Toast za niepodległość

Szukając sojuszników, Litwa nie zapomina o Polsce. Choć atmosfera w naszych relacjach w ostatnich latach była zła, dziś powoli zmienia się na lepsze.

05.03.2018

Czyta się kilka minut

Obchody 100-lecia odzyskania niepodległości przez Litwę, aleja Giedymina, Wilno, 16 lutego 2018 r. / SEAN GALLUP / GETTY IMAGES
Obchody 100-lecia odzyskania niepodległości przez Litwę, aleja Giedymina, Wilno, 16 lutego 2018 r. / SEAN GALLUP / GETTY IMAGES

Nawet epidemia grypy nie powstrzymała Litwinów, którzy w piątek, 16 lutego, tłumnie wzięli udział w wileńskich obchodach stulecia odzyskania niepodległości. Mróz co prawda nie doskwierał, ale jeśli komuś było zimno, mógł ogrzać się przy jednym ze stu ognisk płonących w alei Giedymina – reprezentacyjnej ulicy stolicy. Na finał uroczystości przygotowano koncert z udziałem gwiazd lokalnej estrady i pokaz sztucznych ogni.

W tym samym czasie w Operze Narodowej w dźwięki muzyki klasycznej wsłuchiwali się politycy – w tym prezydent Dalia Grybauskaitė i jej zagraniczni goście, m.in. prezydenci Niemiec Frank-Walter Steinmeier, Ukrainy Petro Poroszenko i Polski Andrzej Duda, a także szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker i przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk.

Łatwo zauważyć, którego z sąsiadów Litwy zabrakło na wileńskich uroczystościach. Ale nieobecność prezydenta Władimira Putina nikogo nie dziwiła. Od kiedy Rosja anektowała Krym i rozpoczęła wojnę przeciwko Ukrainie, rosyjscy politycy nie są tu mile widziani.

Wilno, luty 1918

Sto lat temu odbudowa litewskiej państwowości – po ponad 120 latach od czasu, gdy przestała istnieć Rzeczpospolita Wielu Narodów (której częścią stało się po unii lubelskiej z 1569 r. Wielkie Księstwo Litewskie, wcześniej będące – w unii z Koroną Polską – jednak samodzielnym państwem) – nie była sprawą łatwą.

W dniu, w którym Rada Litewska (Taryba) uchwaliła Akt Niepodległości, w Wilnie stacjonowało niemieckie wojsko, a tereny przyszłego państwa – jeszcze parę lat wcześniej będące guberniami carskiego imperium – były pod okupacją wojsk niemieckich, które w wyniku kolejnych zwycięskich ofensyw przesunęły front I wojny światowej daleko na wschód.

Wilno zamieszkiwali wtedy głównie Polacy i Żydzi, Litwinów była dosłownie garstka. Za miedzą szalała już od kilku miesięcy bolszewicka rewolucja. Tak naprawdę budowa państwa mogła rozpocząć się dopiero pod koniec roku 1918, gdy Niemcy (oraz bardziej na południu Austriacy) zaczęli wycofywać się z terytoriów wschodnich. A trzeba było jeszcze stoczyć walki z bolszewikami i Polakami. Wilna, jak wiemy, nie udało się wówczas Litwinom utrzymać – stolicą nowego państwa (jak powtarzano: „tymczasową”) miało stać się Kowno.

Dokument odnaleziony

Litwini zrobili wiele, aby obchody stulecia odzyskania niepodległości nie wyglądały sztampowo, aby nie ograniczyły się tylko do drętwych mów polityków i salw honorowych.

W przeddzień święta na profilach Kolei Litewskich w serwisach społecznościowych pojawił się film, w którym litewski hymn wykonują... lokomotywy, dyrygowane przez Mantasa Katkusa, kierownika artystycznego Orkiestry Kameralnej św. Krzysztofa. Z kolei w aplikacji Spotify zamieszczono playlistę z setką najbardziej charakterystycznych litewskich kompozycji. Znalazło się na niej miejsce zarówno dla poematu „Morze”, najsłynniejszego litewskiego kompozytora Čiurlionisa, jak i dla elektronicznych rytmów święcącego triumfy w Europie duetu Golden Parazyth.

