Tajemniczy Geert Wilders

Rozpadła się koalicja rządowa w Holandii, a nowe wybory odbędą się na początku czerwca. Niepokój budzą rekordowo dobre notowania w sondażach antyislamskiego polityka Geerta Wildersa i jego Partii Wolności. Ponad 20 procent Holendrów popiera hasło "Precz z muzułmanami!".

Przetrwanie rządu nie może być celem samym w sobie" - stwierdził Jan Peter Balkenende, premier Holandii, w sobotni poranek 20 lutego. Koalicję rozwiązano i ogłoszono datę przedterminowych wyborów: 9 czerwca. W holenderskiej polityce przyspieszone głosowanie nie jest niczym szczególnym, wyjątkami są raczej te parlamenty, którym dane było przetrwać całą kadencję. Ale tym razem wybory przyciągają uwagę Europy - wszystko wskazuje na to, że przyszły rząd współtworzyć będzie Geert Wilders.

Czwarta klęska Balkenendego

Rząd Holandii chwiał się od dawna. Powstały w 2007 r. gabinet był już czwartym, na czele którego stał Balkenende. Koalicja od początku zapowiadała się niełatwo. Tworzyli ją chrześcijańscy demokraci (CDA) Balkenendego, socjaldemokraci (PvdA) i Unia Chrześcijańska, zrzeszająca ortodoksyjne środowiska protestanckie. Więcej różnic niż podobieństw. Sprzeczne obietnice wyborcze prowadziły do konfliktów, z których kluczowym stał się spór o Afganistan. Zgodnie z obietnicami przedwyborczymi socjaldemokratów misja holenderskiego kontyngentu powinna się skończyć w tym roku, ale Balkenende chciał ją przedłużyć. Kompromisu nie uzyskano, ministrowie z PvdA stracili posady, koalicja przestała istnieć. A ponieważ decyzję premiera ogłoszono na tydzień przed wyborami samorządowymi, finał tej kampanii połączył się z początkiem walki o miejsca w parlamencie.

Zanim to nastąpiło, wydawało się, że ostatnia sobota przed wyborem władz gminnych będzie wielkim piknikiem. W całym kraju rozstawiano stragany, ulotkarze czekali na sygnał, dmuchano baloniki z nazwami partii. Każde ugrupowanie przygotowane było na ostatnie marketingowe starcie. Gdy rano wszyscy usłyszeli, że będą przyspieszone wybory - sprawy lokalne zeszły na plan dalszy. Zamiast prezentować projekty rozwoju miasta i regionu, politycy komentowali zdarzenia ogólnokrajowe. Rozdający czerwone róże socjaldemokraci z PvdA tłumaczyli, dlaczego nie mogli trwać dłużej w rządzie.

Brakowało tylko Wildersa i jego Partii Wolności (PVV). W wyborach samorządowych wystawiła ona kandydatów jedynie w dwóch miastach: Hadze i Almere. W Rotterdamie, Utrechcie czy nawet Amsterdamie nie ma nawet najmniejszego śladu ich obecności. Można by pomyśleć, że taka partia nie istnieje, gdyby nie młodzi socjaliści, którzy pojawili się na ulicach z transparentami, na których Geert Wilders uśmiecha się z pudełka papierosów marki Ekstremista, a ostrzegawczy tekst głosi: "Wyrządzi poważną szkodę Tobie i społeczeństwu".

- Wilders to największe zagrożenie. Zyskuje popularność dzięki frustracji potęgowanej przez kryzys ekonomiczny. Odwołuje się do najniższych warstw społecznych. Nie chcę mówić, że popierają go tylko ludzie niewykształceni i nieinteligentni, ale większość z nich właśnie taka jest - tłumaczyła Eva, aktywistka z transparentem.

Nadzieje Geerta Wildersa

Tymczasem partia Wildersa z radością przyjęła skrócenie kadencji parlamentu. Nowe rozdanie to dla niej szansa. - To był zły rząd. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że wreszcie upadł - przyznawał w rozmowie z "Tygodnikiem" Richard de Mos, poseł z partii Wildersa. - Rząd nic nie robił. Nie podejmował walki z kryzysem. Jedyne, co słyszeliśmy, to kłótnie.

Nietrudno zrozumieć radość Wildersa i jego kolegów. Ich popularność rośnie i to oni zyskają najwięcej na szybszych wyborach. Tracą najwięksi: rządzące dotąd CDA i PvdA mają w sondażach wyniki dużo gorsze niż w wyborach w 2006 r. Tymczasem Wilders może wprowadzić do 150-osobowego parlamentu ponad 25 posłów, czyli prawie trzykrotnie więcej niż cztery lata temu. W warunkach holenderskich obsadzenie jednej szóstej izby to dużo.

