Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W tym przypadku chodzi nie tylko o korupcję w sensie materialnym, choć jej także nie można wykluczać, ale przede wszystkim o poczucie wszechwładzy i bezkarności.
Recep Erdoğan na wszelkie zarzuty pod swym adresem, a jest ich coraz więcej, reaguje gniewem i kontrzarzutami pod adresem przeciwników. Bo sułtan, jak jest nazywany – nie bez złośliwości, ale i nie bez racji – z niczego przecież nie musi się tłumaczyć. Nawet, a może przede wszystkim tym, którzy go wybrali.
Tak było w czerwcu ubiegłego roku, gdy protesty przeciwko planom zabudowania parku Gezi w Stambule przerodziły się w wielkie manifestacje antyrządowe w całym kraju. Wówczas winne były bliżej nieokreślone „siły z zagranicy”. Zmaterializowały się one jesienią, gdy pod zarzutem korupcji aresztowano synów trzech ministrów i kilka wpływowych osobistości. O spiskowanie Erdoğan oskarżył wówczas Fethullaha Gülena, wpływowego tureckiego duchownego, mieszkającego na stałe w USA. Gülen był sojusznikiem premiera, współpraca jednak przerodziła się w konflikt, gdy Erdoğan postanowił zamknąć sieć szkół prowadzonych przez niego w Turcji. W odpowiedzi na aresztowania w otoczeniu premiera rząd przeprowadził czystkę w policji i prokuraturze, gdzie Gülen ma podobno wielu wiernych ludzi.
Bardzo możliwe, że afera podsłuchowa – sensacja ostatnich dni – jest kolejną odsłoną tej wojny. Ale jest to sprawa znacznie większego kalibru. Czy ujawniona rozmowa telefoniczna, w której Erdoğan rozmawia z synem o konieczności ukrycia 30 mln dolarów, może być prawdziwa, czy też została zmontowana, jak utrzymuje premier? Nie wiadomo. Faktem jest, że Erdoğan mówi o „zmontowaniu”, ale nie zaprzecza, że nagrany głos jest jego głosem. Skoro tak, to słowa o ukrywaniu pieniędzy musiały kiedyś paść. Pytanie, dlaczego i w jakich okolicznościach.
W marcu przypadają dwie ważne dla Erdoğana rocznice. Jedenaście lat temu, w 2003 roku, objął urząd premiera. Dwadzieścia lat temu, po wyborach lokalnych z 1994 roku, został burmistrzem Stambułu i wszedł na drogę do wielkiej władzy. Czy wybory lokalne, które odbędą się pod koniec marca, mogą oznaczać początek jego końca? Sam premier mówi, że będą to najważniejsze wybory ostatnich lat. I raczej się nie myli.