nie była agresorem, lecz państwem broniącym swej integralności. Jednak przekonanie, że konfliktu można było uniknąć, a ówczesna władza popełniła znaczące błędy, jest w Mołdawii powszechne.

DNIESTR TO GRANICA

Wojna wybuchła na początku marca 1992 r., choć wcześniej dochodziło już do strzelanin i potyczek, i była dość nietypowa. Mołdawia w pośpiechu tworzyła swoje siły zbrojne, po części z oddziałów radzieckiego wojska i milicji, po części z ochotników, których było znacznie mniej, niż się spodziewano. W Naddniestrzu stacjonowała z kolei XIV Armia Radziecka, której żołnierze z ochotą przystępowali do walki. Jej dowódca, generał Jakowlew, stwierdził wprost, że „nie będzie przeszkadzał swoim żołnierzom bronić własnych domów i rodzin”. Dość szybko go odwołano, lecz jego następca generał Jurij Nietkaczew, nawet jeśli chciał (w co wielu wątpi), nie był już w stanie przywrócić w armii dyscypliny, i uzbrojeni żołnierze zasilili szeregi Gwardii Naddniestrzańskiej. Dodatkowo z obszaru całego ZSRR zaczęli ściągać do Tyraspola różnego rodzaju awanturnicy. – Przyjeżdżali do nas ludzie zewsząd: kozacy z Donu, z Kubania, oddziały Ukraińskiej Narodowej Samoobrony, nie brakowało oryginałów w mundurach carskich! – wspomina Dmitrij Soin, obecnie deputowany Rady Najwyższej Naddniestrza. Zaś Igor Niebiejgołowa, ataman kozacki, wspomni patetycznie: „Musieliśmy bronić świętej słowiańskiej ziemi i naszych braci przed rumuńsko-faszystowskim agresorem!”.

Przebieg konfliktu to źle skoordynowane potyczki oddziałów milicji, oddziałów paramilitarnych oraz regularnego wojska. Walki pełne nieporozumień i paradoksów. – W dzień walczyliśmy, a wieczorem piliśmy razem wino! – wspomina Michaił, uczestnik walk po mołdawskiej stronie. W najbardziej krwawym momencie, w czasie walk o Bendery, dowództwo nad XIV Armią objął generał Aleksander Liebiedź. Szybko zakończył konflikt. Oczywiście ocena jego roli wywołuje kontrowersje – dla jednych zakończył rzeź i wprowadził mirotworców, dla innych rozstrzygnął wojnę na korzyść Naddniestrza.

– Jak się zaczęło, mieszkałem na lewym brzegu, w Dubossarach. Żona była stąd, z Naddniestrza, a ja z Kiszyniowa, tam też żyli rodzice. Postanowiłem zostać w Naddniestrzu, potem nawet na ochotnika poszedłem, jak wszyscy – opowiada Aleksiej, przypadkowo napotkany kajakarz. – Tu miałem żonę i dzieci, tu się czułem u siebie. Zresztą nie podobało mi się, co w Kiszyniowie wyprawiają, że do Rumunii chcą iść – kontynuuje.

Teraz żyją tu, w Naddniestrzu. – Ale brat i rodzice zostali w Kiszyniowie. Zresztą jeżdżę tam dwa razy w tygodniu! – dodaje Aleksiej.

***

Konflikt nie przypominał walk etnicznych na Kaukazie czy Bałkanach. Około jednej trzeciej mieszkańców Naddniestrza stanowią Mołdawianie; wielu Rosjan i Ukraińców walczyło po stronie Kiszyniowa. Ciężko się dopatrywać wzajemnej wrogości pomiędzy dwoma stronami, problemem jest raczej wzajemna obojętność i zupełnie inne wizje swojego miejsca w świecie.

Dniestr to granica. Jadąc z Kiszyniowa do Tyraspola, opuszczamy świat Kusturicy i wkraczamy w świat Gogola. Nie da się tego nie zauważyć. 


PIOTR OLEKSY jest doktorantem w Instytucie Wschodnim UAM w Poznaniu i stałym współpracownikiem dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2012