Rok 2005. Będzie gorzej, będzie lepiej

W 2005 r. pozornie nic się nie zmieni, a przecież jednocześnie w społeczeństwie trwać będzie proces zmian mentalnych i psychologicznych. Będzie to czas trudny dla kraju i ludzi, przede wszystkim gospodarczo i materialnie, nawet gdyby Unia Europejska podjęła decyzje polityczne, jeszcze ułatwiające przystosowanie się Polski do nowych warunków.

25.01.2004

Czyta się kilka minut

Jako formalna cezura chronologiczna, spełnia ten rok rolę dwojaką: symboliczną, gdyż będzie to rok, jak wszystko wskazuje, już po akcesie Polski do Unii Europejskiej, oraz psychologiczną, gdyż pozwala budować, w dość luźnej formie, scenariusz o charakterze futurologicznym i nieco w konwencji political fiction.

Będzie to okres pierwszych doświadczeń członkostwa w Unii. Jak wiadomo, Polsce nie zagraża potop unijnych pieniędzy. Trudno będzie wygospodarować z budżetu środki na składkę unijną; po drugie, polska strona (państwo, samorządy) nie będzie też w stanie zgromadzić tylu środków finansowych, by możliwe było uruchomienie - oczywiście bez jakiejkolwiek nadziei, że wszystkich - unijnych funduszy wspólnotowych czy pomocowych. Wreszcie, można oczekiwać, że w stopniu znaczącym, jeśli wręcz nie przeważającym, polscy potencjalni aplikanci do unijnych funduszy nie będą potrafili spełnić nieodzownych do ich otrzymania formalnych wymogów. Aby się tego wszystkiego nauczyć, trzeba czasu i doświadczenia na własnych błędach.

Zadyszka na starcie

Gdy do powyższego dojdą inne niesprzyjające okoliczności, na przykład zapowiadane przez kilka państw Unii przejściowe ograniczenia w zakresie swobody przepływu siły roboczej skierowane przeciw nowym państwom członkowskim, i przyjmując nawet, że realnie dotkną one Polaków w stopniu niewielkim, to w wymiarze psychologicznym pogłębi się ich frustracja. Skutkiem będzie co najmniej rosnąca rezerwa wobec wspólnej Europy, w której jedna z jej konstytutywnych zasad ustrojowych zostałaby zawieszona wobec Polaków na czas jakiś. Albo - że ujawnią się o wiele ostrzej problemy wynikające z dość powszechnego przekonania, że wstąpienie do Unii w istotnym stopniu ograniczy polską suwerenność nie tylko w planie międzynarodowym, ale także w kwestiach wewnętrznych, nie podlegających dotąd żadnej niemal zewnętrznej jurysdykcji. Chodzi np. o przystosowanie ustawodawstwa krajowego do praw unijnych czy o konieczność podporządkowania się konkretnym decyzjom sądowych instytucji europejskich - powiedzmy, w wytoczonych państwu polskiemu procesach dotyczących reprywatyzacji, ale przecież nie tylko jej, bo także w sprawach o roszczenia odszkodowawcze byłych obywateli polskich i ich potomków czy ze strony “wypędzonych".

Rok 2005 będzie trudny jeszcze i z tego powodu, że Polska będzie w trakcie kilkuletniego procesu dostosowywania się do wymogów traktatu z Maastricht (m.in. wypełniania zasady, że deficyt budżetowy nie przekracza 3 proc. PKB), jako warunku wejścia do strefy euro. Będzie to także okres realizacji reformy finansów publicznych proponowanej przez min. Jerzego Hausnera - jeśli rozpocznie się ona rzeczywiście w 2004 r. i w przewidzianym zakresie, co wydaje się, niestety, coraz mniej prawdopodobne; gdyby natomiast stać się tak nie miało, to w niczym nie poprawiłoby to położenia kraju, a jedynie opóźniło czas pokonywania dystansu dzielącego go ekonomicznie od “rdzenia" wspólnoty.

Warto również wziąć pod uwagę fakt, że w następstwie pojawienia się konkurencji wewnątrzunijnej tak naprawdę nie rok obecny, lecz właśnie 2005 okaże się pierwszym rokiem szoku (który potrwa co najmniej kilka lat) dla zdecydowanej większości polskich przedsiębiorstw i producentów rolnych.

