Taternice

Anna Król, pisarka: Chciałam powspinać się tam, gdzie one. Żeby wzniecić płomień w opowieści – pomyślałam – wystarczy dotknąć skały tam, gdzie one jej dotykały. Nie interesowało mnie pisanie czystych biografii.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Anna Król podczas wspinaczki drogą klasyczną  na południowej ścianie Zamarłej Turni, październik 2019 r. / JAN WIERZEJSKI / MATERIAŁY PRASOWE WYDAWNICTWA ZNAK
Anna Król podczas wspinaczki drogą klasyczną na południowej ścianie Zamarłej Turni, październik 2019 r. / JAN WIERZEJSKI / MATERIAŁY PRASOWE WYDAWNICTWA ZNAK

BARTEK DOBROCH: W 1565 r. kobieta, księżna Beata Łaska, była pierwszym turystą w Tatrach.

ANNA KRÓL: W cytowaniach z ksiąg miejskich Kieżmarku, jednego z nielicznych opisujących to źródeł, nie pojawia się informacja, czy była w Tatrach sama, czy z mężem Olbrachtem Łaskim. Według jednej legendy byli razem, bo on nigdy nie zgodziłby się, by pojechała tam sama. Wedle innej wyprawiła się sama, za co została uwięziona przez Olbrachta na wiele lat. Ona ma w swoim życiorysie momenty, w których podejmowała, jak na swoje czasy i jak na kobietę, odważne decyzje dotyczące życia własnego i córki. Oczywiście wyprawa nie była samodzielna, lecz w otoczeniu całego dworu.

Nie pociągnęła jednak w Tatry innych kobiet. Przez kolejne trzy stulecia bywali w nich prawie sami mężczyźni: myśliwi, poszukiwacze skarbów, górnicy, pierwsi naukowcy i podróżnicy, jak Baltazar Hacquet, Robert Townson i Stanisław Staszic.

Poza Staszicem i podróżnikami wszyscy pozostali pojawiali się tam ze względu na wykonywaną pracę i korzystali z Tatr tak, jak się korzysta z wody, mieszkając nad morzem. Dopiero gdy w XIX w. nastąpiły istotne zmiany społeczne i kulturowe, ludzie zaczęli podróżować z powodu fanaberii zwanej turystyką. Tatry jako obiekt przyrodniczy były też nowym lądem, a odkrywcami nowych lądów zwyczajowo bywali mężczyźni. Literatura naukowa czy teksty literackie operują takimi sformułowaniami jak „zdobyć”, „stłamsić”, „zgwałcić”. To określenia z języka patriarchalnego, próba zapanowania nad światem, zawłaszczania go. Ale jak w każdej dziedzinie, tak i tu zdarzają się odstępstwa od normy: kobiety-odkrywcy, podróżniczki.

Także w górach, jak choćby Fanny Bullock Workman, która eksplorowała Karakorum już pod koniec XIX wieku, Henriette d’Angeville, która w 1838 r. weszła na Mont Blanc, i Lucy Walker, zdobywczyni Matterhornu w 1871 r. O kilka dekad wyprzedziły one kobiece zdobywanie Tatr.

Kobiety nie są jednak szczególnie spóźnione w roli odkrywców Tatr, bo te góry dość późno uznano za teren wart eksplorowania. Przed XIX w. dzieje się w nich niewiele. Polacy późno zainteresowali się Tatrami. W XIX stuleciu przewijało się przez nie międzynarodowe towarzystwo węgiersko-czesko-polskie.

A także Anglicy, jak John Ball, i Niemcy, jak Johann Still czy później Günter Dyhrenfurth, którego żona, Hettie, jedna z pierwszych himalaistek, w Tatrach jednak w ogóle się nie pojawia.

Chociaż była wrocławianką. Być może paradoksalnie bliżej było jej w Alpy i to były jej pierwsze góry. Nie trafiłam w ogóle na informację, żeby wspinała się w Tatrach.

Wspinały się w nich inne kobiety z zagranicy, jak Katherine Bröske czy Ruth Hale, która zginęła na Cubrynie. Nie chciałaś umiędzynarodowić swojego grona taterniczek?

