Rok 1953

Ta korespondencja zaczyna się w 1947 roku, ostatnie listy Zbigniew Herbert i Jerzy Turowicz wymienili na początku 1998 roku. Pomiędzy tymi datami - ponad pół wieku znajomości, która z relacji autor-redaktor szybko zmieniła się w przyjaźń. Przyjaźń utwierdzaną (a czasem zakłócaną...) przez współpracę Herberta z Tygodnikiem, trwającą, choć z przerwami, przez te wszystkie lata, aż po druk wierszy z Epilogu burzy na kilka miesięcy przed śmiercią Poety.

Wydobyta z Archiwum Zbigniewa Herberta i Archiwum Jerzego Turowicza korespondencja okazała się zaskakująco bogata, z niewielkimi tylko lukami. Jej całość ukaże się wkrótce nakładem Wydawnictwa a5. Teraz, w 80. rocznicę urodzin Zbigniewa Herberta, publikujemy kilka wybranych listów z roku 1953.

Czas to szczególny, apogeum stalinizmu i zarazem rok śmierci Generalissimusa. Gdy Herbert pisze wzruszającą laudację imieninową dla Turowicza, “Tygodnik", którego redaktorem naczelnym jest solenizant, od kilku tygodni już się nie ukazuje, po odmowie ogłoszenia odredakcyjnego nekrologu Stalina. Trwają rozmowy z władzami, ale nadzieje na wznowienie pisma maleją. Herbert - jego wiersz znalazł się w ostatnim numerze, datowanym na 8 marca 1953 - deklaruje solidarność ze stanowiskiem redakcji, z którą zamierzał związać swój los.

W czerwcu “Tygodnik" zostaje ostatecznie zamknięty i przekazany w ręce PAX-u. Jesienią Herbert podejmuje pracę jako chronometrażysta i kalkulator w Spółdzielni Pracy Inwalidów “Wspólna Sprawa" (później przeniesie się do biura Torfprojektu...). Krakowscy redaktorzy utrzymują się z dorywczych zajęć, wspierani m. in. przez ks. Ferdynanda Machaya i ks. Karola Wojtyłę; część tej finansowej pomocy dotarła, jak widać z listów, i do Warszawy. Herbert, który dopiero za trzy lata wyda pierwszą książkę, “Strunę światła", posyła przyjacielowi rękopisy wierszy, żartując z nutą melancholii, by je w swym nieistniejącym już piśmie wydrukował choćby “petitem, na ostatniej stronie, a nawet wśród inseratów"...

Tomasz Fiałkowski

***

22 IV 1953

Warszawa

Kochany Jerzy

Ten wielki biały stół imieninowy, który zaczyna się w Krakowie, a kończy w Warszawie, ten wielki stół pełen blasku, hałasu i owoców przesłania mi całkiem Ciebie. Boję się, że moja mowa, nad którą pracowałem tyle nocy, zginie w powszechnym rozgwarze. Mimo to wstaję mały, małością swoją bardzo owstydzony...

Ja też Ci życzę zdrowia i wszelkich łask Bożych. Ale imieniny są nie tylko po to, aby powtarzać to, co i tak przez cały rok bliźnim życzymy. Ich sens polega na tym, aby postawić solenizanta oko w oko z tajemnicą przyjaźni. To jest osobliwa chwila, w której rachujemy twarze ludzi stojących wokół nas, z nami; osobliwa chwila trzymania się za ręce.

Zbyt mocno stoisz w życiu, dostatecznie twardo idziesz przez życie, aby trzeba Ci powtarzać, że jesteś nam wszystkim potrzebny. Pamiętam, jak wiele razy odczytywałem twoje artykuły o kulturze i polityce, jak się we mnie gruntowało zrozumienie tego, co mnie otacza i mojego miejsca w rzeczywistości. To bardzo ważne, żeby choć raz w życiu odnaleźć się i uwierzyć w sens tego, co się robi. Pomogłeś mi w tym jak mało kto. Czytając Twoje pismo (bo wszyscy wiemy, jak bardzo ono jest Twoje) chroniłeś mnie od zagubienia i rozpaczy. A także tego, że nie żyłem - i nie chcę żyć - na kolanach.

