Rodziny zastępcze: twardy bufor

Medialną opowieścią o pieczy zastępczej rządzą ostatnio dwie tragedie. Życie znajdujących się w tym systemie dzieci toczy się gdzie indziej.

28.07.2014

Czyta się kilka minut

Puck, styczeń 2012 r. Do rodziny zastępczej Cz. trafia piątka dzieci z pobliskiego Odargowa. Cz. nie mają odpowiednich warunków mieszkaniowych, nie przeprowadzono u nich wywiadu środowiskowego, brak pozytywnej opinii koordynatora pieczy. W maju do puckiego Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie trafia informacja o przemocy. Urzędnicy uznają, że dzieciom nie dzieje się krzywda.
Dwa miesiące później umiera 3-letni Kacper. – Cz. twierdzą, że chłopiec zmarł na skutek upadku. Po dwóch miesiącach umiera drugie dziecko. Dopiero wówczas, po otrzymaniu wyników sekcji zwłok, Cz. stają przed sądem. Odpowiedzialność zawodową ponosi szefowa PCPR – zostaje zwolniona. Tuż po tragedii wychodzi na jaw, że informacją o przemocy Cz. dysponowała szkoła, do której chodziło jedno z dzieci. Nie zareagowała.
Łęczyca, marzec 2014 r. 13-latka z jednej z tutejszych rodzin zastępczych mówi pedagogowi szkolnemu o dramacie pod wspólnym dachem. Wychodzi na jaw, że piątka dzieci była ofiarą długotrwałego znęcania się i molestowania seksualnego. Pedagog – inaczej niż w Pucku – zawiadamia PCPR, ten prokuraturę. Dzieci zostają przeniesione do innej rodziny zastępczej. Odpowiedzialność zawodową – jak w Pucku – ponosi szefowa PCPR.
– Okazało się, że nie sprawdziły się poszczególne ogniwa pieczy, a już na pewno nie tworzyły łańcucha – relacjonuje Agnieszka Łukomska-Dulaj, dyrektor wydziału polityki społecznej w Urzędzie Wojewódzkim w Łodzi (tu prowadzono monitoring po tragedii w Łęczycy). – Nadzór nad tą rodziną był niewystarczający. PCPR za rzadko ją kontrolował. Nie było reakcji na niepokojące sygnały ze strony koordynatorów pieczy zastępczej. Poza tym stwierdziliśmy bezsilność PCPR, wynikającą z niedostatecznej liczby rodzin zastępczych. Dalej: powiat, bezpośrednio odpowiedzialny za nadzór nad PCPR. W mojej ocenie urzędnicy zaniedbali kwestię pieczy zastępczej.
Puck i Łęczyca – dwie historie, wokół których toczy się od niemal dwóch lat medialne życie rodzicielstwa zastępczego w Polsce.
Ale życie tysięcy dzieci i ich rodziców jest gdzie indziej.
Trzy dni na balkonie
– Piecza zastępcza to najtrudniejsza forma opieki, bo wpisana jest w nią tymczasowość – przyznaje pedagog Agnieszka Ziętarska. – Rodzina jest systemem, a każde pojawiające się w niej nowe dziecko może go chwilowo zaburzyć. Zwłaszcza kiedy pojawia się na krótko.
Najkrótszą formą pieczy jest pogotowie rodzinne. Dzieci trafiają tu zwykle na kilka, kilkanaście miesięcy – do czasu, aż uda się rozwiązać ich sytuację życiową (znaleźć rodzinę adopcyjną, zastępczą albo umożliwić powrót do rodziny biologicznej).
Ci, którzy prowadzą pogotowia, mówią, że trafiają do nich najtrudniejsze przypadki: dzieci katowane przez biologicznych rodziców, molestowane, zaniedbywane. Ale też te, które wychowywała samotna matka, która właśnie je osierociła; także matka, która tuż po porodzie zrzekła się do nich praw. Są odbierane po interwencji policji, z izby dziecka, albo – w najcięższych przypadkach – ze szpitala.
Tak było z pięcioletnim Adamem, którego rodzice biologiczni na trzy dni zamknęli zimą na balkonie. – Na 50 dzieci, które, tak jak Adaś, trafiły do naszego domu, może trójka albo czwórka nie została wcześniej skrzywdzona – mówi Weronika, której rodzice jako jedni z pierwszych przyjmowali kilkanaście lat temu dzieci do pogotowia.
Każde dziecko Weronika dobrze pamięta. Nie dlatego, że jej mama skrzętnie zapisywała ich historie w grubym zeszycie, ale dlatego, że stawały się częścią jej rodziny. Tak było choćby z Kasią i Pawłem – rodzeństwem, które trafiło tu po odebraniu ich biologicznym rodzicom praw rodzicielskich. Razem spędzili blisko cztery lata.
