Monti, nadzieja Italii

Kryzysu nie widać tu od razu. Drożeje paliwo, ale na ulicach tłok; ceny rosną, ale klientów to nie odstrasza. Jednak to pozory normalności: coraz więcej Włochów jest zagrożonych biedą, gospodarka ma coraz większe kłopoty, narasta pesymizm.

10.07.2012

Czyta się kilka minut

Szef Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi oraz liderzy państw Unii przedstawienia podczas karnawału w Viareggio. 5 lutego 2012 r. / fot. Fabio Muzzi / AFP / East News
Szef Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi oraz liderzy państw Unii przedstawienia podczas karnawału w Viareggio. 5 lutego 2012 r. / fot. Fabio Muzzi / AFP / East News

Dzień św. Jana Chrzciciela, patrona Turynu, uczczono w tym roku pokazem ogni sztucznych nad Padem, przy wielkim placu Vittorio Veneto. Władze miasta postanowiły nie zważać na oszczędności, z powodu których przed rokiem fajerwerków nie było. Ta rzadka w czasach kryzysu hojność miała jednak czytelny podtekst w postaci transmisji meczów z Euro 2012: turyńską „strefę kibica” urządzono właśnie na placu.

MONTI WYMAGA POŚWIĘCEŃ

Hojność nagrodzona została podwójnie: 24 czerwca drużyna włoska nie tylko rozgrywała mecz ćwierćfinałowy z Anglią, ale go wygrała. Po takim wyniku na placu zapanowała euforia, a fajerwerki na ciemnym niebie były jak czytelny zapis zwycięstwa. Turyńczycy docenili starania władz, tym bardziej że nie były one oczywiste. Przecież 2 czerwca, w Dniu Republiki, który jest świętem narodowym, nie było na przykład oczekiwanego koncertu orkiestry RAI na Piazza Castello, centralnym placu miasta, i nawet w Rzymie obchody ograniczono do minimum.

Mistrzostwa piłkarskie śledzono we Włoszech uważnie, jak przystało na kraj, gdzie piłkę się kocha. Ale nie tracono też z pola widzenia innych spraw. Premier Mario Monti, który udał się do Kijowa na finałowy mecz Włochy–Hiszpania, po paru gładkich słowach uznania pod adresem mistrzostw i piłkarzy szybko przeszedł do tematu, który bardziej mu leży na sercu. „Dużo zależy od nas, od naszego nastawienia i wytrwałości. Ta droga wymaga poświęceń, ale wierzę, że na końcu tunelu jest światło, które rozjaśni ciemności” – mówił dziennikarzowi telewizji RAI.

Monti przy każdej okazji przypomina rodakom, że sukces w walce z kryzysem, który coraz mocniej uderza we Włochy, zależy od nich samych. Zmienia tylko punkt odniesienia: raz są nim piłkarze, którzy dobrze wykonali swe zadanie, a innym razem historia. „Włosi zdołają przezwyciężyć kryzys, jeśli każdy, wzorem partyzantów z drugiej wojny, będzie działał w interesie kraju i dla wspólnego dobra” – mówił 25 kwietnia z okazji Dnia Wyzwolenia, innego święta narodowego. Przesłanie jest proste: pracuj, bądź sumienny, oszczędzaj.

W ROLI ZBAWCY OJCZYZNY

Monti komentował mistrzostwa w sposób, jaki żadnego Włocha nie porwie: poważnie i co tu dużo mówić – nudnawo. Gdyby na jego miejscu był Silvio Berlusconi, telewidzowie otrzymaliby show z żywą gestykulacją i barwnymi porównaniami.

Trudno o większy kontrast. Po jednej stronie ekspremier Berlusconi: biznesmen, multimilioner, bon vivant, lekceważący prawo i dobre obyczaje. Po drugiej – Monti: poważny profesor ekonomii, wzór przyzwoitości, człowiek, na którego nigdy nie padł cień posądzenia o uchybianie zasadom. On jest dziś nadzieją Włoch. I nie chodzi jedynie o to, że Mario Monti na dobrą drogę ma wyprowadzić gospodarkę, ale także – a może bardziej? – o to, by zdołał naprawić państwo: oczyścić z korupcji i licznych negatywnych zjawisk, poczynając od powszechnych oszustw podatkowych, oraz przywrócić minimum zaufania na styku społeczeństwa i świata polityki.

Ale czy to zadanie realne? Monti nie zdziała cudów, tym bardziej że nie ma własnego politycznego zaplecza. Ma jednak w rękach poważne atuty, a jednym z nich jest porównanie z poprzednikiem. Berlusconi, który przed 20 laty, gdy wchodził do polityki, budził wielkie nadzieje, stał się synonimem wielkiego rozczarowania. – Straciliśmy 20 lat, podczas których nie robiono nic, by pobudzić rozwój kraju i wzrost gospodarczy. Największą odpowiedzialność ponosi Berlusconi, ale winni są również inni politycy. Bo włoscy politycy niewiele sobą reprezentują – ocenia Gianluca Paolucci, kierownik działu ekonomicznego dziennika „La Stampa”.

