Upadłość konsumencka: bez długów i bez majątku

Piotr Zimmerman, specjalista prawa upadłościowego: Dłużnik wyłącza się z życia społecznego. Nie pracuje legalnie, nie płaci podatków, nie produkuje, niewiele konsumuje. Właśnie dlatego tworzy się konstrukcje prawne pozwalające na wychodzenie z takich sytuacji.

18.02.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Marcin Rolicki / SXC.HU
/ Fot. Marcin Rolicki / SXC.HU

KRZYSZTOF SOBCZAK: Czy dla kogoś, kto wpadł w spiralę zadłużenia i widzi, że już nie będzie w stanie pospłacać zaciągniętych kredytów, upadłość konsumencka jest dobrym rozwiązaniem?
PIOTR ZIMMERMAN: Upadłość konsumencka byłaby dobrym rozwiązaniem, gdyby polskie prawo trochę szerzej traktowało kryteria możliwości skorzystania z tej instytucji prawnej. Upadłość konsumencka jest dla dłużnika korzystnym rozwiązaniem, bo chodzi w niej o to, żeby można się było oddłużyć. Czyli po jakimś okresie postępowania, najpierw likwidacyjnego, a potem spłacania – choćby w bardzo drobnych ratach – wierzycieli, reszta niespłaconych długów byłaby umorzona. Można założyć, że jest to maksimum pięć-sześć lat wyrzeczeń, by resztę życia spędzić spokojnie.
A co się dzieje po tych pięciu-sześciu latach? Z czym taki ktoś zostaje?
Ma szansę zostać bez żadnego majątku, ale i zupełnie bez długów. Coś za coś. Z jednej strony muszę, jako dłużnik, dobrowolnie się pozbyć całego majątku, oddać go syndykowi. Ale w zamian mam szansę nie przenieść tych długów np. na spadkobierców.
I jeszcze przez jakiś czas pożyć bez obciążenia.
Tak, dla każdego człowieka bardzo ważna jest perspektywa. W sytuacji, kiedy góra długów jest tak przytłaczająca, że człowiek wie, iż nie jest w stanie jej spłacić, to traci właśnie tę perspektywę. W związku z tym przechodzi do szarej strefy, przestaje legalnie zarabiać, aż wreszcie przestaje mu na czymkolwiek zależeć. Tu nie chodzi tylko o aspekt ekonomiczny, znaczenie ma też wymiar psychologiczno-społeczny. Człowiek traci sens życia, gdy ma długi, które absolutnie i totalnie przekraczają jego możliwości ich spłacenia.
Zaczyna się ukrywać przed komornikiem i przed wierzycielami. Sytuacja nie do pozazdroszczenia.
Jest to sytuacja groźna nie tylko dla tej osoby, dla jej rodziny, ale także dla społeczeństwa i państwa. Bo ktoś taki wyłącza się z normalnego życia społecznego. Nie pracuje legalnie, nie płaci podatków, nie produkuje, ale też niewiele konsumuje. I właśnie dlatego w różnych krajach tworzy się konstrukcje prawne pozwalające ludziom na wychodzenie z tego typu sytuacji.
Dla dłużnika taka możliwość może być interesująca, ale dla jego wierzycieli chyba już trochę mniej?
Z punktu widzenia wierzyciela to instytucja niesprawiedliwa. Nie tylko nie dostaje on wszystkiego, co pożyczył, ale najczęściej otrzymuje bardzo mało. Doświadczenia niemieckie, gdzie ta instytucja jest bardziej niż u nas popularna, pokazują, że w upadłości konsumenckiej ułamek wierzytelności odzyskanych przez wierzycieli nie przekracza dwóch procent, czyli jest znikomą częścią tego, co pożyczyli.
Zatem chodzi raczej o symbol, o pokazanie, że ktoś dołożył starań, niż o istotne majątkowo realizowanie zobowiązań. Oddany syndykowi majątek najczęściej wystarcza tylko na zaspokojenie wierzycieli zabezpieczonych: czyli pieniądze za mieszkanie pójdą do banku, który kredytował jego zakup, ze sprzedaży samochodu – na spłatę rat, a dla pozostałych wierzycieli nie zostaje zwykle nic albo niewiele.
Instytucję upadłości konsumenckiej mamy w polskim prawie od 31 marca 2009 r., ale jest mało popularna.