Przewidywanie, jak będzie wyglądać przyszły rząd, to jak wróżenie. Wiadomo tylko, że najwięcej do powiedzenia może mieć znów Balkenende, bo według sondaży jego partia zyska najwięcej głosów, czyli nieco ponad

20 proc. Jeśli wyciągnie rękę do Wildersa, do uzyskania większości wystarczy pozyskać jeszcze którąś z niewielkich partii. W Holandii taka trójczłonowa koalicja jest czymś naturalnym, zwłaszcza jeśli trzeci partner jest słaby i podporządkowany pozostałym. Alternatywą dla takiego rozwiązania byłby rząd popierany przez 4-5 ugrupowań, ale bardzo różniących się od siebie, z przeciwnych skrzydeł - od chadecji po socjalistów.

Biorąc pod uwagę charakter premiera Balkenendego, nie byłoby to fortunnym pomysłem: nie cieszy się on opinią dobrego lidera, ma kłopot z forsowaniem swego zdania, brak mu stanowczości i charyzmy. Dotąd nie udało mu się zarządzać sprawnie żadną z czterech stworzonych przez siebie koalicji. Na razie wszystkie partie wstrzymują się od deklaracji, a stary-nowy premier oznajmił tylko, że nie wyklucza sojuszu z Wildersem.

Richard de Mos mówi: - Sondaże są dla nas bardzo dobre. Niektóre prognozują nawet, że uzyskamy najwięcej głosów. Liczymy więc, że będziemy współtworzyć rząd. Jednak jest za wcześnie, by spekulować o koalicji. Najpierw dajmy się wypowiedzieć wyborcom.

Sam premier nie wydaje się zdruzgotany rozpadem swego rządu. Może dlatego, że to dla niego nie pierwszyzna. Zapewne na duchu podtrzymuje go świadomość, że po wyborach nie straci stanowiska - jeśli tylko jego partia utrzyma przewagę.

"Szpieg" w siedzibie PVV

Niezależnie od wyniku wyborów widać już, że Wilders zdołał podbić Holandię - najbardziej liberalne miejsce Europy, które zdaje się rajem dla wszelkich mniejszości. Partię Wolności założył niedawno, przed wyborami w 2006 r. - i od razu odniósł sukces, wprowadzając do parlamentu dziewięciu posłów. Jego poparcie wciąż rosło i w 2009 r., w wyborach do Parlamentu Europejskiego, osiągnęło 15 proc.

Zarazem partia Wildersa to quasi-forteca. Trudno skontaktować się z jej członkiem. Na żadnej ze stron internetowych nie sposób znaleźć numeru telefonu lub choćby adresu jej siedziby. Są adresy mailowe, ale na listy nikt nie odpowiada. Wilders kontaktuje się z mediami, kiedy tego chce, nigdy odwrotnie. To jego zasada.

Sposób na poznanie partii od wewnątrz znalazła dziennikarka tygodnika "HP/De Tijd" Karen Geursten. Przez cztery miesiące była "szpiegiem" w jej kwaterze głównej. Opowiada, jak partia funkcjonuje: - W PVV wszystkie decyzje podejmuje Wilders, inni przede wszystkim nie chcą podpaść szefowi, co skutkuje tym, że wcale się nie wypowiadają - mówi "Tygodnikowi". - Kadra jest słaba, dlatego w wyborach samorządowych tylko w dwóch miastach udało im się wystawić kandydatów. Nigdzie indziej nie znaleziono odpowiednich osób.

Partia interesuje się właściwie jednym tematem: problemem muzułmańskim, w którym widzi przyczynę wszelkich niepowodzeń kraju. - Cała reszta, kwestie ustrojowe, gospodarcze i społeczne traktowana jest powierzchownie. Sytuacja ekonomiczna ma się polepszyć przez obcięcie świadczeń socjalnych dla muzułmańskich imigrantów - opowiada Geursten.

"Nienawidzę islamu"

Wszelkie braki programowe Wilders zastępuje charyzmą i sprytem. Doskonale rozumie media, wie, że najlepszym newsem jest sensacja, a do cytowania nadają się zdania krótkie i kontrowersyjne. Tym operuje, przyciąga uwagę, szuka rozgłosu. Wystawia się na krytykę pod warunkiem, że efekt będzie nośny medialnie. Tak było z wyjazdem do Wielkiej Brytanii na zaproszenie konserwatysty lorda Pearsona. Wilders na dwa dni przed przyjazdem wiedział, że jako persona non grata nie zostanie wpuszczony na Wyspy. Poleciał jednak, a wcześniej zawiadomił o swej podróży najważniejsze media w kraju, które przywitały go z kamerami i mikrofonami na brytyjskim lotnisku. Sytuacja, rzecz jasna, była wydarzeniem tygodnia.