Opisane życiorysy wybierałam nie ze względu na przynależność narodową, ale na to, jak bardzo zainteresował mnie konkretny życiorys. Zdecydowałam się na przytoczenie biografii, które nie kończyły się na stwierdzeniu, że ta czy tamta dziewczyna zdobyła Żabiego Konia albo Igłę w Osterwie, tylko takich, które pozwoliły na holistyczne przyjrzenie się bohaterkom i poszukanie odpowiedzi na pytanie, co je ciągnęło w góry. Dotychczasowa wiedza o wielu z nich często ograniczała się do czterech zdań w encyklopedii autorstwa Paryskich. A jednak jeśli coś mnie w danej postaci pociągało, jakoś udało się do niej ­dotrzeć. Nie chciałam pisać taterniczego kompendium, co zrobiła Halina Ptakowska-Wyżanowicz w wydanej w 1960 r. książce „Od krynoliny do liny”, uwzględniając towarzystwo międzynarodowe.

We wstępie piszesz o kobietach, które pojawiły się w Tatrach w XIX w., ale jako turystki, jak Maria Steczkowska czy siostra Walerego Eliasza-Radzikowskiego. Kluczem dla zbioru postaci była lina?

Wejście na Świnicę czy Łomnicę trudno dziś uznać za wyczyn. Starałam się, żeby był to portret kobiet, które musiały wykazać się umiejętnościami albo nabytymi, albo intuicyjnie podejmowanymi.

Dlaczego tak wiele z nich uległo zapomnieniu albo wręcz wymazaniu z historii taternictwa?

Przez mężczyzn oczywiście. Podczas rozmów z wieloma osobami, i w Muzeum Tatrzańskim, i w Tatrzańskim Parku Narodowym, i z kilkoma autorami książek o Zakopanem i Tatrach, byłam zaskoczona, że 70 proc. nazwisk, które wymieniam, pozostaje nawet dla nich anonimowe. Podczas pracy archiwistycznej okazało się, że nie znajdę nic na temat tych kobiet, szukając po indeksie nazwisk. Gdy chcesz coś znaleźć o Mariuszu Zaruskim, wpisujesz jako hasło jego nazwisko. Hasła „Jadwiga Roguska-Cybulska” czy „Jadwiga Honowska” prowadzą w zasadzie donikąd. Informacje o kobietach można znaleźć, dopiero czytając o mężczyznach.

Czy to kobiety dały się przyciągnąć Tatrom, czy jednak przyciągali je w nie mężczyźni?

Było tak i tak. W dużej mierze to mężczyźni pokazywali kobietom Tatry. Czy to jednak miałoby umniejszać sukcesy pań? W pierwszym pokoleniu taterniczek, na samym początku XX w., byli to najczęściej ich ojcowie, wujowie, bracia, rzadziej historie miłosne.

One rozkwitały dopiero w górach?

Zofia Radwańska trafiła w Tatry dzięki ojcu, ale została w nich po poznaniu Witolda Henryka Paryskiego. Kolejne pokolenie taterniczek, z Jadwigą Honowską czy Zośką Krókowską, w Tatry trafiało samo lub z kolegami, ale już na zasadach partnerskich. Często w czasach studenckich, w ramach wyjazdów z AZS-u.

Dlatego pośród Twoich bohaterek tylko trzy – Zofia Radwańska-Paryska i siostry Skotnicówny – są znane, choć też raczej w gronie miłośników Tatr?

Niektórzy kojarzą jeszcze nazwisko Róży Drojeckiej, która była przewodniczką i pracowała długo w Muzeum Tatrzańskim. Ale już Wanda Jeromin czy Irena Pawlewska zostały wydobyte z niebytu.

Przed laty zakochałem się w jednej z Twoich bohaterek. W schronisku zobaczyłem zdjęcie przepięknej kobiety podobnej do Natalie Portman. Później odkryłem jej historię. Była to Jadwiga Honowska.

To, co o niej mówisz, jest przeciwieństwem obiegowej opinii kojarzącej taterniczki z niezbyt ładnymi i dosyć zaniedbanymi kobietami, porównywanymi do mężczyzn. A potem widzisz zdjęcie Honowskiej, w której nawet ja się prawie zakochałam, przepięknej, delikatnej dziewczyny z oczami sarny, w białej bluzeczce z kołnierzykiem. Pewnie byś w życiu nie wpadł, że była świetną taterniczką, a przy tym stuprocentową kobietą, która zmieniała się z podlotka żartującego z kolegami w ich wspinaczkową partnerkę nieoczekującą od nikogo opieki. Obraz tych kobiet jest zaburzony stereotypowym myśleniem.

Chociaż były też taterniczki, które grały tym stereotypem, jak Wanda Herse.

