Zaorać czy remontować

Wystarczyły prasowe przecieki na temat zawartości dokumentu, nad którym pracują eksperci Platformy Obywatelskiej, a w kręgach mediów publicznych zawrzało.

10.10.2004

Czyta się kilka minut

Pomysły likwidacji abonamentu radiowo-telewizyjnego, częściowej prywatyzacji mediów publicznych, wprowadzania finansowanych przez państwo programów misyjnych także do stacji komercyjnych oraz sprzedawania koncesji radiowych i telewizyjnych w drodze przetargów wywołały gwałtowne reakcje. Grzmieli prezesi publicznych mediów, Dyrektor Departamentu Strategii i Analiz KRRiTV Karol Jakubowicz oskarżył twórców owych pomysłów o przygotowywanie rewolucji ustrojowej, a Przewodnicząca Rady Danuta Waniek rozdzierając szaty krzyczała: “Media publiczne albo śmierć!".

Skąd te emocje

Nie pierwsze to pomysły sprowokowane wyjątkowo odpornymi na reformy publicznymi mediami. Przypomnę choćby pomysł Krzysztofa Czabańskiego likwidacji państwowej telewizji i radia (“Wprost" nr 1091/2003) jako reliktów poprzedniej epoki i powierzenia realizacji programów misyjnych prywatnym firmom. Był on bardziej radykalny i, wydawałoby się, bardziej kuszący dla zwolenników zmian. Nikogo jednak nie skusił i nikogo nie oburzył. Dzisiaj to nie samotny publicysta formułuje rewolucyjne postulaty, ale eksperci partii, która prawdopodobnie sięgnie po władzę. Inna ranga. A dla niektórych realne zagrożenie.

I znakomicie. Dotychczasowe dyskusje na temat ładu medialnego w Polsce sprowokowane głównie niechlubnym finałem pisania ustawy o radiofonii i telewizji oraz aferą Rywina toczyły się w starych koleinach i utykały w dawnych sporach. Teraz, jak mówi ekspert PO Jakub Bierzyński, “mieliśmy się nie martwić tym, że nasze pomysły mogą być odebrane jako kontrowersyjne i politycznie nie do przeprowadzenia. Chodziło nam nie o naprawę istniejącej sytuacji, lecz o zdefiniowanie rynku od nowa" (“Gazeta Wyborcza" z 25 września 2004). To dobry punkt wyjścia. Trzeba zaczynać od początku i zadawać pytania podstawowe, na przykład: czy w ogóle potrzebne nam publiczne media?

Bądźmy realistami

Przeświadczenie o konieczności istnienia mediów realizujących publiczną misję jest powszechne. Jest to też marka, która niesie z sobą oglądalność i słuchalność. To pomocne w realizacji publicznej misji. Tylko na czym owa misja miałaby polegać i czy można ją realizować, jak chcą eksperci Platformy, także poza publicznymi mediami?

Nikt nie zdefiniował misji publicznych mediów. Intuicyjnie rozumiemy, że jest to takie oddziaływanie, które widza i słuchacza “ciągnie w górę", przyzwyczaja do obcowania z kulturą, wiedzą, cywilizacją. Ale nie da się tego mechanicznie przełożyć na programy czy audycje. To, że będziemy mieli więcej koncertów symfonicznych, niczego jeszcze nie załatwi, jeśli nie będą one miały widowni. Misja publicznych mediów to bowiem budowanie w obrębie różnych gatunków medialnych standardów, które zyskują uznanie, popularność i przenikają do mediów komercyjnych. Wiemy doskonale, czym jest standard informacyjny BBC, a czym był na przykład standard rozrywkowy Kabaretu Starszych Panów. Dzisiaj te standardy odnajdujemy prędzej w stacjach komercyjnych (np. TVN24, jeśli chodzi o informację). Telewizja publiczna w komercyjnym wyścigu poszukuje raczej jakieś namiastki “Idola".

Nie mieszać porządków

W tej perspektywie nieporozumieniem jest założenie ekspertów PO, że misję powinni określać politycy i decydować, “czy misją są skoki Adama Małysza, programy o edukacji seksualnej, czy msze na żywo". Mówimy o mediach publicznych, a nie politycznych. Misji politycznych w ogóle nie warto realizować, a tym bardziej wydawać na nie pieniędzy.