– Dwa miesiące po tym, jak trafiły do rodziny, która zabrała je z pogotowia, mama nie wytrzymała i pojechała ich odwiedzić. W nowym domu rodzice z synem jedli na śniadanie kiełbaski, a Kasia z Pawłem mortadelę. Rodzice z synem oglądali wspólnie filmy, a oni musieli być cicho w swoim pokoju. Po kilku tygodniach uciekli. Znalazła ich dopiero policja – mówi Weronika.
Ale były też dzieci, które mają więcej szczęścia, jak Marta, dziewczynka, która trafiła do domu Weroniki tuż po urodzeniu. – Rodzina adopcyjna znalazła się, gdy Marta miała trzy lata. Kiedy ją zabrali, przestała chodzić i mówić. Psycholog określił jej stan jako podobny do tego, który przeżywa ktoś będący w żałobie. Dzięki nowym rodzicom udało się ją z tego stanu wyciągnąć. Dziś jest szczęśliwą nastolatką – przyznaje Weronika.
„Wrócisz później do mamy?”
Pani Czesława założyła rodzinny dom dziecka, kiedy jej dzieci były już dorosłe. Dla niej jednym z najtrudniejszych momentów był ten, w którym dzieci się usamodzielniały.
Krakowski autobus. Tłok. 16-letnia Agnieszka wraca ze szkoły. Niedaleko niej, pod oknem, siedzi kobieta z kilkuletnim dzieckiem na kolanach. Agnieszka widzi kątem oka, że kobieta uważnie się jej przygląda. W końcu podchodzi.
– Jesteś Agnieszka? – pyta.
– Tak, proszę pani.
– Mieszkasz w Nowej Hucie?
Agnieszka kiwa twierdząco głową.
– A wiesz, że ja jestem twoją mamą? Kochasz mamę?
Kobieta ścisza głos, nachyla się nad nastolatką: – Bo mamę trzeba kochać. Jak długo będziesz tam jeszcze mieszkać? Wrócisz później do mamy? – pyta.
Agnieszka i jej brat Robert trafili kilka lat temu do rodzinnego domu dziecka. „Ciocia” i „wujek” – tak mówią do Czesławy i Adama, którzy przyjęli ich pod dach. Dwa lata temu, kiedy Robert jako 18-latek próbował się usamodzielnić, przypomniała sobie o nim jego biologiczna matka. Teraz odszukała Agnieszkę.
„Musimy się szanować i sobie pomagać. Na tym polega bycie rodziną” – powtarzali im Czesława i Adam. – I to wykorzystała ich biologiczna matka – mówi dziś Czesława.
Zanim biologiczna matka powie Robertowi, by znowu z nimi zamieszkał, przychodzi przed bramę szkoły, do której odwozi nastolatka Adam. I szantażuje: „Matce nie pomożesz?”, „Rodzeństwem się nie zajmiesz?”. Ulegał. Zamiast na lekcje, szedł z nią. I zostawał z kilkuletnimi dziećmi. W tym czasie ich ojciec odsiadywał w więzieniu wyrok za molestowanie seksualne swoich dzieci, a matka żebrała w pobliskich parafiach.
Kiedy Robert osiągnął pełnoletność, mama przypomniała sobie o nim ponownie. – Dostał wtedy ustawowe kilka tysięcy na usamodzielnienie. Kupił jej pralkę, lodówkę, telewizor, pomalował mieszkanie. Kiedy pieniądze się skończyły, ojciec, który wrócił już z więzienia, pozwolił mu w domu tylko nocować – mówi Czesława.
Świat idealny
W Polsce w pieczy zastępczej jest ponad 50 tys. dzieci do 18. roku życia i blisko 7,5 tys. starszych (do 24. roku życia). Pod koniec ubiegłego roku funkcjonowało prawie 40 tys. rodzin zastępczych.
Na czym właściwie polega systemowy problem z pieczą? W zasadzie sprowadza się do kilku prostych, przynajmniej teoretycznie, postulatów. Po pierwsze, by było w niej jak najmniej dzieci (możliwie najwięcej zaś w szczęśliwych rodzinach biologicznych, a jeśli to niemożliwe – w adopcyjnych). Po drugie, by jak najwięcej spośród tych, które musiały się w systemie znaleźć, dostało warunki zbliżone do rodzinnych.
Postulat pierwszy to rzecz jasna marzenie o świecie idealnym. Co nie znaczy, że zbliżyć się doń nie można. Próbą takiego zbliżenia była uchwalona w 2011 r. ustawa o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej. Pomagajmy rodzinom biologicznym, likwidujmy zagrożenia już tu – mówili ustawodawcy – to zmniejszymy skalę problemu pieczy zastępczej. Wprowadzono instytucję asystentów rodzinnych – mieli być stróżami rodzin zagrożonych alkoholizmem, przemocą, zaniedbaniem dzieci. I w wielu miejscach są, tyle że jest ich za mało.
