Śladami Barabasza

Członkowie Światowego Związku Żołnierzy AK chcą usunąć ze swoich szeregów 91-letniego kolegę. Dlaczego? Bo na łamach „TP” oskarżył dawnego dowódcę o zbrodnie na Żydach.

06.02.2012

Czyta się kilka minut

Marian sołtysiak i Henryk Pawelec, ok. 1943 r. / fot. archiwum Henryka Pawelca
Marian sołtysiak i Henryk Pawelec, ok. 1943 r. / fot. archiwum Henryka Pawelca

Henryk Pawelec należy do tych, którzy nigdy nie wrócili z wojny. Wystarczy popatrzeć na ściany w skromnym saloniku: na wprost drzwi wisi duży herb, prezent od kolegów z oddziału.

Na przeciwległej ścianie olejny portret. Oficer w galowym umundurowaniu jedzie stępa przez wioskę. Piękny mężczyzna na pięknym koniu (to Nobleska, Pawelec ukradł ją Niemcom), optymistyczne światło, przed koniem biegnie biały pies (Misiek, słynny owczarek, w lesie zachowywał się lepiej niż najbardziej doświadczeni partyzanci).

O kolegach mówi, posługując się na przemian imionami i pseudonimami z lasu.

Są też zdjęcia. Łopoczą na nich sztandary, kombatanci biorą udział w apelach poległych, odsłonięciach tablic, uroczystych spotkaniach. Jeszcze jedna fotografia z czasu wojny: oświetlona słońcem polana, partyzant przysiadł na pieńku, głaszcze psa, koń skubie leniwie trawę.

Kilkaset książek, głównie historia II wojny światowej, wspomnienia, biografie, albumy.

W niedogrzanym wnętrzu starej willi Henryk Pawelec, pseudonim „Andrzej”, jeden z ostatnich żyjących partyzantów legendarnego świętokrzyskiego oddziału „Wybranieckich”, czeka na wyrok. Mimo wieku dziarski, podenerwowany, zastanawia się, czy sąd koleżeński wyrzuci go z szeregów Światowego Związku Żołnierzy AK. Ten gest jest w środowisku kombatantów jak symboliczny wyrok śmierci.

Przyczyna jest oczywista: za sprawą Pawelca jeden z najważniejszych wojennych mitów ziemi świętokrzyskiej nigdy już nie będzie wyglądał tak klarownie i czysto jak dotychczas.

***

Zaczęło się od przypadkowego spotkania. W ubiegłym roku dziennikarka „TP” Zuzanna Radzik pojechała do Chmielnika, żeby opisać, w jaki sposób miasto przywraca pamięć o swoich żydowskich mieszkańcach. Na miejscu spotkała Pawelca zbulwersowanego faktem, że w Chmielniku ma stanąć tablica upamiętniająca Mariana Sołtysiaka, dowódcę „Wybranieckich”, po wojnie więzionego przez UB, a jeszcze później ważnego działacza ZBOWiD. Pawelec czytał właśnie przygotowywany do druku na łamach rocznika „Zagłada Żydów” artykuł Alicji Skibińskiej i Joanny Tokarskiej-Bakir, które zbadały zapomniane archiwa procesów sądowych wytoczonych „Wybranieckim” po wojnie. Okazało się, że część partyzantów, w tym „Barabasz”, została w 1951 r. oskarżona o mordowanie Żydów.

Pawelec uznał, że dłużej milczeć nie będzie. Potwierdził, że „Barabasz” ponosi odpowiedzialność za kilka egzekucji na Żydach ukrywających się w czasie wojny w okolicach Kielc.

Rodzina Sołtysiaka zapowiedziała pozew sądowy, a koledzy z partyzantki zawiesili „Andrzeja” w prawach członka ŚZŻAK.

***

Trzeba choć odrobinę znać historię Świętokrzyskiego, by zrozumieć tak gwałtowną reakcję. Mit partyzancki to jeden z fundamentów, na jakich opiera się historia tej części kraju. „Wybranieccy” chodzili tymi samymi ścieżkami i rozbijali obozy w tych samych miejscach co powstańcy styczniowi. Imię „Barabasza” nosi szkoła w Daleszycach, w kościele w pobliskim Cisowie, gdzie w czasie II wojny o partyzantach mówiło się jeszcze „ci z partii”, wisi wielka tablica upamiętniająca „Barabasza”. Miejscowa młodzież do dzisiaj uczestniczy w rajdach szlakiem partyzantów, odwiedza obozowiska, bierze udział w konkursach wiedzy historycznej poświęconych miejscowemu ruchowi oporu. Przy tradycyjnym ognisku spotykają się uczniowie i rodziny partyzantów. Cały przekaz da się streścić w kilku słowach: odważni partyzanci bili złych Niemców.

