Rozkoszny smak przyszłości

Na naszych oczach rosną wirtualne kolorowe stadiony, bezkresne autostrady, lasy hoteli, prezentacjom futurologicznym nie ma końca.Cała Polska potrzebowała - tak technicznie, jak metafizycznie - nowego planu pięcioletniego.

23.04.2007

Czyta się kilka minut

rys. Marcin Wicha /
rys. Marcin Wicha /

Takiego wspólnego krzyku - z gardeł naszych własnych, z radia i telewizji, z czatów i forów, nazajutrz z gazet i specjalnych dodatków, trzy dni później z tygodników - Polska dawno nie wydała. Takich łez radości dawno w jednym czasie nie wypuściła; fala ruszyła z oczu wbitych w telebimy, wsączyła się w przekazy na żywo i studia na gorąco, obniżyła nawet o pół oktawy głosy naczelnym politykom, strach pomyśleć, co by się działo, gdyby Mister Yes Yes Yes sprawował nadal urząd. Włoch by nie płakał, Węgier by nie zaszlochał, może Chorwat by po słowiańsku załkał, ale jego słowiańskość jest zbyt południowa, by dusza dłużej wytrwała w spazmie.

Radość bez wzruszenia to kartezjańska ułomność, nawet moja pani obcokrajowiec puściła łezkę na widok powiązanych szalików i rąk, wspólnych podskoków do nieba i mojej kurczowo zaciśniętej w powietrzu dłoni, jakbym złapał fruwającą złotą rybkę; na co dzień raczej się irytuje, podaje za przykład Paryż albo Danię, ale docenia łatwość zbiorowej euforii i nagle połączonych serc.

Było autentycznie i bajecznie, taka chwila zbiorowego połączenia myśli, ześrodkowania ich w jedno ognisko, zdarza się rzadko, choć oko analityka przy bezkresnych powtórkach (Michel Platini po raz setny wyciąga z koperty kartkę niczym kamienną tabliczkę, pismo ostatecznie objawione urbi et orbi, a na niej "Poland-Ukraine", imiona narodów wybranych) miało oczywiście pole do popisu, szczegółowej obserwacji zachowań. Choćby ten samotny, niekochany minister Lipiec: nie wie przez chwilę, czy z urzędu i własnej natury wolno mu skakać, dotykać innych, obok prezes Listkiewicz jak na trampolinie, 9,5 punkta na 10, wysoka nota za podkurczone nogi i równo wyrzucane w górę ręce, wreszcie decyduje się, obejmuje z tyłu ministra, Irena Szewińska wprowadza w całe delirium delikatną polską wieczność, od Wunderteamu przez Małysza po Złotą Jedenastkę. Nie tylko tę Górskiego, ale już tę Beenhakkera, obecną, lecz jeszcze bardziej tę, która nadejdzie i w 2012 dotrze do półfinałów. Do finału. Na tron.

Jakkolwiek bądź, w tej jednej chwili, o 11.37, otworzyła się przed nami przyszłość, tak nieoczekiwanie dowartościowana i ucieleśniona. Niektórzy zaczęli obliczać swe lata, elegijnie wzdychać, czy aby się dożyje. Żeby to jednak zobaczyć, tę epifanię sprowadzoną na ziemię ledwie tysiąc lat z groszami po tym, jak Mieszko I przygotował przestrzeń pod przyszłe autostrady i stadiony. Nagle zaczęliśmy myśleć z rozkoszą o przyszłości, jakby kelner podsunął nam piękne menu.