Podziwiam jej odwagę w eksponowaniu wizerunku bardzo odbiegającego od norm. Robiła to na początku XX w. – np. poprzez ścinanie włosów, niezakładanie kobiecych strojów, chodzenie w surducie czy garniturze szytym na miarę, w dodatku z nieschodzącym z twarzy cynicznym uśmieszkiem, jakby mówiącym: „No i co wy na to?”.

Kompletnie innym przykładem jest Helena Dłuska, która była lesbijką, myślę, że do końca życia z tym niepogodzoną, próbującą się odnaleźć w związkach z mężczyznami, uważaną przez rówieśników za nieatrakcyjną, na siłę leczoną i zmienianą przez rodziców, zupełnie nieradzącą sobie ze swoją odmiennością. Skończyła samobójstwem.

Te kobiety były więc bardzo różne. W następnym pokoleniu siostry Skotnicówny szły się wspinać w grupie kolegów, Bronisława Czecha, Wiesława Stanisławskiego, którzy w ogóle nie rozważali, czy to dobrze, że idą w góry z dziewczyną.

Kolegom taternikom też zdarzały się fatalne wypadki – wytrącasz z ręki argumenty mężczyznom oceniającym pionierki taternictwa przez pryzmat ich tragicznych górskich losów.

Bardzo źle się złożyło, że dwa śmiertelne wypadki Honowskiej i Krókowskiej oraz Skotnicówien zdarzyły się w nieodległym czasie i stały się bardzo medialne. O śmierci Skotnicówien można zrobić cały album wycinków z gazet warszawskich, krakowskich, lubelskich. „Kurier Warszawski” poświęca jej dwa kolejne numery. Mówiono, że kobiety nie powinny, że są nieostrożne, że młodzież nieodpowiedzialna – to był katalizator licznych dyskusji. Na wiele lat tragedia przysłoniła wszystko, co się zdarzyło pozytywnego w tej dziedzinie.

I weszła w obieg kulturowy – także za sprawą narzeczonego starszej z dziewczyn, Marzeny, Juliana Przybosia. Wyniosła do rangi ponurego symbolu Zamarłą Turnię, już wcześniej otoczoną złą sławą przez śmierci malarza Mieczysława Szczuki czy Stanisława Bronikowskiego – na oczach Rafała Malczewskiego.

Przez śmierć Skotnicówien Zamarła stała się przeklętą górą, nieprzychylną zespołom kobiecym – jak mówiła trwająca przez lata legenda, podniecana świetnymi swoją drogą tekstami Jana Długosza czy Wawrzyńca Żuławskiego. To też specyficzna formacja, jak cała Dolina Pusta, księżycowa, bez życia. Gdy świeci słońce, to ma się tam wrażenie nierzeczywistości, wchodzenia do innego świata. Jak smutek letniego poranka, gdy wychodząc, myślisz, że to tylko moment, którego za chwilę nie będzie. To wszystko działa na wyobraźnię i na moją – choć nigdy nie zajmowałam się nadmiernie duchami i legendami – też podziałało, gdy się tam wspinałam 90 lat po Skotnicównach.

Stąd pomysł, by przejść drogami tych kobiet?

Od początku chciałam to zrobić, by się poczuć choć trochę, jak one. Żeby wzniecić płomień w tej opowieści – pomyślałam – wystarczy dotknąć skały tam, gdzie one jej dotykały. To był decydujący argument, żeby tę książkę pisać. Nie interesowało mnie pisanie „czystych” biografii.

W himalaizmie wyszczególnia się pierwsze wejścia kobiece na szczyty. Bardzo trudno znaleźć analogiczne informacje o wejściach taternickich.

Pewnie w większości ich nie znajdziemy. W opowieści Mariusza Zaruskiego o wejściu Wandy Jerominówny na Apostoła II jest dodatkowe tło, że jej na to pozwolili, przepuszczając ją, by weszła tam jako pierwsza. Te dziewczyny traktowane były zatem jak kwiatki, które się ze sobą zabierało. Nawet jeżeli one miały spodnie i często mocniejszą „psychę” niż panowie.

I nawet jeżeli ci panowie byli niekiedy bardzo życzliwi dla kobiet, jak właśnie socjalista Zaruski, jak Stanisławski czy Jan Alfred Szczepański, choć on opisywał kobiety w sposób…

Szowinistyczny.

Nawet lekko erotyczny, jak tytuł książki „Przygoda ze skałą, dziewczyną i śmiercią”.