Henryk Pawelec sprawił, że w oficjalnym obiegu pojawili się Żydzi.

Twierdzi, że „Wybranieccy” zamordowali Romana Olizarowskiego „Pomstę”, nowego kolegę z oddziału. Najpierw mieli urządzić fałszywą szwancparadę (przegląd genitaliów w poszukiwaniu mężczyzn zarażonych chorobą weneryczną), by sprawdzić, czy „Pomsta” jest obrzezany.

Był. Pawelec mówi, że strzelili mu w plecy.

Twierdzi też, że „Wybranieccy” obrabowali i pobili hrabinę Mycielską, która pomagała ukrywać się Żydowi, a jego samego zastrzelili.

Twierdzi, że chłopaki od Mariana są odpowiedzialne za wymordowanie ukrywającej się rodziny Zelingerów i Stefana Sawy, który dał im schronienie.

To trzy przypadki, co do których Pawelec ma całkowitą pewność.

Jeśli ma rację, oznacza to, że na micie partyzanckim pojawiają się plamy krwi niewinnych ludzi. Jeśli ma rację, pedagodzy, którzy organizują konkursy wiedzy o „Wybranieckich”, staną przed nie lada problemem: co powiedzieć młodzieży? Że patron ich szkoły odpowiada za zabójstwa na tle rasowym? Że po tym, jak polscy partyzanci zabili dziesięć prawdopodobnie niewinnych osób, w tym dziecko, bawili się na kwaterze zrabowanymi kosztownościami?

Mają wyjaśniać, co to jest fałszywa szwancparada?

***

Wściekli na Pawelca koledzy i rodzina Sołtysiaka pytają: dlaczego właśnie teraz? Jeśli jego przyjaciele z lasu dopuszczali się takich potworności, dlaczego milczał przez tyle lat?

Rzeczywiście, w książce wspomnieniowej „Na rozkaz serca”, napisanej przez Henryka i Zbigniewę Pawelców, o ciemnej stronie „Wybranieckich” nie ma ani słowa. To partyzantka, jaką znamy najlepiej: pościgi, ucieczki, jasno zarysowana linia między dobrem a złem.

Henryk Pawelec: – Ja te dane gromadziłem bardzo długo, kawałek po kawałku. Jeszcze jak wojna trwała, dowiedziałem się o tym morderstwie Sawy i Żydów, co ich przechowywał, dwa, trzy dni później. W Londynie spotkałem się z Mycielskimi, opowiedzieli mi o tym, jak partyzanci furmankami zajechali pod drzwi, żeby żydowskie rzeczy zabrać. A po tym, jak już wróciłem do kraju w latach 90., jeden z kolegów powiedział mi o „Pomście”. Że w te plecy mu strzelili z karabinu. Ale ciągle siedziałem cicho, żeby dobrego imienia oddziału nie kalać, gęba na kłódkę, jak to partyzant. Nie chciałem kolegom przykrości robić po prostu. Dopiero, jak przeczytałem artykuł tych pań, jak pojechałem do Chmielnika i zobaczyłem, że kłamstwo nadal ciągnie się za nami, powiedziałem: „dość”. Powiem wszystko, o czym słyszałem. Pamiętam przecież atmosferę w oddziale, pamiętam, jak coś narastało. Pamiętam Mariana i jego wyraźną niechęć do Żydów, którą zarażał młodych chłopaków.

Reakcją na wspomnienia Pawelca było oburzenie. Ale to uczucie, jak się zdaje, ma różne przyczyny: rodzina Sołtysiaka uważa, że Pawelec po prostu ordynarnie kłamie.

W Kielcach usłyszeć można nawet, że „Andrzej” również ma na sumieniu wojenne grzechy, z których nie chce się spowiadać.

A ten syn leśniczego, który zginął w niewyjaśnionych okolicznościach? Co „Andrzej” na to? A czy to prawda, że w czasie ucieczki do Londynu zostawił swoich partyzantów?

A może po prostu poszło o kobietę?

A może pyskuje z zazdrości, że to nie on był dowódcą?

Jest jednak i wątek inny, znacznie mniej oczywisty. Henryk Ziółkowski, członek sądu koleżeńskiego, nie mówi w rozmowie telefonicznej z „Tygodnikiem”, że Pawelec kłamie. – Uważam, że gada za dużo. Jak coś wie, powinien zachować to dla siebie albo najpierw porozmawiać z nami – wyznaje.

***

Na ścianie saloniku Pawelca wisi herb „Wybranieckich” z datą 1970 r. „Barabasz” specjalnie przywiózł go do Londynu.

Pytam, czy skoro wiedział wówczas o dwóch dramatycznych sytuacjach, rozmawiał o nich z Sołtysiakiem.