Rzeczywiście, jest mało popularna i trudna do zastosowania. A to dlatego, że przy upadłości konsumenckiej obowiązują bardzo ostre kryteria. Polski ustawodawca, wprowadzając te przepisy, bardzo się bał powszechnego zainteresowania przystępowaniem do upadłości konsumenckiej.
Miał chyba nawet powody, bo statystyki instytucji finansowych mówią o ponad dwóch milionach Polaków mających trudności ze spłacaniem zaciągniętych kredytów.
Rzeczywiście mówiło się o takiej liczbie, co by oznaczało, że dziesiąta część pracujących obywateli mogłaby potencjalnie z tego korzystać. I stąd te bardzo ostre kryteria.
A więc kto może ogłosić upadłość konsumencką?
Nie może tego zrobić m.in. ktoś, kto zaciągał zobowiązania, będąc już niewypłacalnym. W obecnym brzmieniu przepisów upadłość konsumencka jest przewidziana dla tych, którzy uczciwie pracowali, spłacali swoje zobowiązania i nagle nastąpiło coś, co im to uniemożliwiło.
Ustawa mówi o niezawinionej niewypłacalności. Co to może oznaczać?
Przykładem wymienianym w tym kontekście jest to, że nie można się samemu zwolnić z pracy. Gdy więc z jakiegokolwiek powodu dochodzi do takiej konieczności, nie należy przyjmować rozwiązania umowy za porozumieniem stron. Gdy to pracodawca wypowie nam umowę, już mamy jeden wyraźny powód uprawniający do skorzystania z upadłości konsumenckiej. Za przyczyny niezawinionej niewypłacalności uznaje się też chorobę, straty poniesione na skutek klęski żywiołowej, poważne problemy rodzinne. Ale najważniejsze, aby przyczyny łączyły się z utratą źródła dochodu.
Podstawą do ogłoszenia upadłości konsumenckiej może też być sytuacja, gdy nagle stajemy się dłużnikiem z przyczyn zewnętrznych, niezależnych od nas. Znam przypadek pewnej pani, która namówiona przez swojego pracodawcę poręczyła mu kilkusettysięczny kredyt. On potem zniknął, a ona została z długiem. Mając niewielkie dochody z pracy, nie była w stanie spłacić 800 tys. zł. I warszawski sąd ogłosił upadłość konsumencką, uznając, że do zadłużenia doszło bez winy tej pani. Trzeba mieć nadzieję, że po skutecznym doprowadzeniu postępowania do końca sąd umorzy resztę zadłużenia.
Ale wyjaśnijmy od razu, że nie dotyczy to osób prowadzących działalność gospodarczą.
Tak, bo dla przedsiębiorców są inne przepisy, wprowadzone zresztą znacznie wcześniej.
Wróćmy do zwykłych dłużników. Jeśli ktoś już znalazł się w takiej sytuacji i chciałby taką procedurę uruchomić, to od czego powinien zacząć?
Zdecydowanie powinien zacząć od wizyty u prawnika. To naprawdę nie jest bardzo duży wydatek, jeżeli się myśli o ratunku od znacznych często długów, a obowiązujące w tej dziedzinie zasady są bardzo skomplikowane.
Zwykły człowiek nie da sobie z tym rady?
Raczej odradzałbym działanie metodą amatorską. To nie przyniesie efektu, ponieważ liczba wymogów przewidzianych przez ustawę, liczba różnych dokumentów, które trzeba przygotować i dołączyć, a wreszcie stopień skomplikowania drobnych pułapek zawartych w poszczególnych przepisach – są tak duże, że nieprofesjonalista nie jest w stanie napisać wniosku w taki sposób, żeby sąd go uwzględnił.
Potwierdza się to w praktyce. Ustawa obowiązuje ponad trzy lata, tysiące wniosków trafiło do sądów, ale tylko nieliczne zostały rozpatrzone pozytywnie.
Rzeczywiście, było ich bardzo niewiele. Jedynie sąd w Krakowie szerzej dopuścił wnioski o ogłoszenie upadłości konsumenckiej. Ten sąd przyjął bardzo liberalną interpretację przepisów. Krakowscy sędziowie uznali bowiem, że jest to ustawa „dla ludzi”, i odstąpili od formalizmu przepisów. Przeprowadzono tam najwięcej skutecznych upadłości konsumenckich; ale też było ich raptem kilkanaście. Natomiast w innych okręgach sądowych już tylko na palcach jednej ręki można liczyć takie przypadki.