Najważniejszy dokument – Akt 16 Lutego – można dziś oglądać w miejscu jego podpisania, czyli w Domu Sygnatariuszy na wileńskiej starówce. Jest schowany za kuloodporną szybą i strzeżony przez funkcjonariuszy litewskiego odpowiednika Biura Ochrony Rządu.

Niewiele brakowało, a Litwinom musiałaby wystarczyć jego kopia. Jeszcze rok temu nikt nie zdawał sobie sprawy, gdzie znajduje się oryginał Aktu. Dopiero niedawno, 29 marca 2017 r., z Berlina nadeszła sensacyjna wiadomość: dokument został odnaleziony w archiwum niemieckiego MSZ.

Prof. Liudas Mažylis, który dokonał tego odkrycia, z dnia na dzień z nieznanego szerzej naukowca stał się narodowym bohaterem. Radość ze znaleziska zmąciły jedynie kąśliwe komentarze, że Akt musiał czekać na Mažylisa, bo najwyraźniej nikt z gwiazd litewskiej nauki nie wpadł wcześniej na to, że dokument może być przechowywany w Niemczech.

Przy okazji nie zabrakło narzekań na stan szkolnictwa wyższego: uniwersytetów jest jakoby za dużo i nie nadążają za potrzebami rynku pracy, a absolwenci zamiast oddawać swoje talenty Litwie, zasilają szeregi emigrantów...

Karbauskis z tylnego fotela

W dniu uroczystości na trybunie honorowej przed Pałacem Prezydenckim zabrakło natomiast miejsca dla lidera partii rządzącej – Związku Rolników i Zielonych – Ramūnasa Karbauskisa. Poszedł on bowiem w ślady Jarosława Kaczyńskiego i nie objął funkcji premiera. Na szefa rządu delegował formalnie bezpartyjnego Sauliusa Skvernelisa, byłego szefa policji i ministra spraw wewnętrznych. Sam ­zadowolił się stanowiskiem przewodniczącego frakcji i szefa sejmowej komisji kultury.

Nie ma w tym nic dziwnego, że Karbauskis – 48-letni biznesmen, właściciel wielobranżowego giganta Agrokoncernas i ponad 30 tys. hektarów gruntów – wybrał akurat tę komisję. Jest on zafascynowany litewskim folklorem i tradycyjnymi wierzeniami starożytnych Bałtów.

Jego sukces (ten polityczny) przyszedł nagle. Jesienią 2016 r. Związek Rolników i Zielonych nieoczekiwanie wygrał wybory parlamentarne, chociaż sondaże wróżyły sukces dwóch tradycyjnych antagonistów litewskiej polityki: konserwatywnego Związku Ojczyzny (czyli partii założonej przez „ojca” powtórnie odzyskanej niepodległości, prof. Vytautasa Landsbergisa) oraz Partii Socjaldemokratycznej (stworzonej w miejsce dawnej partii komunistycznej przez jej ostatniego szefa, a później prezydenta i premiera Litwy Algirdasa Brazauskasa). W 141-osobowym Sejmie Rolnicy i Zieloni objęli 54 mandaty. Tak dużej frakcji tworzonej przez jedną partię nie było w parlamencie od 1992 r.

Dwie Litwy

Jak to się stało, że partia, która we wcześniejszych wyborach delegowała do Sejmu ledwie po kilku posłów, tym razem osiągnęła tak duży sukces?

– Ludzie chcieli czegoś nowego, a ta partia miała w sobie potencjał zmian – wyjaśnia mi Ainė Ramonaitė, politolog z Uniwersytetu Wileńskiego. Litwini byli zmęczeni dotychczasowym układem sił na scenie politycznej, z których żadna nie potrafiła rozwiązać ich problemów. A Rolnicy i Zieloni obiecali, że zaprowadzą rządy „bezpartyjnych profesjonalistów”. Do zwycięstwa przyczyniła się też osobista popularność przyszłego premiera Sauliusa Skvernelisa, który – choć nie wstąpił do partii – to stanął na czele jej listy wyborczej.