W sferze gospodarki główny zarzut wobec Berlusconiego sprowadza się do stwierdzenia, że „bardzo dużo mówił, ale nic nie robił”. Do tego kompromitował Włochy i odstraszał inwestorów. Dlatego Monti, który w listopadzie 2011 r. zastąpił Berlusconiego, tworząc tzw. rząd fachowców, został przyjęty jak zbawca ojczyzny. Nikt nie wątpi w jego dobrą wolę, nie podważa zapału reformatorskiego ani nie zarzuca mu braku odwagi.

POD MNIEJSZĄ OCHRONĄ

Wśród wyzwań, przed jakimi stoi Monti, fundamentalne miejsce zajmuje reforma prawa i rynku pracy, przygotowywana przez wiele miesięcy i przyjęta pod koniec czerwca, tuż przed odlotem premiera na unijny szczyt w Brukseli. Dlaczego jest ona taka ważna? – Bo może wpłynąć na pobudzenie wzrostu gospodarczego – wyjaśnia Paolucci.

Reforma ta jest w powszechnym mniemaniu najtrudniejsza ze wszystkiego, co dotąd przedsięwziął Monti. W porównaniu z nią żaden z punktów przyjętego w grudniu 2011 r. pakietu oszczędnościowego nie nastręczał takich trudności: ani zapowiedziane cięcia wydatków (od administracji po kulturę), ani reforma emerytalna (choć, zdaniem Paolucciego, jest niedopracowana, bo ludzi odchodzących z pracy, ale niemających jeszcze praw do emerytury pozostawia praktycznie bez środków do życia), ani podniesienie niektórych podatków – zabieg konieczny, by rząd mógł szybko zgromadzić potrzebne środki, choć nieprzysparzający mu popularności. W tamtym jednak momencie Monti mógł się tym nie przejmować: rząd poparły wszystkie główne partie, a jego osobista popularność przekraczała 60 proc.

Reforma prawa pracy ma uelastycznić rynek pracy, dotąd funkcjonujący na zasadzie, jak to określano, „dwuwarstwowej”. Jedna warstwa – to pracownicy etatowi, dobrze wynagradzani, korzystający z zabezpieczeń socjalnych i chronieni przed zwolnieniem. Druga – to młodzi ludzie, zatrudnieni na umowach krótkoterminowych („śmieciowych”, powiedzielibyśmy w Polsce), słabo opłacani i niepodlegający ochronie. Chodziło więc o to, by w sytuacji, gdy bezrobocie wśród młodych sięga 30 proc., stworzyć im szanse na stałą pracę, a z drugiej strony ułatwić pracodawcom zwalnianie pracowników, co w kryzysie bywa konieczne. Ale rząd musiał pokonać tu opór związków zawodowych, które groziły podjęciem najostrzejszych akcji protestacyjnych.

Po wejściu ustawy w życie, ochrona pracowników etatowych zostanie ograniczona. – Oznacza to ujednolicenie różnych kategorii: jednym trzeba ująć nieco przywilejów, by poprawić sytuację innych. To sprawiedliwe, ale nie wszystkim się podoba – ocenia Gianluca Paolucci. Niektórym nie podoba się tak bardzo, że Montiemu i minister pracy Elsie Fornero ktoś przesłał naboje; czytelna groźba.

Ale rynek pracy to niejedyny wielki problem. Luca Pignatelli, analityk z Ośrodka Badań nad Gospodarką przy turyńskim Związku Przemysłowców, za największe wyzwanie dla rządu Montiego uważa reformę sektora publicznego. Jest on nieefektywny, działa źle, krępuje ręce przedsiębiorcom, rodzi chaos i bałagan. – IKEA chciała zbudować w Turynie drugi sklep – opowiada Pignatelli – ale nie mogąc doczekać się wszystkich potrzebnych zezwoleń, w końcu zrezygnowała. Trzysta nowych miejsc pracy przepadło bezpowrotnie.

RATUNEK W RODZINIE

Włoskiego kryzysu nie dostrzega się od razu. Postronnemu obserwatorowi wcale nie rzuca się on w oczy. Cóż z tego, że drożeje paliwo? Drogi i ulice są zatłoczone jak zawsze. Ceny w sklepach i restauracjach rosną? Owszem, ale powoli, nie na tyle, by odstraszyć klientów. Włosi, którzy jak żaden chyba inny naród w Europie lubują się w robieniu zakupów, ciągle nie rezygnują z tej drobnej przyjemności – co zresztą jest dla gospodarki korzystne. Ceny nieruchomości spadają wprawdzie, ale nie dramatycznie.

To jednak tylko pozory normalności i ci, którzy na co dzień mają do czynienia z ludźmi naprawdę biednymi, odmalowują obraz bardzo niewesoły. Nie mają wątpliwości: jest ciężko i wielu ludzi nie daje sobie rady.