To że pozostałem pięknoduchem, to już tylko moja wina. To że katolicyzm jest raczej moją tęsknotą niż wiarą, to tylko moja słabość. Ale także dramat, bo to odbiera możność mówienia o rzeczach wielkich. To naprawdę boli, gdy chce się wstrząsać gwiazdy, a strąca się tylko proch, gdy chce się o Bogu Miłości i Człowieku, a wyłazi Kruchość Świata i daremna czułość. Prawdziwa krew zalewa, gdy się widzi, jak na papier sączy się ta liryczna woda z malinowym sokiem. I to właśnie cały mój żal, że niczego pozytywnego nie zrobiłem i teraz nie potrafię Tobie w niczym pomóc. Pozostało mi tylko manifestować nikomu nie potrzebną i przez nikogo nie zauważoną Solidarność.

Oto punkt krytyczny. Przeklęty nawyk każe mi w Twoje święto mówić o sobie. Ale odczytaj to jako wdzięczność. Bo komu należy ona bardziej niż tym, którzy pomagają nam szukać siebie.

To jest, Jerzy, moja mowa imieninowa. Pozwól że dalej, cokolwiek będzie - będę Twoim poetą i błaznem. Pod Wielkim Wozem i na Wielkim Wozie.

twój

Patryk

P.S. Wierszyk nie mocny, ale najbardziej ideologiczny przyjm proszę z pobłażliwością

***

Kraków 29 V 53

Kochany Zbyszku,

okazją do tego listu (jak gdyby potrzebna była okazja!) jest zwrot książki Anouilha, którą wyrwałem z paszczy Leopoldowi, mimo że się zaklinał, że musi ją Tobie natychmiast odesłać. Może jednak nie trzymałem jej za długo i nie zostaniesz z tego powodu powieszony in effigie? Książkę przeczytałem z dużą przyjemnością, choć to dość “zgniła" lektura.

Mam nadzieję, że uważasz mnie za świnię, ponieważ nie odpisałem na Twój list do mnie, imieninowy. Niemniej wszelkie wnioski, jakie z tego faktu wyciągasz, są niesłuszne. Nie tylko bowiem od miesiąca się wybieram, by ten właśnie list napisać, ale co dużo ważniejsze, Twój list mnie prawdziwie wzruszył, piszesz tam o mnie jakieś pochlebne rzeczy, na które nie zasłużyłem; ponadto poruszyłeś mój inferiority-complex [kompleks niższości] czyniąc mnie skłonnym do zwierzeń. Pisząc jednak te słowa widzę, że zwierzeń na papierze robić nie potrafię, więc trzeba to odłożyć do rozmowy, do której, powiem szczerze, bardzo się stęskniłem. Na razie więc bardzo, bardzo serdecznie Ci dziękuję tak za list, jak i za dzieło poetyckie, które - jak mówi Stanisław Stomma - byłeś łaskaw załączyć.

Nie muszę Ci chyba dodawać, że ubawił nas wielce Twój wierszyk ku czci wymienionego wyżej Stanisława. Odpowiedzieliśmy nań zbiorowym utworem poetyckiej grafomanii, ale nie wiem, czy dotarł on do Ciebie do Sopotu?

Nasze podróże do Warszawy stały się rzadsze, acz nie zakończyły się definitywnie. Sprawy pisma stoją nie najlepiej, nie zanosi się, byśmy mieli rychło je wznowić, trzeba więc rozglądać się za tzw. bazą egzystencji.

Martwi nas poważnie stan Twego zdrowia, trzeba by, byś się z tej wątroby jakoś gruntowniej wygrzebał, inaczej jakaż przyszłość czeka poezję w tym kraju?

Wybacz - proszę raz jeszcze - zwłokę z Anouilhem

i ściskam Cię bardzo serdecznie

Jerzy

***

Warszawa listopad [1953]

Kochany Jerzy,

czy godzi się pisać list w stanie “glątwy", ten list z dawna hodowany i noszony na sercu, list co może być jak pozdrowienie i okrzyk z ciemności; cokolwiek wyjdzie (mały smutny człowiek?), trzeba pisać, aby podziękować za pamięć. To już przeszło miesiąc temu zawezwał mnie Leopold i rzucił mi przekazane z Krakowa pieniądze i kazał się cieszyć i kazał się tarzać. Cieszyłem się i tarzałem, ale mi głupio było, wstyd, że jak to (cholera, zaczynam pisać jak Marynia Dąbrowska), że ja, że niby czy warto, że wy, że dość szczęścia, jeśli zaliczacie mnie do bliskich, ale żeby zaraz tak. Ja już dość długów mam, że ledwo dyszę i wiem, że się nie uiszczę, więc jak tak można jeszcze, żeby już nie wylazł, żeby zdechł ze wstydu i niemożności. Dziękuję bardzo i już nie będę o tym pisał, bo się zaplączę w wielki supeł kompleksów.