Ze swoim ludowym konserwatyzmem Rolnicy i Zieloni wchodzili na teren zarezerwowany dotąd dla Związku Ojczyzny. Z drugiej strony, obiecując zatroszczenie się o najbiedniejszych i poszkodowanych przez reformy, podbierali głosy lewicy. Skorzystali z błędu rządzących ­socjaldemokratów, którzy na ostatniej prostej przed wyborami przeforsowali projekt liberalizacji kodeksu pracy, co prawdopodobnie zadecydowało o ich wyborczej porażce.

Wileńscy eksperci i publicyści nie przewidzieli wtedy sukcesu Karbauskisa i jego partii. Nie dostrzegli, że od dłuższego czasu Rolnicy i Zieloni aktywnie działali w terenie, wsłuchiwali się w problemy mieszkańców wsi i małych miasteczek.

Jak twierdzi publicystka i komentatorka polityczna Monika Garbačiauskaitė- -Budrienė, najgłębszy podział w kraju to podział na „dwie Litwy”: – Pierwsza to Wilno, Kowno, duże miasta, czyli Litwa dobrze sytuowana, wykształcona i głośna. Druga Litwa to ta, która jest słaba i biedna. Zieloni i Rolnicy stali się jej głosem.

Litewski Trump

To paradoks: w roli obrońcy najbiedniejszych i wykluczonych występuje dziś człowiek, który należy do ścisłej czołówki najbogatszych Litwinów.

Max Daly, autor reportażu opublikowanego parę miesięcy temu na portalu ­­ Vice.com, nazwał Karbauskisa „pseudopogańskim XVIII-wiecznym Donaldem Trumpem”. Podobnie jak amerykański prezydent, lider partii rządzącej Litwą toczy regularną wojnę z mediami. Jeszcze przed wyborami dziennikarze badali prowadzone przez Karbauskisa interesy, zwłaszcza jego biznesowe związki z Rosją: w latach 90. XX w. Karbauskis miał reprezentować na Litwie oligarchę Wiaczesława Kantora, właściciela koncernu Acron, który swego czasu próbował przejąć Zakłady Azotowe Tarnów.

Ale do tej pory dziennikarskie śledztwa nie wykazały niczego, co mogłoby pogrążyć Karbauskisa. Jak ustalił dział śledczy portalu 15min.lt – współpracujący z międzynarodową siecią dziennikarską Organised Crime and Corruption Reporting Project – Karbauskis miał przez podstawione spółki skupować ziemię, omijając w ten sposób ustawowy zakaz nabywania ziemi o powierzchni większej niż 500 hektarów. Jego firma omijała również obowiązek opłaty ceł antydumpingowych za importowane z Rosji nawozy sztuczne. Karbauskis odrzuca te oskarżenia, twierdząc, że wszystko, co robi, mieści się w granicach prawa.

Oligarcha w roli ofiary

Lider Rolników i Zielonych nie pozostaje dłużny dziennikarzom i podejmuje próby objęcia mediów jeśli nie swoją kontrolą, to stworzeniem takiej atmosfery, by dziennikarze obawiali się o pracę. Przynajmniej ci zatrudnieni w mediach publicznych.

I tak, w styczniu w Sejmie powołano komisję do zbadania finansów publicznej telewizji LRT. – Po to, aby wyjaśnić, jak były wydawane środki publiczne, jakie są wady w strukturze zarządzania, i zgłosić propozycję rozwiązania problemów – tłumaczy mi Arvydas Nekrošius, inicjator powołania komisji i zarazem wiceprzewodniczący Sejmu z ramienia Rolników i Zielonych. Choć polityk uspokaja, że komisja nie zamierza badać treści programów ani pracy dziennikarzy, to nie brak głosów, że takie właśnie działania zagrażają niezależności mediów publicznych. Zaniepokojenie zdążyli wyrazić już przedstawiciele ­Europejskiej Unii Nadawców (EBU).