W płaszczyźnie społecznej akces do Unii nie powstrzyma, przynajmniej w krótkim czasie, postępującego rozwarstwienia, a najpewniej nawet je pogłębi. Ani robotnicy, ani drobni przedsiębiorcy (dochody tych drugich są wręcz niższe niż pracowników umysłowych), ani nawet inteligencja en bloc nie będą od razu beneficjentami tej wielkiej zmiany. Na przykład nie spadnie znacząco, a może nawet wzrośnie bezrobocie, będące paradoksalnie kumulacją postępującej modernizacji gospodarki i błędnie nakierowanej polityki społecznej, ale i rzecz jasna gospodarczej, gdyż poddającej się presji roszczeniowych związków zawodowych i polityków poszukujących poklasku i głosów wyborczych.

Biedni zbiednieją

Wątpliwe, by zahamowaniu uległa postępująca społeczna elitaryzacja (jakkolwiek by oceniać jakość tych elit); przejawia się ona w izolowaniu się klasy politycznej i kół wielkiego biznesu, ale także kategorii profesjonalistów czy wybranych środowisk inteligenckich od większości społeczeństwa; zjawisko to odzwierciedla się również w poszerzaniu się luki materialnej, mentalnej, obyczajowej, w zakresie dostępu do wykształcenia czy szeroko rozumianych dóbr kultury (w tym turystyki i rozrywki) między tak wyodrębnionymi grupami. W warstwie politycznej elitaryzacja prowadzi m.in. do ograniczania wpływu wyborców na decyzje podejmowane przez organy władzy państwowej ze skutkami ujemnymi dla demokracji. Ale jest też pytaniem, czy tak rozumiane procesy elitaryzacji nie są w jakimś stopniu (myślę, że w niemałym) wynikiem bierności owej większości społeczeństwa. Wciąż nie widać jeszcze, aby na szerszą skalę przyjęto wzorce życiowej strategii charakterystyczne dla nowoczesnego pluralistycznego i rynkowego społeczeństwa. Zbyt wolno rozwija się potencjał liczebny, intelektualny, etyczny klasy średniej, owej, jak się powiada, soli społeczeństwa obywatelskiego i demokratycznego.

Powyższe wiąże się z trwającym od początków polskiej transformacji ustrojowej zderzeniem dwóch sposobów budowania ładu gospodarczego i społecznego Polski: w wersji etatystyczno-korporacyjnej z licznymi jej podwersjami populistycznymi oraz w wydaniu ogólnie liberalnym, też naturalnie w różnych jego mniej czy bardziej rygorystycznych wykładniach. Potencjalne trudności z zaadoptowaniem się w Unii z pewnością przyniosą przejściowe zaostrzenie tego fundamentalnego sporu.

Trzeba też przyjąć, że media będą bardziej nagłaśniać kłopoty przystosowawcze związane z akcesją niż dodatnie jej skutki. Toteż w wymiarze politycznym prawdopodobny wydaje się przyrost poparcia dla partii, stronnictw, organizacji, osób, postaw i deklaracji, które określiłbym jako tradycjonalistyczno-narodowe i partykularne, a także ksenofobiczne i wsobne. Rok 2005 będzie też rokiem wyborów prezydenckich i najprawdopodobniej parlamentarnych. Jeśliby zaś się realizował ten wyżej wyłożony, może nazbyt pesymistyczny scenariusz polskich rozczarowań wobec Unii, to może się okazać, że na scenie wewnątrzpolitycznej roku 2005 nie będą dominować ani odpowiedzialnie opozycyjna Platforma Obywatelska, zdecydowanie unijna, prowadząca dziś w rankingach popularności, ani z innych powodów Prawo i Sprawiedliwość, sceptyczne wobec Unii. Prawdopodobne jest, że o wiele większą niż obecnie rolę odgrywać będą stronnictwa skrajne i populistyczne (Samoobrona i Liga Polskich Rodzin). Nie jest też oczywisty kierunek politycznej ewolucji SLD. Choć dziś Sojusz jest jednoznacznie prounijny, a w odniesieniu do zagadnień gospodarczych bardziej przewidywalny niż u początku swych rządów, to kto wie, jakim okaże się pod tym i innymi względami za rok-półtora. Można oczekiwać, że będzie próbował odzyskać utraconą część elektoratu, stawiając ponownie na wypróbowanego konia roszczeniowości, traktowanej jako synonim lewicowości. Wątpliwe jednak, aby się to w istotniejszym zakresie Sojuszowi powiodło - zbyt silnych w tej kategorii ma konkurentów. W tej sytuacji oczekiwać można właściwie pewnego już wyborczego niepowodzenia, jeśli nie klęski SLD (lub tego, co z niego za kilkanaście miesięcy pozostanie) i w konsekwencji zredukowania politycznej roli lewicy w wydaniu Sojuszu.