– Nadal mamy tylko 2,5 tys. asystentów – mówi Joanna Luberadzka-Gruca z Koalicji na Rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej. – To mało jak na cały kraj. A z problemami w rodzinach biologicznych trzeba się mierzyć, zanim staną się poważne.
Jeśli to się nie uda, rozwiązaniem – znowu: w świecie zbliżonym do idealnego – jest jak najszybsza adopcja. – Ale i tu są przeszkody – mówi Luberadzka-Gruca. – Pierwsza, że mamy często do czynienia z licznym rodzeństwem, i że często źle jest je rozdzielać. Druga, że nie ma chętnych do adopcji dzieci starszych. I trzecia: brakuje chętnych do adoptowania chorych czy z problemami.
Rodzinna piecza zastępcza to zatem niemal zawsze tylko – i aż – życiowy bufor. Co zrobić, by spełniał swoją rolę? Teoria jest prosta: zbudować system pieczy, która będzie z ducha rodzinna.
Tu również przełomem miała być ustawa z 2011 r. I w jakimś sensie była, bo stanowiła wyraźny sygnał: Polska żegna się z opiekuńczo-wychowawczymi molochami, zwanymi od lat domami dziecka. Ustawa zakłada stopniowe zmniejszanie limitu liczbowego dzieci w jednej placówce – aż do osiągnięcia sytuacji marzeń: w instytucjonalnej pieczy (w tzw. rodzinnych domach dziecka) będą tylko dzieci starsze.
Świata jednak ustawa naprawić nie mogła. Bo do pieczy zastępczej dzieci trafiały, trafiają i trafiać będą. A tam stykać się będą nie z paragrafami i nie z powoływanymi przez paragrafy urzędnikami – ale z ludźmi z krwi i kości, czyli rodzicami zastępczymi.
Świat realny
Od lat – zwłaszcza w mediach, po tragicznych przypadkach w rodzinach zastępczych – na pierwszy plan wychodzą dwa dylematy. Jak kwalifikować rodziców zastępczych, by do systemu trafiali ludzie z powołaniem, nadający się do opieki nad dziećmi, w dodatku wykwalifikowani? I drugi: skoro jasne jest, że wśród tych kilkudziesięciu tysięcy muszą się trafić czarne owce, jak je wychwytywać, zanim dzieciom stanie się krzywda?
Dziś każdy kandydat, który chce zostać rodzicem zastępczym, musi przejść kilka etapów kwalifikacji. Najpierw pokazać szereg zaświadczeń. Później przejść 60-godzinne szkolenie. Zakończone decyzją podejmowaną przez zespół złożony m.in. z psychologa i pracownika socjalnego.
Tę procedurę ma zmienić – kolejna w ostatnich latach – nowelizacja prawa o pomocy rodzinie i systemie pieczy zastępczej. Nowelizacja, która przez Sejm miała przejść w ubiegłym tygodniu (na ostatnim przed wakacjami posiedzeniu), ale po drugim czytaniu trafiła do komisji, gdzie czeka na ewentualne poprawki.
Jakie zmiany przewiduje nowelizacja?
– Etap sprawdzania motywacji i predyspozycji przeniesiono na początek procesu – mówi Luberadzka-Gruca. – Kandydat już na wstępie będzie musiał pokazać zaświadczenie od psychologa.
Według Luberadzkiej-Grucy taki psycholog ma jednak mniejszą możliwość zbadania predyspozycji kandydata niż zespół specjalistów. – W jego skład wchodzą trenerzy, którzy z tymi ludźmi pracowali przez 60 godzin, i inni specjaliści, którzy np. byli u nich w domu – dodaje działaczka. – Uważam, że to nadal zespół, na etapie końcowym, powinien badać predyspozycje i motywacje. Ustawodawca chciał zwiększyć bezpieczeństwo dzieci, ale chyba je zmniejszy.
Dylemat drugi – wychwytywanie rażących zaniedbań w rodzinach, które już uprawnienia dostały – wyostrzyły tragedie z Pucka i Łęczycy. W obu przypadkach trudno było dociec, kto z urzędników powinien ponieść konsekwencje za niedostateczny kontakt z rodzinami zastępczymi. Do odpowiedzialności nie poczuwały się powiaty (urzędnicy tłumaczyli, że o nieprawidłowościach nie wiedziano w Powiatowych Centrach Pomocy Rodzinie). Tym bardziej odżegnywali się od niej wojewodowie – ich służby mają w ustawie zapisaną możliwość monitorowania pieczy zastępczej, nie zaś jej nadzoru czy kontroli.