Która jest w dużej mierze hołdem złożonym Honowskiej. Miał do niej ewidentną słabość, co widać, gdy opowiada, jak z napięciem obserwuje Honowską wkładającą stopy do plecaka, by je ogrzać.

Na ile ta taternicka emancypacja była związana z emancypacją w innych dziedzinach życia w Polsce?

To było sprzężone, nawet jeśli taterniczki nie do końca zdawały sobie z tego sprawę. Mówimy o czasie, gdy kobiety dopiero uzyskały prawa wyborcze w Polsce. Mniej więcej od 1910 do 1920 roku bardzo wiele się zmienia kulturowo i społecznie. Pierwsza wojna światowa wywróciła do góry nogami patriarchalny ład, bo faceci umierający w okopach zostawili swoje matki, siostry, żony, dziewczyny na pastwę losu i te po raz pierwszy musiały iść do pracy, by się utrzymać. Pojawia się coraz więcej fabryk, nowe zawody. To z kolei wymusza zmianę sposobu noszenia się i zachowywania, obcinanie włosów, skracanie sukienek, bo nie da się w krynolinie pracować przy maszynie.

Strój i jego przemiany są też bardzo ważnym elementem Twoich portretów taterniczek. Choćby Zofii Radwańskiej, która zmienia się z damy w turystkę ubraną w nieodłączną flanelę, chustę i horolezkę.

Po zmianie drugiego nazwiska z Kuleszyny na Paryską staje się jednak bardziej zakopiańska niż paryska. Róża Drojecka, z wyglądu kobieta-motyl, też bardzo pięknie wygląda w stylizacjach z lat 30., a potem pozostaje przy białych koszulach z podwiniętymi rękawami, w których przez lata chodziła w góry. Z kolei Szczepański, opisując Honowską, wspomina jej spodenki gimnastyczne, w których biegała po górach, co miało być niestosowne, nie tylko dlatego, że spodenki były krótkie, ale że obdzierała sobie swoje śliczne kolanka.

Strój wpływał na sprawczość tych kobiet, definiował je, wymuszał pewne zachowania. To bardzo widoczne w pierwszym pokoleniu wspinających się dziewczyn, które niemal co do jednej ubierają się tak samo, czyli w męskie spodnie i buty, kubrak góralski oraz kaszkiety na głowach.

Pierwszymi turystkami były arystokratki, a taterniczkami – córki naukowców, lekarzy, przedstawicielki wybitnych rodów. Na ile początki kobiecej wspinaczki w Tatrach były związane ze statusem społecznym?

W większości przypadków – Wandy Herse, Wandy Jeromin, Heleny Dłuskiej, która była bardzo blisko ze swoją ciotką, Marią Skłodowską. Skotnicówny to córki pisarki i rzeźbiarza, dorastające w poczuciu, że Tatry to jest też sztuka, inspiracja, i mające w sobie – szczególnie Marzena – taki rodzaj melancholii, że w Tatry się idzie podumać, rozwiązać ważne problemy.

„Pierwsze rwące się w głąb gór panie musiały kryć się ze swoją pasją, którą uważano za nieprzyzwoite łamanie obyczajowych tabu” – cytujesz Jana Alfreda Szczepańskiego.

Bo ówczesna kobieta powinna być uległa, piękna, powinna grać na pianinie i szydełkować. Nie powinna się odzywać, kiedy się jej nie pyta. Powinna być przede wszystkim podporą męża, uzupełnieniem jego doskonałości, jeżeli oczywiście jest arystokratką albo mieszczką. Chodzenie w spodniach i pogwizdywanie uważano za zachowanie niegodne kobiety żyjącej w 1910 r. w Polsce.

Legendarny austriacki wspinacz z początku wieku, Paul Preuss, pisał z kolei: „Właśnie na drogach wspinaczkowych ujawnia się wiele cech natury kobiety – tęsknota za tym, by zostać pokonaną, radość z poddania się przemożnej sile, podejmowanie się rzeczy, których ani nie potrafi się dokonać, ani wziąć za nie odpowiedzialności”.

To sprowadzenie kobiety do roli kochanki, żony, ozdoby mężczyzny, nawet przedmiotu seksualnego. W Polsce panowie też prześcigali się w takich sformułowaniach. Z powiedzonek i anegdot dotyczących słabości kobiet znany był Mieczysław Świerz. Ale też Mieczysław Karłowicz, którego bym o to nie posądzała, opowiadał Zaruskiemu po prowadzonych przez siebie wycieczkach z udziałem kobiet, jakie one są straszne, za mało sprawne, jak się zaczynają bać, panikować albo zadają za dużo pytań.