Karen Geursten wspomina, że kiedy znalazła się już w siedzibie partii, podstawową zasadą, jaką jej wpajano, było: "Musimy być zawsze nieco bardziej radykalni w każdej opinii niż inni". - To pozwala im się wyróżniać - wyjaśnia. - Uwaga mediów skupia się na Wildersie, który unika ogólników, za to nie boi się radykalnych stwierdzeń.

A mógłby się bać, bo w ostatnich latach w Holandii z powodu głoszenia poglądów antymuzułmańskich zginęli prawicowy polityk Pim Fortuyn oraz Theo van Gogh, reżyser filmu o islamie. Wilders bez obaw bierze z obu przykład. Nie tylko nakręcił własny film, którego celem jest udowodnienie, że źródłem islamskiego terroryzmu jest Koran, ale otwarcie mówi, że nienawidzi islamu.

- Jego plan jest czysto populistyczny, proste hasła nie do zrealizowania - określa go Geursten. - Na przykład: zabronić Koranu. Ale właściwie jak? Albo: wprowadzić podatek od noszenia chust. Nie potrafię sobie wyobrazić takiej ustawy.

Możliwe, że większość pomysłów Wildersa rzeczywiście nie zostanie wprowadzona w życie. Ale holenderscy muzułmanie się go boją.

Mały kawałek Afryki

W Utrechcie, w starej księgarni, imigranci tureccy założyli meczet. Na piętrze sala modlitw, na dole świetlica z telewizorem i małą kuchnią oraz sklepik. To coś więcej niż świątynia, to miejsce spotkań.

W sobotę, tuż po upadku rządu, w świetlicy gromadzą się wierni. Oglądają przekaz na żywo z parlamentu. Są zaniepokojeni. Zastanawiają się, czy to możliwe, że Wilders zostanie premierem. Społeczności przewodzi młody imam Ibrahim Gundogdy. Wyjaśnia, czemu muzułmanie się niepokoją: - Wilders podżega do nienawiści. Jeszcze nie ma władzy, ale już bardzo nam szkodzi, gra na ludzkim strachu. Ludzie boją się, bo nas nie znają, nic o nas nie wiedzą. Chcemy się integrować, ale to niełatwe, jesteśmy coraz częściej dyskryminowani.

Imam jest wykształcony, zna język i umie odnaleźć się w holenderskim społeczeństwie. Nie wszyscy muzułmanie mają to szczęście. Większość mieszka w ubogich dzielnicach na obrzeżach miast, w przygnębiających blokowiskach. Na przykład w Kraaiennest, odległej od centrum dzielnicy Amsterdamu, gdzie straszą długie, smutne bloki. Numery mieszkań od 1 do ponad 6000. Tysiące okienek, niemożliwych do rozróżnienia.

To nie miejsce, o które się dba, do którego na wiosnę przyjeżdżają ogrodnicy i sadzą kwiatki, żeby się milej żyło. Latem na zapuszczonych trawnikach chwasty sięgają do kolan. Na opuszczonych piętrowych parkingach gromadzą się grupy religijne odprawiające nabożeństwa, młodzież bez pomysłu na spędzenie wolnego czasu i dilerzy twardych narkotyków.

Jeden z takich parkingów przerobiono na centrum handlowe. Dziury w ścianach zabito kolorową blachą i tekturą. W środku kilka sklepów: stare, niemodne ubrania, nadpsute banany, zapach niezbyt świeżego mięsa. Kawałek dalej zaczyna się ciąg sklepów jakby żywcem przeniesionych z Afryki: na hakach suszone ryby, ryż i mąka w 25-kilogramowych workach. Nieufni mężczyźni słuchają reggae ze starych odtwarzaczy. Dla rodowitych amsterdamczyków to miejsce niebezpieczne; wolą nie pojawiać się tu nawet za dnia, a już nigdy z pełnym portfelem. Jest też meczet: wciśnięty między stację metra, parking i budowę.

W takich warunkach żyją dzieci imigrantów, którzy przyjechali tu do pracy. Bez perspektyw na lepsze życie, czują się gorsi od holenderskich rówieśników. Mieszkając w zamkniętych społecznościach, nie są zintegrowani. Są obcy.

***

Tej obcości boją się Holendrzy popierający Wildersa. Dlatego trafia on ze swymi poglądami już do co piątego, a może nawet co czwartego wyborcy. Dziś, gdy do wyborów jeszcze trzy miesiące, Holendrzy nagle wyjątkowo zainteresowali się polityką. W komentarzach niepokój miesza się z emocjami niemal sportowymi.

20 lutego premier Balkenende powiedział: "Start!". Ale w tym wyścigu bardziej od miejsca końcowego liczy się to, którzy zawodnicy wezmą się pod ręce po przekroczeniu linii mety.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2010