“Glątwa", o której powyż mowa, nie z alkoholu - szlachetna znaczy się, duchowa. Najpierw dlatego, że w ostatnich dniach października skończyłem 29 lat. Jak długo jeszcze trzeba wlec za sobą coraz dłuższy cień.

Potem było Święto Zmarłych. Bardzo tęskniłem za moimi, człowiek czuje się samotny, gdy nie ma ich blisko i nie słyszy się ich milczenia, tego jedynego milczenia, które ich zdradza. Więc łaziłem po ulicach. Tam, gdzie rozstrzeliwali, było dużo kwiatów. Krew użyźnia nawet bruki.

Jeszcze bardziej potem były biurowe kłopoty, gdzieś się nie chciałem zapisać, czegoś nie chciałem wygłosić - a to wszystko nie warte ogromnego nakładu sił psychicznych tych pseudobuntów i głupawej pseudowalki. A jednak nie można inaczej nawet przed oczyma, które niczemu już się nie dziwią (już ich znieczulili). Czy zawsze luksus pełnej świadomości musi kończyć się w rynsztoku?

Teraz już jest wszystko dobrze. Mam obiady do końca miesiąca, wiem co będzie jutro i pojutrze. Przyzwyczaiłem się do mojej spółdzielni, do moich cyferek, kalkulacji, arkusików. Mam swoje miejsce na ziemi, swój kwadrans na herbatę, kosz na śmiecie, obowiązki i pensyjkę. Drżenie kończyn, kiedy wołają “Panie Herbert, do Zarządu!", rozkoszne uczucie wolności, kiedy wybije 15.30.

Po tej godzinie można robić wszystko. Zaczyna się drugie życie: biblioteka z drzemaniem wśród książek, albo w domu mocowanie się z ćwiartką papieru. Po dwu miesiącach wynik mizerny: pierwszy szkic do referatu o poezji 20-lecia (teza: nieistotność antynomii Skamander - Awangarda i próba określenia “poezji lat trzydziestych", tej najważniejszej i niewyeksploatowanej jeszcze). Jeden wiersz, 2 większe zaczęte bez widoków na skończenie: rozpięło się blejtramy, popaćkało się farbami, teraz to schnie i kruszy się.

Nie ma czasu na odwiedzanie przyjaciół. Kubiaczka widziałem niedawno, był u mnie, kaszle, blady, gorączkowy, żyje z Henią, ale nie przytył. Jerzy Z. miał poważne zmartwienie rodzinne (ciężka choroba siostry), dawno go nie widziałem, ostatni raz był napiętnowany smutkiem i cierpieniem i chyba nieprawdą jest, że “jego cierpienie jest upajające, a krew płynąca z jego serca ma dlań zapach i słodycz miodu". Leopold krąży po wielkim świecie, więc go nie widuję, Najderek wiedzie szczęśliwy żywot inteligentnego ketmana. Pałkarzy omijam, wyrzekłem się także ich kobiet.

Kochany Jerzy, bardzo byłbym Ci wdzięczny, gdybyś napisał, co u Ciebie, jak sobie wszyscy dają radę i w ogóle. Wszystkiego się można wyrzec, ale dopóki papier i atrament, dopóki nieprzykute złotą klamrą pióro chodzi swobodnie własnymi drogami - trzeba pisać.

Gdybyś przyjechał do Warszawy, masz na Wiejskiej herbatę, łóżko, a na wieczór bilety do teatru. Ditto Staś, dla którego załączam merdanie ogonem.

Na Twoje spracowane i dzielne Ręce składam anielskie pozdrowienia dla P.T. Żon oraz Znakomitych Osób czy to w spódnicy, czy w sutannie, czy zgoła w spodniach

a Ciebie serdecznie całuję w czoło

policzki

oczy

Patryk

chronometrażysta i kalkulator

Spółdzielni "Wspólna Sprawa"

P.S. Załączam utworki z prośbą o wykorzystanie; może być petitem, na ostatniej stronie, a nawet wśród inseratów

***

Warszawa 22 XII 1953

Kochany Jerzy,

chcę abyś miał ode mnie tę różową ćwiartkę kiepskiego papieru pełną najlepszych życzeń świątecznych.