Król Duch też zarobi

Przyszłości w wymiarze indywidualnym; w 2012 będziemy mieli dwudziestkę, czterdziestkę, pięćdziesiąt pięć, sześćdziesiątkę, ale przecież tyle co wszyscy. W wymiarze skromnie sportowym: nagle eliminacje do Euro 2008 utraciły bezwzględną wagę doraźności, zyskały nową możliwość - już nie wygrywanego histerycznie na werblach albo-albo, teraz-lub-nigdy, lecz ewentualnej przygrywki do prawdziwej symfonii. W wymiarze doniośle politycznym: partii rządzącej nowy czas spłynął na skronie jak wieniec laurowy; podsunął się pod dłonie jak rozkoszna beza. Już od paru miesięcy szukała miękkiego przejścia od swej wyspecjalizowanej domeny, jaką jest przepatrywanie przeszłości, do swego przeznaczenia, jakim jest nieuchronne nadchodzenie dni, których jeszcze nie znamy. I oto przyszłość zamiast bliżej nieokreślonych wyzwań, szarpaniny w niepewności celów, bliżej niesprecyzowanej daty spełnienia, nie mówiąc o wyborach wyrastających pod nosem jak krzyż na drodze, podarowała konkretną dawkę tlenu, ściśle wyznaczony cel, który przyciągnie środki (unijne) i, kto wie, przedłuży może podróż w czasie. Wyrażona natychmiast przez premiera ostrożna ochota, by zostać kapitanem tej arki, która przygotuje mistrzostwa, a przy okazji połączy stare i nowe lata, pozwoli prześlizgnąć się w przyszłość, uderza dobrym refleksem; to umiejętnie przyjęta piłka - choć świadomość, że arka po wyborach szybko może się stać dla niego tratwą Meduzy, słusznie wzmaga ostrożność.

Euro 2012 to jednak przyszłość dla wszystkich. Cała Polska potrzebowała tak technicznie, jak metafizycznie nowego planu pięcioletniego (to porównanie jest już kliszą). Bez dat na horyzoncie kiepsko się żyje; wszystko nagle się usensowniło. Na naszych oczach rosną wirtualne kolorowe stadiony, bezkresne autostrady, lasy hoteli, prezentacjom futurologicznym nie ma końca. To, odnieść można na razie wrażenie, technologiczny mesjanizm, nasza tradycyjna wiara, tyle że okiełznana przez cyfry, wciągnięta w dokładne obliczenia. Przyśpieszony millenaryzm (kto wie, czy nie okaże się, że 2012 było już zapisane w "Królu Duchu"), który pozwoli pracować w poczuciu spełnienia, transcendencji złapanej za datę. Komentarze, oświadczenia prezydentów miast rysują już wizje wielkiego wspólnego dzieła. Eldorado jednym gestem Platiniego zostało przeniesione z Dublina do Wrocławia, o co Wrocław walczył od dawna. Ryanairem zlecą z powrotem rzesze świeżych emigrantów, by uczestniczyć w Budowie, w firmach zakasują już rękawy, zarobią producenci słomek do napojów i odlewnie betonu. Nie da się zaprzeczyć, temat rozważań jest jak najbardziej realny i gospodarski, gdy zabraknie rąk do pracy, przyjmiemy robotników z Indii i z Chin, i może z Gabonu; jednak w języku już działa refleks powstańczy: mówi się - z pełną świadomością własnej mitologii - o narodowym zrywie; to powstanie nie może się nie udać, choć jedno musi być zwycięskie. Zachwycimy wszystkich, i organizacją, i entuzjazmem.

Na Europę (Zachodnią), na Włochy, którym już od dawna wszystko jedno, spłynie ex Oriente Lux (trochę nasz, trochę bizantyjski) i wszystkich olśni swym blaskiem. Słowo "modernizacja" dostało nagłej pożywki; po raz kolejny od czasów "Lalki", jeśli nie głębszych, mit modernizacji, nagłego, błyskawicznego unowocześnienia kraju ma swoje pięć minut, podobnie jak słowo "szansa", niepowtarzalna, historyczna szansa.

Idea jedności narodowej, ponadpartyjnego braterstwa w obliczu wielkiego nadchodzenia przyszłości, idea wspólnoty ponad wszystko, ponad podziałami, która tylko czyha na takie prezenty od losu, by zakwitnąć w umysłach i publikacjach, natychmiast wyszła z kąta (niezawodny Tomasz Lis), skąd wywołać ją może ostatnio jedynie rocznica śmierci Papieża i gdzie szybko ją ząpedzi z powrotem normalny rozwój wypadków. Apele o wspólne działanie dla wspólnego dobra w ciekawy sposób zbiegły się w czasie z rozłamem w PiS-ie, lecz nie takie fakty dezawuują ideę. Uczyni to zwykła codzienność, będą dzikie spory i kłótnie, niejedne dymisje, dziesiątki alarmistycznych artykułów. Będą wpadki, trochę niewybudowanych kilometrów dróg, kilka inwestycji złożonych wyłącznie z dymu z komina, druga linia metra w Warszawie będzie naziemna i kursowała na zmianę z tramwajem. Ale się uda, jakoś się uda.