A która z Twoich bohaterek jest Ci najbliższa?

Zwykle myślę o dwóch. O Wandzie Jeromin, której naz­wisko jako pierwsze wpisałam na listę taterniczek do opisania. Do końca najbardziej mi się wymykała. Najtrudniej było dotrzeć do informacji na jej temat i zbliżyć się do niej. Widać, jak bardzo to, co jej się przytrafiało poza Tatrami, ją zmieniało. Tutaj rosła, żyła pełnią życia, robiła rzeczy niesamowite, a potem jakby karlała, coraz bardziej się kurczyła, aż do momentu śmierci w obozie.

A drugą jest Jadwiga Honowska, której zazdroszczę tego, że potrafiła być taka, jak chciała, na zawołanie. Nic nie udawała. Jak chciała być sarenką w gimnastycznych spodenkach, to nie musiała jednocześnie udawać, że jest wielką taternicą, bo po prostu nią była.

Piszesz: „Niektóre lubię bardziej, inne mnie zaskakują, którejś z nich nie rozumiem, a jedną nawet trochę potępiam”. Którą?

Jadwigę Roguską-Cybulską. To też tragiczny, wpleciony w historię życiorys. Próbowałam zrozumieć, dlaczego ona w październiku 1929 roku pisze nieszczęsny manifest do młodych taterniczek.

Który jest antyfeministyczny.

Odcina się od swoich ideałów, a jednocześnie mówi o sobie, że jest feministką. Zawsze była teoretycznie po stronie kobiet, współorganizowała w Zakopanem Kongres Kobiet Słowiańskich, a nagle pisze antyfeministyczny paszkwil, który zatrzymuje na długi czas wiele dziewczyn, spowalnia proces dojrzewania do kobiecego wspinania.

„Kamienny sufit” z tytułu Twojej książki brzmi wieloznacznie. A co oznacza dla Ciebie?

Jest tak samo wieloznaczny. To zarówno odniesienie do szklanego sufitu, jako symbolu hamowania dążeń kobiet, i do najtrudniejszych formacji skalnych, które można jednak przejść, jak i symbol pewnego rodzaju barier, ograniczeń, które kobiety noszą w sobie.

Nie tylko narzuconych, ale wdrukowanych gdzieś wewnętrznie?

Albo transpokoleniowych, funkcjonujących często poza świadomością. Nawet gdy się nam wydaje, że jesteśmy wyzwolone, otwarte, odważne. One się uzewnętrzniają w tym, jak się zwracamy do innych kobiet, jak myślimy o sobie, na co zwracamy uwagę. W drobnostkach, które są przekazem wewnątrz­tkankowym, świadczą o tym, że nie ma świata bez budowanych przez wieki granic pomiędzy płciami, hamowania kobiet w dostępie do wiedzy, pracy, pasji. W sobie też to analizuję.

A u Ciebie najpierw było zainteresowanie taterniczkami czy taternictwem?

Wspinaczką w ogóle, bo wspinam się od lat, ale przez większość czasu była to i jest nadal wspinaczka sportowa.

W przeciwieństwie do której taternictwo jest do dziś silnie zmaskulinizowane?

Nie tylko w Polsce tak jest, bo gdy wspinałam się niedawno granią Stüdl na Grossglockner, wśród pięciu obecnych tam zespołów byłam jedyną dziewczyną.

Co jest tego powodem? Bo w skałkach tej dysproporcji nie widać.

W skałkach jest wręcz odwrotnie. Ale gdy opowiadam koleżankom, jak wygląda wspinaczka w Tatrach, często pytają: „Po co ty to robisz?”. Może w tej chwili kobiety nie muszą już udowadniać, że coś potrafią, więc Tatry przestały być poligonem, na którym muszą się wykazać. Mają mnóstwo innych obszarów, w których mogą się realizować. ©

ANNA KRÓL jest pisarką i reżyserką. Autorka książek „Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie” oraz „Spotkać Iwaszkiewicza. Nie-biografia”. W 2012 r. stworzyła Fundację „Kultura nie boli”. Jest pomysłodawczynią i dyrektorką międzynarodowego Big Book Festival, kieruje Big Book Cafe – centrum innowacji literackich. Właśnie ukazała się w Znaku jej książka „Kamienny sufit. Opowieść o pierwszych taterniczkach”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2021