Jest noc i w uszach dzwoni cisza, pojutrze nad tym brudnym światem wzejdzie najczystsza gwiazda i mocniej zabiją wszystkie źródła ziemi. Jeszcze raz mimo oporów poddaję się erozji legendy.

Jestem zalatany i niczego dzisiaj sensownego nie sklecę. Więc garść informacji familijnych. Zygmunt nie melduje się, hydra małżeństwa pochłonęła chłopca razem z czupryną, czekam aż obudzi się na twardym brzegu samotności. Leopold miał żółtaczkę, wygląda jak Hijob-rekonwalescent; psychicznie trójka z plusem. Jerzy wychynął z dna rozpaczy, zmaga się z sobą, mężnieje, nawet niedawno powiedział słowo “gówno".

Ja trwam z ręką na pustej ładownicy.

Kochany Jerzy, życzę Ci wszystkiego dobrego, dla całej rodziny toż, a także wsiem krakowiankom i krakowiakom, o których pomyślę z łezką, kiedy przełamię się opłatkiem z Panią Pustką

Twój

Patryk

***

Kraków 28 XII 53

Kochany Patryku,

jeśli tylko sprawi Ci przyjemność wyobrażać sobie mnie w postaci świni - proszę bardzo, nie mam nic przeciw temu. Nie tylko bowiem nie odpisałem Ci na miły list z listopada, ale i życzeń świątecznych w porę nie posłałem. Więc teraz za obie epistoły serdecznie dziękuję i choć z opóźnieniem ściskam serdecznie, wszystkiego najlepszego życząc na święta i nowy rok. Mam nadzieję, że jednak w wilię nie byłeś całkiem sam, to by jakoś było niedobrze.

U mnie nic szczególnie nowego. Pracy stałej nie mam i na razie jej nie szukam. Prace dorywcze są i przy Boskiej i ludzkiej pomocy jakoś się żyje, tylko że psychicznie człowiek ulega rozkładowi i lenistwu. Nie mogę się zdobyć na to, by uporządkować swój śmietnik, wiele też oddaję się lekturze różnych dziwnych książek, np. Lwa Tołstoja, Huxleya, ostatnio “Łuk triumfalny" Remarque’a, a na rozkładzie mam Tomasza Manna i Adolfa Rudnickiego - opera omnia. Można by co prawda oddawać się pożyteczniejszym lekturom, kształcącym umysł, ale cóż z tego, że można? Do teatru chadzam b. rzadko, do kina nie często, za to często na koncerty - ostatnio mieliśmy tu szaleństwo - msza h-moll Bacha.

Rodzina chowa się nieźle, choć małżonka moja marna i przemęczona, za to dzieci prosperują na ogół.

Bardzo nas tu przejęła ostatnio śmierć Konstantego Ildefonsa; Tuwima dużo mniej, właściwie należał on już do historii literatury, a KIG był w pełni sił i dużo pięknych (i niepięknych) rzeczy mógł jeszcze dać. Bardzo podobały mi się jego “Pieśni" ostatnio ogłoszone. A i jako człowieka bardzo go lubiłem w gruncie rzeczy. To pewne, że prawdziwy i wielki poeta. Mam nadzieję, że cenisz na tyle oryginalność, że nie pójdziesz w ich ślady, o ile Ci na to pozwala spółdzielnia “Wspólna Sprawa" (to tytuł też jak z “Zaczarowanej dorożki"). Bardzo Ci byłem wdzięczny za przysłane wiersze, że bardzo mi się podobały i że je produkowałem przyjaciołom, o tym nawet Ci pisać nie muszę. Przysyłaj proszę nadal swe twory, nowe i stare, a zapewnię im najpoczestniejsze miejsce w rodzinnym archiwum pamiątek i nie dopuszczę, by kurzem obrastały.

U przyjaciół nic nowego, zresztą pewnie wiesz coś niecoś od Tola, Stacha czy Jacka. Ja już stęskniłem się za Warszawą, gdzie nie byłem chyba od września (nawet Pałacu Kultury w całej okazałości nie widziałem (!)), ale może w styczniu dotrę do stolicy. Nie muszę Cię wszak zapewniać, że zobaczenie Ciebie należeć będzie do głównych atrakcji.

Zanim to nastąpi, ściskam Cię serdecznie

Jerzy

---ramka 340807|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2004