Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tak się stanie, jeśli Monti zdecyduje się na udział w lutowych wyborach parlamentarnych, stając na czele listy, w której znajdzie się kilka mniejszych ugrupowań niemających szans w starciu z gigantami – lewicą, partią Berlusconiego i popularnym Ruchem Pięciu Gwiazdek. Jeśli wierzyć doniesieniom włoskich mediów, rozmowy w tej sprawie są zaawansowane. Monti, w charakterze „lokomotywy” nowego sojuszu partyjnego, jest bowiem liderem pożądanym. Bilans jego rocznej działalności wypada całkiem przyzwoicie: podjęto pewne reformy, np. emerytalną, zredukowano wydatki i choć nie nastąpiła oszałamiająca poprawa stanu włoskiej gospodarki, nie doszło też do jej załamania. W warunkach kryzysu to niemało. Również dla Europy, która wie, że upadku Włoch na pewno nie udźwignie. Dlatego popiera Montiego – może nawet odrobinę za bardzo.
Czy Monti ma szanse na sukces? Trudno to na razie ocenić. Sojuszowi z jego udziałem sondaże dają 20 proc. poparcia, o 10 punktów mniej niż lewicowej Partii Demokratycznej, typowanej na zwycięzcę. Ale start popularnego szefa rządu może zachęcić tych, którzy w ogóle nie zamierzali głosować. A wtedy wiele może się zmienić.
Po stronie swych atutów Monti może zapisać też poparcie ze strony Kościoła. Nie jest ono przypadkowe. Kościół, jak się wydaje, liczy na odrodzenie – pod jego przywództwem – chadecji, która od czasu skandali korupcyjnych sprzed lat funkcjonuje w szczątkowej formie. Monti – nudny i bez charyzmy, ale szanowany i wierny ideom, słowem: polityk w dawnym stylu – nadaje się do tego jak nikt inny. Jak to ujął watykański dziennik „L’Osservatore Romano”: „Przywraca polityce jej szlachetny sens”.