– Okazuje się, że monitorowanie jest różnie przez różnych prawników rozumiane – mówi Magdalena Kochan z PO, współtwórczyni ustawy i jej świeżej nowelizacji. – Słowo monitoring zamieniamy więc na kontrolę. Służby wojewody, czyli państwa, będą od tej pory odpowiedzialne za to, jak starostwa powiatowe i PCPR-y realizują swoje zadania. Zwiększamy także nadzór bezpośredni powiatu nad organizatorem pieczy zastępczej.
– Mając uprawnienia kontrolne, możemy wydać zalecenia, a później egzekwować ich realizację – tłumaczy Agnieszka Łukomska-Dulaj. – W ramach monitoringu nie mogliśmy praktycznie nic poza proszeniem i zwracaniem uwagi.
Pytana jednak o zasoby ludzkie, którymi będzie musiała obdzielić nowe zadanie, ­głęboko wzdycha: – Mam 24 powiaty, 24 PCPR-y, i czworo inspektorów do nadzoru. Ci ludzie robią oczywiście wiele innych rzeczy, choćby nadzorują placówki opiekuńczo-wychowawcze, których w województwie jest 64! Nie spodziewam się jednak, że wynikiem zwiększenia zadań będą dodatkowe etaty.
Środki miękkie
Doświadczenie uczy jednak, że to nie kontrola i nadzór są słowami-kluczami do poprawy warunków pieczy zastępczej. Co więcej: okresy wzmożonych kontroli po tragediach w Pucku i Łęczycy większość rodzin zastępczych wspomina fatalnie.
Mamo, dlaczego ten pan sprawdzał, co mamy w kuchni? Dlaczego zaglądał do mojego pokoju? Zrobiłaś coś złego?”. „Jeśli nie puścisz mnie na dyskotekę, to zobaczysz, jak cię urządzę. Jak myślisz, komu uwierzą?”.
Pytania zadał siedmiolatek. Szantaż wobec rodziców zastępczych zastosowała szesnastolatka. Do jednego i drugiego domu ktoś wcześniej zapukał. Sprawdzał, dopytywał się, bacznie przyglądał.
– Po Pucku i Łęczycy większość rodzin zastępczych, które wspieramy, przeszła kontrolę. Rodzice dzwonili zaniepokojeni, bo dzieci nie rozumiały nagłych wizyt w ich domu. U młodszych zaczęło szwankować zaufanie, które powoli zdobywali rodzice. Starsze poczuły, że mogą sytuację wykorzystać – przyznaje Danuta Wiecha, prezes Stowarzyszenia Rodzin Adopcyjnych i Zastępczych Pro Familia z Krakowa. I dodaje, że kontrole, owszem, są potrzebne, ale najważniejsze jest wsparcie.
Jak więc kontrolować, by zapobiec tragediom, ale nie zniechęcić do pracy tysięcy rodziców zastępczych?
– Tylko jedna metoda: rozwój narzędzi miękkich – mówi Joanna Luberadzka-Gruca. – Koordynator, który będzie miał dobry kontakt z rodziną, będzie się cieszył jej zaufaniem, a jednocześnie oni będą mogli liczyć na jego pomoc. Będzie rozmawiał z dziećmi jak przyjaciel, osoba, do której mają zaufanie. I jeśli cokolwiek złego się stanie, dzieci do niego zadzwonią. W grupach wsparcia będzie można „oddać” emocje, które przecież w tej pracy są. Będą szkolenia prowadzone przez specjalistów.
W tym modelu jest jeszcze jedno słowo-klucz: współpraca. Coś, co zawiodło w Pucku i Łęczycy, ale zawodzi też w wielu innych miejscach. – W każdym przypadku, kiedy sytuacja jest kryzysowa, powinno się podejmować decyzje zespołowo – mówi Joanna Luberadzka-Gruca. – Ustawa mówi, że zespół ekspertów może być zwoływany ad hoc w odniesieniu do konkretnej rodziny czy sytuacji. Gdyby w Łęczycy był taki zespół, mógłby np. podjąć decyzję, w jaki sposób rodzina będzie dalej monitorowana. Zespół ludzi, z których każdy zna sprawę od innej strony, do minimum ogranicza ryzyko, że coś zostanie przeoczone.
Jak daleko ten model jest od praktyki? Według Luberadzkiej-Grucy wszystko zależy od powiatu. – Są takie, które robią więcej, niż przewidują przepisy – przyznaje działaczka. – Ale znam takie, które sprawują jedynie kontrolę. Jest tylko koordynator, który co jakiś czas robi „nalot”.
A w wielu rodzinach zastępczych wzmaga się poczucie, że państwo służy do kontroli i represji. Niekoniecznie zaś do pomocy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2014