Co więc trzeba przygotować do takiego wniosku?
Zacznijmy od załączników. Po pierwsze, trzeba wymienić cały swój majątek, pokazując poszczególne jego składniki i ich szacunkową wartość. Dalej należy opisać wszystkie zobowiązania, wskazując daty ich powstania, tytuły, kwoty. To wszystko musi być przedstawione w formie spójnej i kompletnej listy wierzycieli, a także spisu całego majątku z samodzielnym oszacowaniem wartości jego składników. Jeżeli toczyły się jakieś postępowania sądowe, trzeba przedstawić ich listę, a jeżeli komornicze, także musi być ich spis. I tu jest prosta pułapka. Jeżeli takich postępowań nie było, nie można tego przemilczeć. Trzeba napisać: „postępowania sądowe – nie toczyły się”, „postępowania egzekucyjne – nie toczyły się”. Nieprofesjonalista nie wie, że tak trzeba zrobić. Uważa, że skoro czegoś nie było, nie trzeba o tym wspominać. Tymczasem jest to brak formalny, który uzasadnia zwrot wniosku. Można oczywiście wniosek złożyć ponownie, korzystając ze wskazówek zawartych w zarządzeniu sądu, ale to już sprawę przedłuża, komplikuje i w rezultacie odstrasza.
A co trzeba napisać w samym wniosku o ogłoszenie upadłości?
Treść wniosku musi się odnosić przede wszystkim do ustawowych przesłanek. Trzeba w nim wykazać, że do tej sytuacji doszło bez naszej winy, że nie zaciągaliśmy dodatkowych zobowiązań, będąc już niewypłacalnym.
Czy wykazać znaczy oświadczyć, czy udowodnić?
Oświadczyć, opisać, a jeżeli mamy dowody, to je pokazać. Jeżeli ktoś jest bezrobotny, to powinien dołączyć zaświadczenie o rejestracji w urzędzie pracy, jeśli został zwolniony z pracy – przedłożyć wypowiedzenie. Rolą prawnika przygotowującego taki wniosek jest ujęcie wszystkiego w sposób zrozumiały i przekonujący dla sądu.
Wniosek trafia do sądu. Co się dalej dzieje?
Sąd najpierw sprawdzi, czy spełnione są wszystkie wymogi formalne. Jeśli tak, to wyznaczy tymczasowego nadzorcę sądowego. Ten z kolei zwróci się do dłużnika w celu sprawdzenia, czy ma on majątek wystarczający na pokrycie kosztów postępowania.
Ile to kosztuje?
To zależy, jakie standardy pod tym względem obowiązują w danym sądzie. W małym sądzie, przy dużej konkurencji syndyków, może wystarczyć kwota rzędu 5 tys. zł. Ale w większych ośrodkach, gdzie syndycy są przyzwyczajeni do wyższych wynagrodzeń, to może być 10-15 tys. zł na postępowanie. Jeżeli ktoś nie ma takich pieniędzy, to sąd oddali wniosek.
Zatem postępowanie to nie jest dla tych, którzy nic nie mają. Jest pewne minimum, które trzeba posiadać.
Powiedzmy więc, że mamy pieniądze na koszty postępowania...
Wtedy nadzorca sądowy przygotowuje sprawozdanie dla sądu. Jeżeli z tego sprawozdania wynika, że istnieje jakiś majątek, który można zlikwidować, i są spełnione przesłanki wynikające z ustawy, wówczas sąd ogłasza upadłość. Następuje likwidacja majątku. Czyli syndyk sprzedaje wszystko, co mamy, a więc mieszkanie, samochód, ruchomości – za wyjątkiem tych, które są niezbędne do codziennego życia, czyli odzieży i jakichś podstawowych sprzętów.
Oddłużany człowiek idzie „na bruk”?
Aż tak źle nie jest, bo ukłon ustawodawcy w stronę tego konsumenta polega na tym, że sędzia komisarz określa kwotę równą 12-miesięcznemu czynszowi za wynajem mieszkania, która podlega wyłączeniu z ceny uzyskanej ze sprzedaży mieszkania. W rezultacie oddłużona osoba może sobie za to wynająć lokum, ale po upływie roku musi już sobie radzić sama.
I w tym momencie ktoś taki jest już oddłużony?