Jeżeli zgodzilibyśmy się na istnienie publicznych mediów, i jeżeli przyjęlibyśmy, że mają one być tyglem, w którym rodzą się medialne standardy, a nie narzędziem realizacji politycznych pomysłów, to musielibyśmy zagwarantować dwie rzeczy. Po pierwsze, instytucje te nie mogą być spółkami w rozumieniu kodeksu handlowego, bo mechanizm kodeksu (choć nie jego litera) wymusza pogoń za zyskiem, konieczność uczestniczenia w rynku i czyni oglądalność jedynym kryterium sukcesu. I po drugie, nie powinny być finansowane przychodami bezpośrednio płynącymi z rynku, jako że są na nim uprzywilejowane (finansuje się je także z pieniędzy publicznych) i mogą, czego przykładem TVP, ten rynek rozregulować. I odwrotnie: nic złego w tym, że prywatne media wykorzystują komercyjnie “misyjne" programy, ale nie ma też powodów, aby były one dodatkowo finansowane z publicznych pieniędzy, co proponują eksperci PO. Nie należy mieszać porządków - rynek rządzi się swoimi prawami, a działalność misyjna to działalność non-profit.

Fiński ideał

Taka zasada pozwoliłaby ominąć pułapkę, w którą wplątanych jest większość krajów europejskich: jak finansować publiczne media z podatków, skoro mają one także przychody z rynku reklamowego, co jest zasadniczo niezgodne z dyrektywami Unii Europejskiej. “Wszystko wskazuje na to, że Komisja Europejska byłaby najszczęśliwsza - pisał cztery lata temu wspomniany przeze mnie Karol Jakubowicz (“Biuletyn KRRiT", październik 2000) - gdyby kraje członkowskie przyjęły rozwiązanie fińskie. Fiński nadawca publiczny nie ma prawa nadawać reklam (chyba że nadaje drogie transmisje sportowe, ale wtedy zgodę musi wyrazić rząd, a sprzedaż czasu antenowego powierza się komuś innemu), natomiast telewizja komercyjna ma obowiązek przekazywania na rzecz YLE [fiński nadawca publiczny - przyp. red.] określonej części swoich dochodów reklamowych". Może metoda ta sprawdziłaby się i u nas? Prywatni nadawcy zdają się być jej przychylni.

Wątpliwości budzi pomysł sprzedaży w trybie przetargowym koncesji radiowych i telewizyjnych. Rynek już podzielono, a czym skutkuje zabieranie koncesji jednym i przekazywanie innym, nauczył nas niedościgniony w tych praktykach Włodzimierz Czarzasty. Nie przeceniałbym także przychodów ze sprzedaży praw do emisji programów archiwalnych - nie wydaje się, by była to suma istotna. A na dobrowolne datki obywateli raczej trudno liczyć. Tak jak na abonament, którego połowa Polaków nie płaci, bo nie do końca wie, za co, a którego ściąganie sprowadzono ostatnio do wymiarów kabaretowych.

Nie rozdzierajmy szat

Nim zaczniemy mówić o sposobach finansowania, zastanówmy się, o jakie pieniądze zabiegamy. Czy dla finansowania misji potrzebny jest budżet półtora raza większy od budżetu ministra kultury? Czy potrzebne są aż trzy ogólnopolskie kanały telewizyjne i cztery radiowe nie wspominając o oddziałach regionalnych? Może tak. Nikt do tej pory się nad tym nie pochylił. Nikt nie przeanalizował, czy ma to sens. Ktoś musi to przemyśleć i policzyć, ktoś musi nad tym wszystkim czuwać i musi kontrolować, czy publiczne pieniądze są wydawane zgodnie z przeznaczeniem. Wreszcie: musi wypracować kryteria oceny misyjnej działalności i ją monitorować.

W tych zadaniach tkwi szansa rewitalizacji KRRiT, która zamiast szaleć na rynku mediów powinna mieć ograniczone kompetencje i być strażnikiem misji. Formalnie to nie trudne, bowiem konstytucyjne zapisy dotyczące Rady są tak ogólnikowe, że nie decydują ani o jej kształcie, ani o kompetencjach - tu Konstytucja odsyła do ustawy. Wszystko w nowej ustawie można zmienić - nawet konstytucyjny zapis o tym, że członków KRRiT powołują Sejm, Senat i Prezydent, nie musi oznaczać, iż zostają oni przez te ciała wybierani. A może wreszcie, zgodnie z art. 213 naszej Konstytucji KRRiT, inaczej niż dzisiaj powoływana i z zupełnie innym zakresem kompetencji winna głównie stać na straży “interesu publicznego w radiofonii i telewizji".

Oby postulaty ekspertów PO, bez względu na to, jak je oceniać, otworzyły drogę do stawiania pytań, których do tej pory w obawie o status quo nie stawiano.

Można oczywiście rozdzierać szaty i bez refleksji krzyczeć: “media publiczne albo śmierć!". Ale wtedy może się okazać, że stanie się to samo, co z Niceą. Raczej śmierć.

Damian Kalbarczyk był m.in. redaktorem naczelnym dziennika “Obserwator Codzienny", szefem redakcji parlamentarnej PR, Prezesem “Inforadia", kierownikiem działu kulturalnego “Życia", dyrektorem Instytutu Adama Mickiewicza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2004