Zapamiętanie bez opamiętania

ŁUKASZ TISCHNER: - Dlaczego grasz jazz?

JOACHIM MENCEL: - Chyba bym zwariował, gdybym go nie grał. Pojawia się w nim element zespołowej improwizacji - rodzaj zapamiętania bez opamiętania. Cenię w jazzie to, że nastawiony jest na dialog i bardzo łatwo wchłania różne kultury. Jest mi też bliski dlatego, że opiera się na intuicji i lubi ryzyko.

- Na najnowszej płycie firmowanej przez Twoje jmTrio, zatytułowanej "Interludium", dziękujesz Bogu za błogosławieństwa. Nawiązujesz tym samym do bogatej jazzowej tradycji, która sięga do "A Love Supreme" Johna Coltrane'a. Czy ta tradycja jest Ci bliska?

- Tego rodzaju odniesienia istniały w jazzie od zawsze. Historycy jazzu wspominają o prowadzonych przez białych pastorów revival meetings, podczas których niewolnicy grali i śpiewali coś, co było mieszanką rytmów Czarnego Lądu i harmonii angielskich pieśni kościelnych. Ta tradycja jest zatem bardzo stara, ale także dziś wielu muzyków improwizujących szuka inspiracji w duchowości. Moje podziękowanie Bogu to osobista rzecz, bo nie ukrywam, że sprawy duchowe są dla mnie najważniejsze - i w moim życiu, i w mojej muzyce.

- Zaprosiłeś do udziału na swojej płycie kontrabasistę Shanira Ezrę Blumenkranza i perkusistę Kevina Zubka z zespołu Satlah, w którym grali wybuchową mieszankę ekstatycznego jazzu z muzyką żydowską o korzeniach rytualno-religijnych. Czy podczas wspólnego grania miałeś wrażenie, że Nowe Przymierze spotyka się ze Starym?

- Jestem kameralistą i bardzo interesują mnie małe zespoły. Myślę, że to jest moja droga. Od dawna byłem fanem Satlahu - m.in. dlatego, że w ich bezkompromisowej grze zamiast intelektualnej kalkulacji daje o sobie znać potężna witalność. Oni grają swoje własne utwory, które jednak są głęboko zanurzone w tradycji. Nowatorstwo polega tutaj na sposobie wykonania tych utworów. Muszę się też przyznać, że najbardziej pociąga mnie w muzyce poczucie ciągłości - ktoś grał kiedyś taką muzykę, którą dzisiaj my gramy, a po latach ktoś inny przejmie pałeczkę. To rodzaj sztafety. Nowe Przymierze wywodzi się ze Starego.

Napisałem kilka utworów, które były inspirowane muzyką Satlahu i bardzo chciałem z nimi zagrać. Zafascynował mnie ich pomysł na wykorzystanie muzyki źródeł, którą kocham, a także innowacje rytmiczne.

- Muzyka Satlahu wyróżnia się żarem i intensywnością przekazu. Mam wrażenie, że spotkanie z Zubkiem i Blumenkranzem wyzwoliło w Tobie telluryczne energie. Twoja muzyka kojarzyła mi się raczej z lirycznym skupieniem spod znaku Billa Evansa.

- Dobrze to ująłeś - “intensywność przekazu". Wspólne muzykowanie z Kevinem i Shanirem całkowicie mnie porwało... Na próbie byli bardziej wyciszeni, ale w studio zagrali ostro. Zresztą z Michałem Barańskim i Arkiem Skolikiem, którzy współtworzą jmTrio w obecnym kształcie, również staramy się tak grać.

Mnie jednak zależy najbardziej na tym, by stworzyć jednolite brzmienie różnorodnych w swoim charakterze utworów. Przecież właściwie każda kompozycja na płycie jest inna - po zatrącających o free “Interludiach" pojawia się ballada durowa i piosenki... To wszystko jest we mnie. Krążek jest jak wizytówka, która pokazuje moje różne oblicza.