– Kryzys widać gołym okiem. Coraz więcej ludzi zgłasza się z prośbą o pomoc. Proszą o żywność, mieszkanie, pracę, o rzeczy naprawdę pierwszej potrzeby – opowiada don Mario Marin, proboszcz parafii San Gioacchino w Turynie. – Najtrudniej jest rodzinom, w których oboje rodzice stracili pracę, i emerytom, którym nie starcza pieniędzy do końca miesiąca. A że gminy też nie mają środków, często odsyłają ludzi po pomoc do Kościoła. W Cottolengo codziennie wydaje się sześćset, niekiedy osiemset posiłków.

Cottolengo to założony przez św. Józefa Cottolengo ogromny kompleks charytatywny, obejmujący szpitale i ośrodki pomocy społecznej. Mieści się w centrum Turynu, dwa kroki od parafii San Gioacchino. Ta zaś, jak wiele innych turyńskich parafii, uczestniczy w dorocznej akcji „Estate ragazzi” („Lato dzieci”) – wakacji w mieście dla dzieci z biednych rodzin. Nie muszą to być rodziny katolickie, bo pomoc nie zależy od wyznania; w równej mierze przyjmowani są mali muzułmanie, hinduiści czy buddyści. Opłata za udział w zabawach i wycieczkach, pod opieką wolontariuszy, nie jest wygórowana: tylko 10 euro za tydzień.

W parafii San Gioacchino, która stale uczestniczy w „Estate ragazzi”, w tym roku spędza lato rekordowa liczba 180 dzieci, więcej niż w innych parafiach. Nieprzypadkowo. – Bo u nas – wyjaśnia don Mario – w ramach opłaty dzieci otrzymują wyżywienie, a gdzie indziej nie. Dla rodziców to wielka różnica. Dlatego mamy dzieci z całego miasta.

Kryzys byłby zapewne jeszcze bardziej dotkliwy, gdyby nie silne we Włoszech więzy rodzinne. Wielu ludzi pozbawionych środków do życia nie dałoby sobie rady bez oparcia w rodzinie. Don Mario nie ma tu wątpliwości: – Niektórzy młodzi udają, że nie przejmują się rodziną, bo nie chcą uchodzić za zacofanych. Ale to tylko pozory. Rodzina naprawdę jest ważna.

PROBLEM W POLITYKACH

Gdy jesienią ubiegłego roku rozmawiałam z Lucą Pignatellim, za największy problem Włoch uważał brak politycznego przywództwa z prawdziwego zdarzenia. We Włoszech, jego zdaniem, nie było polityka, który potrafiłby wyprowadzić kraj na dobrą drogę. Odtąd minął prawie rok, jest rząd fachowców i premier Monti – więc może i to się zmieniło?

Chyba nie, skoro w powszechnym przekonaniu przyszłość jest niepewna. – Monti to jedyny człowiek, który jest w stanie opanować kryzys, ale jego rząd, choć kompetentny, cudów nie zdziała – uważa Pignatelli. – Rząd nie pochodzi z wyborów, a popierające go partie nie będą tego robić w nieskończoność. I to jego wielka słabość.

Don Mario potwierdza: ludzie ufają Montiemu, ale innym politykom nic a nic. Przeciwnie, politycy ich irytują. Są zbyt zachłanni i nieskorzy do zrezygnowania z przywilejów.

Istotnie, cóż z tego, że premier, który jednocześnie piastuje funkcję ministra finansów, nie pobiera za to ani centa wynagrodzenia? Monti to wyjątek. Inni politycy, wszystkich szczebli i ugrupowań, ani myślą o rezygnacji z apanaży. A mieliby z czego rezygnować, bo są najlepiej wynagradzani ze wszystkich polityków w Europie, choć nijak się to ma do ich kompetencji. – Największym obciążeniem Włoch jest klasa polityczna. Nie nadaje się do niczego, za to, jak każda klasa, stara się dbać głównie o siebie. Dlatego pojawił się Beppe Grillo – uważa Gianluca Paolucci.

Grillo, jeden z najpopularniejszych włoskich komików i satyryków, ostatnio zajął się polityką. Założony przez niego Ruch Pięciu Gwiazdek – antysystemowa, prześmiewcza partia – w majowych wyborach lokalnych odniósł spory sukces i ma szanse, by w przyszłorocznych wyborach wejść do parlamentu. Grillo też nie zostawia suchej nitki na obecnych politykach: muszą odejść, aby kraj można było zbudować na nowo.

Ale przebudować kraj jest jeszcze trudniej, niż spłacić długi i wyprowadzić gospodarkę na prostą. I ta świadomość ciąży na nastrojach. – Choć nasza gospodarka jest w miarę solidna, zapanował powszechny pesymizm – ocenia Pignatelli. – Rozdźwięk między sferą polityki, gospodarką i społeczeństwem jest ogromny. Nie wiadomo, co będzie po odejściu Montiego. Gdyby mógł rządzić jeszcze przez cztery-pięć lat, miałbym więcej optymizmu.

– Choć – dodaje – w pewnym sensie kryzys ma dobre skutki. Bo gdyby nie on, nic by się we Włoszech nigdy nie zmieniło.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, współpracowniczka działu „Świat”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2012