Jeśli się te spekulacje sprawdzą, to może się okazać, że w 2005 r. poparcie społeczne dla rozwiązań proliberalnych (w różnych płaszczyznach - gospodarczej, światopoglądowej czy ustrojowej), i tak ograniczone, jeszcze zmaleje.

Nie ma tego złego?

Paradoksalnie kotwicą uniemożliwiającą nazbyt szybką ewolucję w stronę partykularyzmu i dość anachronicznej swojskości pozostanie wtedy właśnie członkostwo w Unii. Choć nie rozwiąże większości problemów Polaków, to być może dzięki niemu niektóre z nich stracą na ostrości. Niestety, trudno natomiast przypuścić, żeby w ciągu kilku najbliższych lat radykalnie zmieniły się postawy ogółu społeczeństwa i części elit politycznych w stosunku do państwa. Kwestią jest - jakiej ich części i jakich elit. Jeśli idzie o SLD, specjalnie nie ma co wierzyć w ozdrowieńczy dla Sojuszu wstrząs afer Rywina, starachowickiej, w resorcie zdrowia czy automatów do gry. Problem naprawy instytucji państwowych i walki z korupcją jest niewątpliwie poza etycznym pułapem Samoobrony. Pod tym względem także o jej klienteli wyborczej (ale przecież wiadomo, że i części innych ugrupowań) nie da się nic dobrego powiedzieć. Inaczej oczywiście wygląda tu sytuacja w PO, PiS i jednak w LPR, a także niektórych ugrupowań pozaparlamentarnych - jak UW czy różne odłamy byłej Akcji Wyborczej Solidarność. Czy jednak ruch na rzecz odnowy państwa - walki z niewydolnością i korozją państwa, ujmowanego jako skomplikowany system instytucji władzy i administracji, roszczącego sobie pretensje do omnipotencji, walki z jego zetatyzowaniem i zarazem z procesem zawłaszczania go przez rozmaite grupy interesów, z silną tendencją do oligarchizacji życia politycznego i gospodarczego, walki wreszcie z tradycyjnymi naszymi przypadłościami, jak choćby korupcja, nepotyzm, partyjniactwo, mentalność klikowa - okaże się w 2005 r. istotnym jakościowo i liczebnie - zależy od wielu czynników, również zewnętrznych. Wejście do Unii może ułatwić tę walkę, ale jej przecież w żadnym stopniu nie zastąpi.

Niewątpliwe znaczenie dla życia publicznego będzie więc miała jakość kapitału społecznego, jakim Polska dysponuje. Niestety, jest on niewielki. Jego pomnożeniu m.in. nie sprzyjają - wątłość więzów międzyludzkich, deficyt wzajemnego zaufania i lojalności; rozbieżne do pewnego stopnia systemy wartości podzielane przez współobywateli; bezpardonowa rywalizacja różnych grup i warstw społecznych o korzystną dla siebie redystrybucję dochodów publicznych; niedostatek wiary we własne siły i możliwości; skrajne i powszechne postawy roszczeniowe wspierane przez związki zawodowe i ugrupowania populistyczne; niski poziom samoorganizacji społecznej; dość rozpowszechniona obojętność dla grup upośledzonych materialnie i kulturowo; przewaga powierzchownej tradycyjnej religijności nad bardziej nowoczesną i głębszą; niedobór w społeczeństwie spajających je wyższych celów wspólnych, jak np. zgoda ogólna na priorytetowe potraktowanie edukacji i nauki jako nośnika rozwoju kraju (wyjąwszy może niejednoznaczną ocennie walkę o akcesję do Unii), wąskie zaplecze intelektualne obecnych elit politycznych. Ten katalog niedoborów można mnożyć. Taki obraz polskiego kapitału społecznego naturalnie przejaskrawia stan rzeczy - realnie pewnie jest lepiej, niż na ogół się sądzi, ale równie pewne jest, że nie jest dobrze.

Do tego opisu przywar, zaniedbań, ułomności społecznych można jeszcze dodać, potwierdzany badaniami (choćby zespołu Mirosławy Marody i Jerzego Wilkina), nasz stosunkowo niski w porównaniu nie tylko z krajami Unii próg cywilizacyjny. Jest on przeszkodą w budowaniu zarówno owego kapitału społecznego, jak i szerzej - nowoczesnego społeczeństwa.

Rok 2005 będzie ważny - w każdym wymiarze życia Polaków. Czy potrafimy wyjść z kolejnego zakrętu, w jaki teraz wchodzimy - odpowie dopiero czas.

Jan Kofman jest historykiem i politologiem; wykładowcą Collegium Civitas i pracownikiem Instytutu Studiów Politycznych PAN oraz Uniwersytetu w Białymstoku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2004