Wzrost gospodarczy nie wystarczy

Liczba bezrobotnych przekroczyła trzy miliony. Rosnące bezrobocie jest jednym z największych wyzwań dla rządu Leszka Millera. Minister pracy nie ma jednak optymistycznych zapowiedzi: przewiduje dopiero za rok -ewentualne - powstrzymanie tej społecznej plagi.

06.01.2002

Czyta się kilka minut

Rząd liczy na zahamowanie kurczenia się rynku pracy dzięki ożywieniu gospodarczemu, które ma nastąpić w II połowie 2002 r., wraz z poprawą koniunktury światowej. Rachuby takie są jednak ryzykowne.

Ze wzrost gospodarczy nie jest konieczny do utrzymania niskiego bezrobocia, dowodzą przykłady USA i części Unii Europejskiej, gdzie w warunkach recesji bezrobocie nieznacznie przekracza 5 proc. (USA) i nie sięga 10 proc. (Europa) - podczas gdy w Polsce zmierza ku 20 proc. Z kolei w Hiszpanii przez dwie minione dekady szybkiego rozwoju pracy nie miało ponad 20 proc. obywateli. Zatem sam wzrost gospodarczy nie wystarczy, by rosło zatrudnienie.

Uzależnianie zmniejszenia bezrobocia od zwiększenia dynamiki gospodarki jest niebezpieczne także dlatego, że ma uświęcać wszelkie środki do tego prowadzące. Tak argumentuje się w kręgach rządowych, dążąc do ubezwłasnowolnienia NBP i sugerując, że należy pogodzić się nawet z wyższą inflacją, deficytem budżetowym, deficytem handlu zagranicznego cczenie bezrobocia mają być warte tej ceny.

Tymczasem zmniejszanie się liczby miejsc pracy ma związek z dekoniunkturą - ale nie tylko. W warunkach ostrzejszej konkurencji firmy restrukturyzują się i ograniczają koszty (co oznacza też redukcje), dzięki czemu rośnie wydajność pracy. Choć w kraju mamy stagnację popytu, eksport trzyma się dobrze, a przy okazji trzyma gospodarkę; to zasługa głównie przedsiębiorstw zagranicznych, ulokowanych w Polsce, o wysokim poziomie technologii, jakości, organizacji i wydajności.

U Czechów i Węgrów wskaźniki bezrobocia są wprawdzie niższe, ale przy niższych także zarobkach, mimo większego produktu wytwarzanego tam przez jednego zatrudnionego - wydajność pracy w Polsce stanowi 40 proc. średniej UE, w Czechach 63 proc., a na Węgrzech 47 proc., podczas gdy średnia płaca rok temu wynosiła w Polsce 430 dolarów miesięcznie, w Czechach 366, a na Węgrzech 325. Czyli: więcej osób ma tam pracę, ale gorzej płatną. Albo inaczej: zarobki są gorsze, ale więcej ludzi pracuje.

Te przykłady z Zachodu, Wschodu i Południa sugerują, że racja jest po stronie tych, którzy bezrobocie wiążą z niedomaganiami systemu prawnego, społecznego i politycznego - a mniej ekonomicznego. Obowiązujące na polskim rynku pracy rozwiązania dostosowane są do modelu gospodarki sprzed stulecia, gdy siła robocza skoncentrowana była w wielkich przedsiębiorstwach produkcyjnych, zorganizowana w rytm 8-godzinnego dnia pracy, podległa standaryzowanym normom i umowom, których pilnowały masowe związki zawodowe. Dziś ten model jest anachroniczny.

Nowoczesna gospodarka - a zwłaszcza zarządzanie zasobami pracy - w coraz mniejszym stopniu opiera się na produkcji, a w coraz większym na usługach. Specyfiką tychże jest zróżnicowanie i zindywidualizowanie, dostosowanie do zmiennych potrzeb i wymagań. Tłoczenie na sztancy standardowego produktu przez 8 godzin to obrazek, który dziś najprędzej zobaczymy na filmach z Chaplinem. Elastyczne dostosowywanie oferty do oczekiwań klientów i usługobiorców - to podstawa rynku. Sztywny limit godzin, stała pora zatrudnienia, gwarancja tego samego stanowiska do emerytury - to rozwiązania nieadekwatne do wymogów gospodarki. Dziś pracownik musi być gotów kilkakrotnie zmienić nie tylko stanowisko, ale i zawód, być do dyspozycji w różnym czasie, wykonując różne zadania.

Tymczasem związki zawodowe bronią modelu, w którym podpisuje się stałą umowę na pełny etat i czas nieokreślony, lecz ściśle normowany. Związkowcy sprowadzają też pojęcie elastyczności zatrudnienia do ułatwienia zwolnień z pracy, a to nieporozumienie. Chodzi o taką elastyczność, jaką wprowadził obecny rząd Hiszpanii: zatrudnienie w ruchomym czasie, różnym wymiarze, na zróżnicowanych warunkach. Dzięki temu bezrobocie spadło tam już do 13 proc.

Poza tym pracownikowi bardziej musi się opłacać praca legalna niż pobieranie zasiłku i dorabianie. A pracodawcy bardziej musi się opłacić pozyskiwanie nowych ludzi niż obciążanie dotychczasowych, zatrudnianie na „czarno” lub ograniczanie działalności.

Ale spełnienie tych pozornie prostych warunków wymaga zmiany wielu rozwiązań. Wysokość zasiłku dla bezrobotnych nie może być nadmiernie zbliżona do minimalnej płacy, bo to zniechgalnej pracy. Płaca minimalna nie może być zbyt wysoka, bo ogranicza zatrudnienie osób najniżej kwalifikowanych, dominujących wśród bezrobotnych. Pozapłacowe koszty pracy nie mogą zniechęcać do tworzenia nowych stanowisk, ani zachęcać do zatrudniania na ,,czarno”. Fiskalne i parapodatkowe obciążenia płac nie powinny skłaniać do fałszowania umów. Ustawodawstwo nie powinno uzależniać praw pracowniczych od formy zatrudnienia (tak jest w szkolnictwie, gdzie niepełnoetatowi nauczyciele nie mają wielu uprawnień, a dyrektorzy wolą zlecić kilka lekcji plastyki nauczycielowi biologii niż zatrudnić do obu przedmiotów fachowców w niepełnym wymiarze). A przede wszystkim trzeba likwidować biurokratyczne przeszkody w uruchamianiu firm i tworzeniu nowych miejsc pracy.

Tymczasem po 1989 r. w Polsce koszty pracy systematycznie rosły, w II połowie lat 90. nawet szybciej od wydajności (ta o 4 proc. rocznie, one o 5,5 proc.). Są one relatywnie (w proporcji do produktu krajowego brutto) wyższe niż w niektórych krajach UE (nie tylko słabiej rozwiniętej Grecji czy Portugalii, ale także Irlandii czy Włoszech).

Rząd zapowiada, że wprowadzi wiosną rozwiązania, które ułatwią rozwój przedsiębiorczości i zlikwiduj ą utrudnienia biurokratyczno-fiskalne. To może stworzyć lepsze perspektywy pracodawcom. Ale w rządowych propozycjach nie ma zmian ustawodawstwa regulującego rynek pracy, który wymaga likwidacji specyficznych dlań barier. I choć w poprzednich latach liczba poszukujących pracy spadała na wiosnę - wraz z intensyfikacją prac w rolnictwie i budownictwie - to w 2002 r. nawet nadzieje na tę sezonową poprawę są nikłe.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 1/2002