Dla Karbauskisa, który sam nie zasiada w tej komisji, ale głośno krytykuje politykę finansową telewizji LRT, jest to dodatkowa okazja zdobycia politycznych punktów. – To już przyniosło korzyść Karbauskisowi. Dowolnie dobierając sobie fakty, pasujące do tezy o niekontrolowanych wydatkach LRT, pokazuje swoim wyborcom, jak dużo pieniędzy wydaje się rzekomo na programy telewizyjne. Udało mu się zasiać wątpliwości, że z finansami LRT jest coś nie tak – uważa publicystyka Monika Garbačiauskaitė-Budrienė.

Tymczasem elity wileńskie kpią z Karbauskisa i jego otoczenia, wyśmiewają jego pomysły ubrania uczniów w stroje ludowe czy fascynację pogaństwem. Ale liderowi partii wydaje się to nie szkodzić. Wręcz przeciwnie – próbuje budować na tym swoją polityczną pozycję jako rzekoma ofiara medialnych ataków.

„Na Litwie lubi się męczenników i pokrzywdzonych. Współczucie mobilizuje nawet tych, którym jest wszystko jedno” – tak działania Karbauskisa skomentował publicysta Andrius Užkalnis w opublikowanym na portalu Delfi.lt artykule pod tytułem: „Dlaczego Karbauskis jest geniuszem i wygra wszystkie wybory?”.

Co może osiemnastolatek

Jeśli ktoś chciał 16 lutego wznieść toast za sto lat niepodległej Litwy, musiał się pośpieszyć: od 1 stycznia alkohol można kupić tylko do godziny dwudziestej. I aby go kupić, trzeba mieć ukończonych 20 lat. Zakazano również reklam napojów wyskokowych. W ten sposób Litwa próbuje walczyć z plagą alkoholizmu. To sztandarowy projekt rządzącej partii oraz oczko w głowie Karbauskisa, który sam deklaruje się jako abstynent.

Ograniczenia w handlu alkoholem wielko­miejskie elity potraktowały niemal jak zamach na wolność wyboru stylu życia. Problem jest jednak poważny, a potwierdzają to statystyki: według danych WHO w 2016 r. na Litwie na głowę mieszkańca przypadało aż 18,2 l spożytego czystego spirytusu, co było najgorszym wynikiem w Unii. Na tym nie koniec: pijani powodują i giną w wypadkach, alkohol towarzyszy przemocy domowej. Wysoką liczbę samobójstw (32,7 na 100 tys. mieszkańców) również często kojarzy się z problemami alkoholowymi.

Czy środki podejmowane przez władze są właściwe? Politycy zgadzają się, że alkoholizmowi trzeba przeciwdziałać. Nie wszyscy jednak popierają zakazy. Opozycyjni konserwatyści podzielili się w kwestii poparcia dla zmian w prawie. Poszło przede wszystkim o podniesienie granicy (z 18 do 20 lat) wieku, od którego można spożywać alkohol.

– Mając 18 lat, możesz już wziąć ślub, założyć firmę lub wziąć kredyt, ale nie możesz kupić sobie piwa – bulwersuje się w rozmowie Mykolas Majauskas, jeden z liderów Związku Ojczyzny, który nie poparł nowego prawa. Ograniczenie czasu sprzedaży alkoholu uważa za dobre posunięcie, ale podniesienie wieku to według niego sygnał, że władza nie ma zaufania do młodych obywateli.