Wzdycha: – Dużo gorzałki poszło. Był jeden taki moment, pamiętam dobrze. Nagle Marian zaczął tłumaczyć, że wyroki na Żydach to nie był jego pomysł. Że otrzymywał rozkazy z góry, od „Grzegorza”, komendanta miasta Kielce. Nie dopytywałem bardziej szczegółowo. Mało się nie popłakał.

Na pytanie, dlaczego dopiero teraz, istnieją liczne odpowiedzi.

Z pewnością zaraz po wojnie „Wybranieccy” mieli inne sprawy na głowie niż rozpamiętywanie popełnionych błędów. „Andrzej” uciekł do Londynu, „Barabasz” po dwumiesięcznym pobycie w Anglii wrócił do kraju i ujawnił oddział. W więzieniach spędził łącznie 5 lat. Później poznał się z Mieczysławem Moczarem, zaczął działać w oficjalnych strukturach. W cytowanym już tekście z „Kroniki” londyńskiej wyliczał miejsca, w których dzięki pracy kombatantów udało się upamiętnić poległych kolegów.

Dalej: dane z procesów z 1951 r. nie były dostępne publicznie.

Henryk Pawelec: – Nie wiem, czy koledzy tu, w Polsce, rozmawiali przy gorzałce o tym, jak Żydów bili. Nie wiem, bo mnie przecież nie było, a jak wróciłem, bardziej byliśmy już zajęci pogrzebami niż ciemnymi sprawami oddziału.

Jeśli archiwa IPN nie kłamią, partyzancki mit ziemi świętokrzyskiej nabiera nowego, ciemnego tła. I nie dotyczy wyłącznie „Wybranieckich”. Równie szczegółowo Skibińska i Tokarska-Bakir opisują działalność oddziału Armii Ludowej „Świt”, którego członkowie zostali po wojnie oskarżeni o wyłapywanie wczesnym latem 1944 r. żydowskich uciekinierów z obozu pracy w Starachowicach. W sprawie tej pojawia się wątek Mieczysława Moczara, oskarżanego przez partyzantów o to, że przejmował kosztowności po zamordowanych Żydach.

W Kielcach do dziś mówi się o tzw. sitwie świętokrzyskiej, czyli nieformalnych przyjaźniach jeszcze z czasów partyzanckich, często ponad wojennymi podziałami politycznymi. Po okresie stalinowskim partyzanci z regionu – Józef Ozga-Michalski, Mieczysław Moczar czy Marian Sołtysiak – stali się siłą ponadlokalną i, mimo że z trzech różnych ugrupowań, współpracowali nadzwyczaj zgodnie.

Tyle tylko że sitwa świętokrzyska może oznaczać również co innego – próbę ukrycia niewygodnego fragmentu działalności partyzanckiej.

„Tygodnik” chciał porozmawiać o tym z Andrzejem Jankowskim, wieloletnim dyrektorem Okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu i byłym dyrektorem kieleckiej delegatury IPN. Jankowski jest sędzią w sprawie Pawelca.

Przerwał rozmowę w pół zdania.

Rodzina Sołtysiaka nie rozmawia z „Tygodnikiem”.

Bogdan Białek, prezes Stowarzyszenia im. Jana Karskiego i redaktor naczelny „Charakterów”, wspomaga Pawelca: – Jeszcze w latach 70., kiedy przyjechałem do Kielc, dawni partyzanci byli najmocniejszą siłą społeczną w regionie. Ale czasy się zmieniają i sprawa Henryka dobrze to pokazuje. Kiedyś zostałby zaszczuty, teraz opinia publiczna w mieście wyraźnie się podzieliła. Jest w Kielcach wiele osób, które go wspierają. To wyraźny sygnał zmian na lepsze.

***

W 1965 r. „Kronika”, czasopismo emigracji londyńskiej, publikuje na czołówce tekst Mariana Sołtysiaka „Czym jest ZBOWiD”. Autor, w eleganckiej, dobrze skrojonej formie tłumaczy, dlaczego jako były żołnierz AK zdecydował się wstąpić do organizacji. Tłumaczy, że dzięki temu zdobył możliwości działania, a kompromis z władzą pozwolił m.in. na upamiętnienie partyzantów AK w Górach Świętokrzyskich.

Jest jednak w tym tekście, adresowanym bezpośrednio do „Andrzeja”, pewien szczegół. „Barabasz” pisze: „Andrzej, uważam, że w rodzinie bolesnych spraw nie powinno się wywlekać na zewnątrz, po to, żeby wróg chichotał. Czy w naszym oddziale nie było ciężkich spraw, o których obcych nie chcielibyśmy informować?”.

Co mógł mieć na myśli?

Ostrzegał?

Czy też w jedyny możliwy sposób – ogólny, bez detali – bił się w piersi?   

Do sprawy wrócimy w następnym numerze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2012