Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Biorąc pod uwagę długą historię obu narodów, ostatnie miesiące nie należą do najgorszych. Strajk czy demonstracje obywateli jakiegoś kraju przeciw ustawie, która w ich ocenie jest krzywdząca, mieści się w normach życia publicznego. Stolice Europy nie takie wystąpienia ostatnio widziały.
Warszawa zareagowała na sytuację odpowiedzialnie. Minister Sikorski, odgrywając "złego policjanta", wypowiedział się kilkakrotnie ostrzejszym tonem, ale mieszczącym się w granicach dyplomacji. Premier Tusk - niczym ten "dobry" - pojechał w niedzielę na Litwę, by omówić problem z premierem sąsiedniego kraju. Strajk w polskich szkołach został zawieszony, a specjalny międzyrządowy zespół ma się zająć kwestią edukacji. Za kilka tygodni będzie można sprawdzić efekt jego prac - miejmy nadzieję, że polskie władze powołując go kierowały się większą, niż tylko wyborcza, determinacją.
Z pewnością nie ułatwił Tuskowi rozmów incydent w Puńsku, ale litewski rząd musi odróżniać politykę państwa od wandalizmu, nawet jeśli można mieć pretensje do opieszałości, z jaką polskie państwo zwalcza ksenofobiczne postawy (czytaj na s. 10). Co jednak najważniejsze: nie jest prawdą, że w ostatnim czasie runął mit Polski, której udało się poukładać sprawy ze wschodnimi sąsiadami i mniejszościami. Nadal w tej części Europy możemy świecić za przykład. Napięcie w relacjach Warszawa-Wilno dowodzi jedynie tego, że Litwa, jako mniejsze państwo, wciąż nie może zrozumieć, że Polska i polskość jej nie zagrażają. To zagadnienie z pogranicza polityki i psychologii. Polska nie musi bać się Litwy, może sobie pozwolić na większą wyrozumiałość. Tylko w ten sposób rozbroimy nieufność słynących z uporu Litwinów.