Zachowanie konserwatystów w sprawie ograniczeń w sprzedaży alkoholu jest symptomatyczne. Występując w roli „konstruktywnej” opozycji, są gotowi popierać niektóre z propozycji rządowych. Ale zdają sobie sprawę, że Rolnicy i Zieloni mogą podbierać im elektorat. Majauskas też mówi o „dwóch Litwach”: – Chociaż kraj szybko się rozwija, to nie wszyscy na tym skorzystali. Ta wzbierająca fala nie uniosła wszystkich łodzi – zauważa.

Jednak Majauskas nie popiera takich rozwiązań Rolników i Zielonych, jak np. skopiowany z Polski dodatek dla rodzin z dziećmi – choć tu w wysokości tylko 30 euro. On uważa, że lepiej jest walczyć z nierównościami społecznymi przez przyciąganie do kraju zagranicznych inwestycji, które pozwolą na stworzenie atrakcyjnych i dobrze płatnych miejsc pracy w regionach.

Odmładzanie politycznej elity

Mykolas Majauskas jest przedstawicielem nowego pokolenia w szeregach konserwatystów. Doszło ono do głosu wraz z wyborem na przewodniczącego partii Gabrieliusa Landsbergisa, wnuka Vytautasa. Jego dziadek, „ojciec” litewskiej niepodległości – tej odzyskanej w roku 1990 – nadal cieszy się dużym szacunkiem, a twardy elektorat konserwatystów skoczyłby za nim w ogień. Wielu jest jednak takich, którzy uważają jego zachowawcze poglądy i etnicznie pojmowany patriotyzm za anachroniczne.

Pod kierunkiem Landsbergisa juniora konserwatyści zaczęli przesuwać się w stronę politycznego centrum. Ale w szeregach partii nie brak też równie młodych polityków, którym imponuje Donald Trump, i którzy zagrożeń dla Litwy upatrują nie tylko w Rosji, lecz także w – jak twierdzą – postępującej islamizacji i liberalizacji Europy.

Na pytanie o polityczną tożsamość muszą też odpowiedzieć socjaldemokraci. Po porażce w wyborach musieli wybrać nowego lidera. Algirdasa Butkevičiusa (premiera w latach 2012-16) zastąpił przedstawiciel młodych: 38-letni wicemer Wilna Gintautas Paluckas. Zadeklarował on konieczność powrotu do prawdziwych lewicowych wartości. We wrześniu 2017 r. partia z hukiem opuściła koalicję.

Decyzja Paluckasa nie spodobała się części posłów, głównie przedstawicielom starszego pokolenia, na czele z byłymi premierami Butkevičiusem i Gediminasem Kirkilasem, którzy zrezygnowali z członkostwa w partii. I jedni, i drudzy odwołują się do dziedzictwa Brazauskasa (zmarłego w 2010 r.). Na lewej stronie sceny politycznej brakuje dziś jednak równie silnej jak on postaci. – Wątpię, czy Paluckasowi uda się zmienić partię. Nie jest aż tak silnym liderem – zastanawia się Monika Garbačiauskaitė-Budrienė.

Wkrótce „stare” partie będą musiały zdecydować, kogo poprzeć w wyborach prezydenckich w maju 2019 r., po zakończeniu drugiej kadencji Dalii Grybauskaitė. Największe szanse sondaże dają premierowi Skvernelisowi i dwóm kandydatom niezależnym: burmistrzowi Kowna ­Visvaldasowi Matijošaitisowi i ekonomiście Gitanasowi Nausėdzie.

W wyborach prezydenckich niezależność jest atutem, bo w kraju powszechne jest oczekiwanie, że prezydent będzie ponad partyjnymi podziałami. – Jednak bez poparcia partii trudno jest zebrać podpisy i prowadzić kampanię – tłumaczy politolog Ainė Ramonaitė.

Trudno też wyobrazić sobie, że 61-letnia dziś Dalia Grybauskaitė spokojnie odejdzie na polityczną emeryturę. Czy stanie na czele jakiegoś nowego ruchu, czy raczej będzie zabiegać o stanowiska w strukturach międzynarodowych? Na razie pani prezydent nie odpowiada na te pytania, pozostawiając miejsce dla spekulacji.