- Jaka jest Twoja koncepcja jazzowego trio fortepianowego?

- To dla mnie podstawowy skład, bo daje pianiście największe możliwości kierowania rozwojem muzyki. W trio grałem już od 16. roku życia, ale żadna z wcześniejszych konfiguracji nie satysfakcjonowała mnie do tego stopnia, by zdecydować się na nagranie płyty. Teraz przyszedł na to czas. W tradycyjnym trio fortepianowym kontrabas gra “na dole", perkusja czuwa nad rytmem, a fortepian wznosi się ponad kontrabas. Ja próbuję to łamać, w wielu utworach wywracam wszystko do góry nogami.

- W przypadku fortepianowego trio ważne jest chyba, by móc grać dłużej w tym samym składzie.

- Niekoniecznie. Nad płytą pracowaliśmy z Shanirem i Kevinem dwa dni - dzień prób i dzień nagrań. Ja oczywiście muzycznie dobrze ich znałem i część moich kompozycji pisana była jakby dla nich. Ale w jazzie czas spędzony na wspólnym improwizowaniu nie przesądza o wszystkim. Na moim ulubionym albumie McCoy Tynera “Supertrios" grają dwie sekcje: Ron Carter i Tony Williams oraz Jack De Johnette z Eddie Gomezem. Wystąpili bez próby - to słychać. W pierwszym temacie są w zupełnie innym świecie niż w przypadku ostatniego. Wszystko staje się na żywo. Tak samo powstawała “Kind of Blue" Davisa.

Nie uważam, że trzeba grać w stałym składzie. Inspirują mnie różni ludzie. W zeszłym roku zetknąłem się z bardzo ciekawymi muzykami w Rumunii. Graliśmy moją muzykę, ale oni popchnęli ją w zaskakującym dla mnie kierunku. Nie lubię grać melodii co wieczór tak samo, bo jestem przekorny. Co koncert oczekuję od muzyków, z którymi gram, czegoś nowego. Jesteśmy wszyscy w drodze...

- Stąd wziął się chyba tytuł płyty, bo w broszurce napisałeś: "Interludium trwa między przeszłością i przyszłością. Jest to czas na poznawanie nas samych".

- To jest granie tu i teraz, a jeśli miejsce i czas się zmieniają, zmienia się także muzyka.

- Czego oczekujesz od kontrabasisty i perkusisty w Twoim trio?

- Konieczne jest porozumienie. Musimy się wzajemnie słuchać. Chodzi o to, żebyśmy z sobą rozmawiali dźwiękami - ktoś coś zagra, ktoś inny to skomentuje. Nikt z nas nie powinien dominować nad muzyką - trzeba ją “puścić przodem". Oczekuję od muzyków, by ogarnęli mentalnie całą “konwersację" i dopiero wtedy włączali się do niej. Nie można “gadać" równocześnie.

- Autorem jedynej kompozycji na płycie, która nie wyszła spod Twojej ręki, jest Kenny Wheeler. Czy to przypadek?

- Nie, bo uważam go za jednego z największych kompozytorów nowoczesnego jazzu. Siła jego utworów polega na tym, że trudno powiedzieć, czy to muzyka amerykańska, czy europejska, a także - czy jest jazzowa, folkowa lub kameralna. Nie mieści się w żadnej szufladce, a jego płyta “Gnu High" to jedna z najlepszych, jakie w życiu słyszałem.

- Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?

- Zagramy kilka koncertów promujących “Interludium" - na dobrych fortepianach i w dobrze nagłośnionych salach. 12 października z Michałem Barańskim i Arkiem Skolikiem występujemy w krakowskiej filharmonii, a 23 października w nowym budynku filharmonii gdańskiej. Potem będzie Gdynia, Toruń, Warszawa, Poznań i Wrocław.

---ramka 339979|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2004