Cudem Euro 2012 jest złożony nam dar wszystkoidalny. Pod tym zawołaniem zmieścić się może każdy projekt, każda realizacja, każdy argument, każda grupa i każdy wiek, od przedszkolaków (uczymy machać się chorągiewkami) po emerytów (uczymy machać się chorągiewkami i wskazywać drogę). W ten piękny i przepastny worek wrzucić będzie można wszystkie energie, pomysły, całe pięć nadchodzących lat, ten jeden niekończący się news. Być może to wszystko będzie dobre dla kraju, lecz przede wszystkim już jest bardzo ciekawe. Ostatnio się nie nudziliśmy, lecz dopiero teraz nadchodzą ciekawe czasy.

Leo prowadź!

Z piłkarskiego punktu widzenia Euro 2012 będzie dalszym krokiem na drodze teleologicznej tego sportu, czyli procesu intronizacji Polski na tron świata. Prawdopodobne rozszerzenie mistrzostw do 24 drużyn, o co się modlą Kraków i Chorzów, zabójcze dla samego sportu, lecz korzystne dla celu, będzie kolejnym etapem panfutbolizacji. Dramatyzm dwuletniego cyklu eliminacji się rozrzedzi, choć w razie czego zawsze będzie można utworzyć grupy dziesięciodrużynowe (im więcej meczy, tym lepiej), a nowe autonomiczne republiki, Korsyka, Islamska Republika Marsylii, w przyszłości dostarczą monarchini futbolowego mięsa. Przyjemniej jest więc myśleć o własnym podwórku, o nowych boiskach i nowych talentach (na razie wszyscy wyłowieni siedemnastolatkowie grają na Zachodzie). Już teraz widać, że pojęcie narodowości bardzo się rozszerzy, nie każdy w przyszłej ekipie będzie mówił po polsku.

Najprzyjemniej jest myśleć w tym porządku o innej intronizacji - Leo Beenhakkera. Skłonność do królów elekcyjnych - jak przyjdzie co do czego, wolimy raczej Sasa niż Piasta - to na ogół nasza przywara, ale podbita zdrowym rozsądkiem. Głosy, by król Leo już dzisiaj podpisał kontrakt do 2012 r. (Matusiak: Leo albo śmierć), do końca skolonizował naszą wyobraźnię, mają ciężar szczęśliwej prawdy. Leo, słodki kolonialista, który z wolna, cierpliwie do nas przywykł, któremu wszyscy kłaniają się już na ulicy, składają paciorki wdzięcznych spojrzeń, spadł nam z niebios w odpowiedniej chwili i zadomowił się lepiej niż Henryk Walezy. Siebie od biedy, ale jego zawieść nie powinniśmy.

Mój ostatni entuzjastyczny tekst o wydarzeniu sportowym dla "Tygodnika Powszechnego", poświęcony siatkówce i jej wspaniałej narodowej chwale, źle się dla mnie skończył, gdyż na tejże siatkówce wkrótce potem zerwałem całkiem prywatnego Achillesa. Patrzę teraz na świat z pozycji siedzącej, wcześniej zazdrościłem ptakom, teraz ludziom, i wszystko, co się nadto rusza i podskakuje, cokolwiek mnie irytuje. Trochę więc kpię, lecz trochę się cieszę i kiedy tylko będzie mi dane wrócić na boisko, ogólny zapał wzrośnie. Wyobrażam sobie, że w nagłej narodowej potrzebie, w powszechnym czynie społecznym, idę w niedzielę kopać rowy pod drugą linię metra - jak za Gierka, gdy kazali nam coś wyżłobać pod Wisłostradę. Właściwie to o tym marzę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2007