Nie, to proces rozłożony zwykle na kilka lat. Gdy już syndyk sprzedał cały majątek i rozdzielił uzyskane pieniądze pomiędzy wierzycieli, następuje etap drugi, czyli ustalenie planu spłat. W tym momencie dłużnik proponuje sądowi i wierzycielom, na podstawie realnych przychodów, które osiąga, w jakiej części jest zdolny spłacić swoje zobowiązanie. Ponieważ ustawa nie mówi tu o żadnych kryteriach, sąd sam musi o tym zdecydować. Wiadomo tylko, że okres, podczas którego dłużnik będzie dokonywał spłat, powinien być nie krótszy niż sześć miesięcy i nie dłuższy niż pięć lat. Kwota rat zależy od tego, czy dłużnik ma dochody, a także w jakiej są wysokości. Jeśli sąd widzi, że ma do czynienia z naprawdę trudną sytuacją losową, może zdecydować o minimalnych spłatach, na przykład po 50 czy 100 zł. Ale obowiązuje zasada, że spłaty muszą być. To też może być sytuacja bardzo uciążliwa dla dłużnika – bo jeśli ktoś zarabia np. 6 tys. zł miesięcznie, musi się liczyć z tym, że sąd może nakazać przekazywanie co miesiąc 4 tys. zł wierzycielom. Niezależnie od sytuacji zasada jest taka, że przez wyznaczony czas dłużnik ma spłacać określoną przez sąd kwotę. Gdy ten czas minie, sąd resztę długu umarza.
Czy taka osoba trafia wtedy na czarną listę dłużników?
Nie musi tam trafiać, bo jest na niej od dawna – czyli od czasu, gdy zaprzestała spłacania zadłużenia. A ogłoszenie upadłości konsumenckiej nie skutkuje wykreśleniem z rejestru niesolidnych dłużników.
Rozumiem, że tę resztę długu sąd umarza na końcu tego procesu.
Tak, a kluczem do powodzenia tej długiej operacji jest wywiązanie się ze wszystkich wyznaczonych przez sąd obowiązków. Czyli trzeba systematycznie spłacać wyznaczone kwoty, co roku składać sprawozdanie, a na koniec zwrócić się do sądu o umorzenie reszty niezapłaconych zobowiązań. I wtedy, po tym ostatnim postanowieniu, długi znikają i możemy wolni wkroczyć w nowe życie.
Nowe życie, ale bez majątku. Twarde prawo.
Rzeczywiście twarde, ale tak musi być. W żadnym systemie nie jest tak, żeby można było jednocześnie oddłużyć się i zatrzymać majątek.
To brzmi logicznie, ale w związku z tym pojawia się pytanie: dlaczego w Polsce to nie działa? Trzeba coś zmienić w przepisach?
Zdecydowanie potrzebne jest poluzowanie kryteriów wstępnych. Według mnie np. nie powinno stanowić ograniczenia rozwiązanie umowy o pracę za porozumieniem stron. Przecież zdarzają się na rynku różne sytuacje, bywa że pracodawca zmusza pracownika do takiej formy rozstania. Potrzebny jest też przepis o elastyczności decyzji sądów co do wykonywania planów spłat. Teraz możliwości dopasowywania tego planu do zmieniającej się sytuacji dłużnika są bardzo ograniczone. Jest to plan przygotowywany na kilka lat, kiedy w życiu danej osoby wiele się może zmienić. Sąd powinien mieć możliwość korygowania planu spłat, gdy dłużnik np. straci pracę albo na skutek jakiegoś wypadku wyraźnie obniżą się jego zarobki. Na podstawie rozmów z moimi klientami mogę powiedzieć, że ta nieelastyczność spłat jest podstawowym czynnikiem odstraszającym przed zdecydowaniem się na upadłość konsumencką. Kwestia ta jest traktowana jako największe ryzyko, bo rzecz ustala się na podstawie bieżącej sytuacji, która przecież może się zmienić. Zasadna byłaby też rezygnacja z niektórych nadmiernie rozbudowanych formalności przy składaniu wniosku, a także z tych „pułapek”, o których wcześniej wspominałem. Sensowne byłoby też wydzielenie upadłości konsumenckiej do odrębnej ustawy, bo obecnie regulacje te znajdują się w tej samej ustawie, która dotyczy firm. A to niepotrzebnie powoduje, że na zwykłych ludzi rozciągają się niektóre zasady dotyczące przedsiębiorców.

PIOTR ZIMMERMAN jest radcą prawnym, założycielem i wspólnikiem kancelarii specjalizującej się w prawie upadłościowym i naprawczym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2013