Szukając sojuszników

„Ktokolwiek obierze sobie Litwę za wroga, będzie miał również wroga w Stanach Zjednoczonych” – te słowa ówczesnego prezydenta USA George’a W. Busha, wypowiedziane w Wilnie 23 listopada 2002 r., zostały upamiętnione tablicą na budynku starego ratusza.

Litwini zdają sobie jednak sprawę, że same obietnice nie wystarczą. Gdy w 2004 r. kraj wstępował do NATO, wydawało się, że Litwie wystarczy tylko niewielka armia zawodowa. Dopiero agresja Rosji przeciw Ukrainie wytrąciła polityków z letargu. Momentalnie podjęto decyzję o zwiększeniu wydatków na obronę oraz o przywróceniu poboru.

Po stu latach historia zatoczyła koło: tak jak 16 lutego 1918 r., na Litwie stacjonują dziś wojska niemieckie. Tym razem nie jako okupanci, lecz sojusznicy. W styczniu 2017 r. służbę na Litwie zaczęli pierwsi żołnierze Bundeswehry, w ramach międzynarodowego batalionu Wzmocnionej Wysuniętej Obecności NATO. Dziś Niemców jest 500, a skład dowodzonego przez nich batalionu uzupełniają żołnierze z Francji, Holandii, Chorwacji, Norwegii i Islandii.

Szukając sojuszników, Wilno nie zapomina o Polsce – mimo nie najlepszej atmosfery w relacjach dwustronnych w ostatnich latach. Coś jednak zaczęło się zmieniać. Po świątecznej wizycie w Wilnie Andrzej Duda przywiózł do Polski m.in. obietnicę prezydent Grybauskaitė, że Litwa nie poprze żadnych unijnych sankcji wobec Polski. Prezydent Duda omijał dotąd Wilno w swoich podróżach zagranicznych. Być może dlatego jego podróż na Litwę cieszyła się dużym zainteresowaniem miejscowych mediów, niespotykanym wcześniej w przypadku wizyt polskich prezydentów.

Dawno też z ust litewskich polityków nie słyszano tak dużo zapowiedzi rozwiązania problemów polskiej mniejszości. Prezydent Grybauskaitė nie mówiła o konkretnych decyzjach, ale deklarowała gotowość dialogu. Andrzej Duda zaś prosił rodaków nad Wilią o cierpliwość, co oznacza też zmianę tonu po polskiej stronie.

W zmianę atmosfery w stosunkach polsko-litewskich wpisał się też lider ­Akcji Wyborczej Polaków na Litwie Waldemar Tomaszewski, który przestał afiszować się z prorosyjskimi wypowiedziami i tzw. wstążką gieorgijewską – symbolem rosyjskiego separatyzmu (np. w Donbasie) i proputinowskich sympatii.

A w przeddzień święta niepodległości socjaldemokraci zarejestrowali w parlamencie projekt ustawy o mniejszościach narodowych, przewidujący m.in. dopuszczenie języka mniejszości jako pomocniczego w samorządach.

Euroentuzjastyczni

Polska pod rządami PiS zyskuje na Litwie specyficzną grupę zwolenników, którzy zainteresowani są np. prospołecznymi rozwiązaniami polskiego rządu. Litwa była też jednym z niewielu sąsiadów Polski, w którym niemal bez echa przeszła sprawa zmian w ustawie o IPN.

Niektórym konserwatystom podoba się również asertywne stanowisko Warszawy w stosunkach z Brukselą. Ale to nie znaczy, że można w najbliższym czasie spodziewać się litexitu. Litwini pozostają jednym z najbardziej euroentuzjastycznych społeczeństw Unii, nawet jeśli narzekają na wzrost cen po wprowadzeniu euro.

– Jak można być antyeuropejskim na Litwie? – pyta retorycznie Ainė Ramonaitė. ©

Autor jest redaktorem portalu www.przegladbaltycki.pl, zajmuje się stosunkami polsko-litewskimi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2018