Przygody w Krainie Odwyku

Nagle Pinokio nabrał wiarygodności. Stał się postacią z krwi i mięsa, a nie z drewna. Bo okazał się dorosły!

13.12.2011

Czyta się kilka minut

Ilustracja Roberto Innocentiego z książki Carlo Collodiego "Przygody Pinokia", Media Rodzina, Poznań 2011 /
Ilustracja Roberto Innocentiego z książki Carlo Collodiego "Przygody Pinokia", Media Rodzina, Poznań 2011 /

Sława książek trwa dłużej niż sława celebrytów, ale tymi samymi prawami się rządzi. Najpierw sukces, poklask i uwielbienie, potem - tyleż chwalebna, co niebezpieczna - półka z klasyką, potem powolna dewaluacja - paperbooki, wydania groszowe i pirackie, kiczowate opracowania i przeróbki. Na końcu niepamięć i lochy biblioteczne.

Wciągnięcie na listę szkolnych lektur obowiązkowych - wiadomo - konserwuje książki jak formalina, ale też odbiera im wigor. Za lekturą wlecze się przykry smrodek przymusu. Uczniowie czytali "Pinokia" za Gomułki, czytają go pół wieku później. Mistrzowskie ilustracje Jana Marcina Szancera oddały książce przysługę - jako że mają w sobie wdzięk, przez lata skutecznie ujmowały patyny tej XIX-wiecznej lekturze.

Niezliczone adaptacje działały jak transfuzja dla słabnącej Collodiańskiej legendy. Radziecki "Buratino" - klon Pinokia - już w latach 30. implantował baśń na wschód, po Kamczatkę. Disneyowska kuracja odmładzająca też zrobiła swoje - Pinokio stał się amerykańską przytulanką. W zamian za długowieczność Collodiemu wypolerowano kanty, odebrano gorycz i grozę.

Z upływem lat Pinokio nic nie stracił na rozpoznawalności - jego długi nos nadal pozostaje poręcznym atrybutem kłamcy - ale tekst jakby uwiądł. Stare przekłady, wierne stylistyce oryginału, zachowały archaiczną składnię i słownictwo, a to dla dzisiejszych małych czytelników bywa barierą nie do przekroczenia - symptomem "ramoty".

Idące w dziesiątki tanie, niechlujne wydania odebrały z kolei książce prestiż i powagę. Wreszcie, zestarzał się sam koncept: słowo "grzeczny", kluczowe dla fabuły, stało się synonimem nudnej rodzicielskiej mantry. Jest jawna sprzeczność między sowizdrzalską, niesforną naturą Pinokia a sentymentalnym, nieznośnie przykładnym wizerunkiem idealnego chłopca, do którego aspiruje pajacyk. Tak jakby ceną za ludzkie ciało miało być wyzbycie się autonomii, na rzecz banalnej "normy" zdefiniowanej przez nudziarzy.

W istocie Pinokio nie tyle przedzierzga się z kukiełki w żywego chłopca, co wręcz przeciwnie - traci temperament i cechy spontanicznego dziecka, na rzecz pokory przylizanej kukiełki. Jakże więc sekundować bohaterowi w tej samobójczej metamorfozie?

Paradoks stał się widoczny, bo na przestrzeni 130 lat, jakie upłynęły od premiery opowiastki o pajacu, zmieniły się strategie wychowawcze, model rodziny, stosunek do dziecka. Anielsko-piękna Wróżka i przemądrzały Świerszcz z gębą pełną dobrych rad odkleili się niepostrzeżenie od rzeczywistości. Nadal sugestywni pozostają natomiast brutalni "dresiarze" w osobach Kota i Lisa, albo wredne typy w rodzaju Ludzika - woźnicy oślego zaprzęgu, czy gościa z miednicą pełną zimnej wody, którą uraczył żebrzącego Pinokia.

Jako dziecko, czytałam książkę bez szemrania, nafaszerowana morałami po peerelowską kokardę. Dzisiaj razi mnie dydaktyzm fabuły, czytelna pedagogiczna intencja, regularny rytm moralnych upadków i zwycięstw Pinokia, aż do puenty lepkiej od słodyczy.

I może drewniany pajac utraciłby moje względy bezpowrotnie, gdyby nie Jarosław Mikołajewski i jego esej o Pinokiu w świątecznym magazynie "Gazety Wyborczej".

Italianista, poeta, autor nowego przekładu - pisze Mikołajewski o tym, co w jego oczach czyni tę baśń wiecznie aktualną. W swoim szkicu odsłania portret Collodiego, a nie jest to wizerunek sympatyczny, ani chwalebny: utalentowany leń, awanturnik, kobieciarz, hazardzista i opój, do końca życia mieszkający z mamą, niezdolny do nawiązywania związków z kobietami (wyjąwszy prostytutki), zmagający się z alkoholowym nałogiem... Czyżby dorosły pajac? Lekkoduch i notoryczny kłamca, miotający się w regularnych paroksyzmach wyrzutów sumienia i chęci poprawy, zawsze krótkotrwałych i daremnych? Cierpiący na "berlusconizm" synek swojej Mammy; wieczny łysy chłopiec, kompulsywnie uganiający się za przyjemnościami?

Tak! Nagle Pinokio nabrał wiarygodności. Nagle wydał mi się z krwi i mięsa, a nie drewna.

Jako "dziecko" nie dość przekonywający, okazał się bardziej przylegać do wizerunku faceta na odwyku.

Roberto Benigni, włoski aktor i reżyser, zebrał cięgi od krytyki za to, że w reżyserowanej przez siebie filmowej adaptacji "Pinokia" sam wcielił się w postać pajaca, zamiast powierzyć tę rolę dziecku. A przecież jest w tym filmie pyszna scena konfrontacji z Niebieskowłosą Wróżką (w tej roli - żona aktora), w której oboje zdają się być na swoim miejscu: Benigni kapitalnie odgrywa festiwal łgarstw, półprawd i wykrętów skruszonego... małżonka, który wraca do domu goły, z mordą obitą, pustym portfelem, i wije się jak piskorz pod wszystkowiedzącym spojrzeniem kobiety.

To oczywiście tylko jedna z możliwych interpretacji, ale bardzo uwodzicielska.

Konstrukcja książki, regularna i przypominająca muzyczne bolero, wzięła się stąd, że historia o Pinokiu ukazywała się pierwotnie w odcinkach, w pisemku dla dzieci. Każdy rozdział to jeden dramatyczny epizod z udziałem drewnianej kukiełki, który osiąga kulminację i kończy się skokiem w kolejną ryzykowną przygodę.

Mikołajewski bardzo plastycznie szkicuje dylematy pijaka na alkoholowym głodzie (w domyśle: Collodi), który ma wykonać zawodowe zlecenie, podczas gdy pragnienie nagli. Pośpiech podsuwa wyobraźni to, co na wierzchu w głowie pisarza - zapis własnego losu, natrętnie powtarzalny łańcuch porażek. W takim stanie dygotu Collodi uśmiercił Pinokia w jednym z odcinków i dopiero na życzenie dziecięcej publiczności ożywił go do dalszych przygód.

Pozostańmy przy "odwyku" i nie--dla-dzieci zakamuflowanej wymowie książki: poszczególne rozdziały zyskują na prawdopodobieństwie, jeśli potraktować je jako opis uporczywych powrotów do metaforycznego "rynsztoka". Postać Wróżki nabiera sensu - nagle rozumiemy dziwne gry i mistyfikacje, do których ucieka się opiekunka wobec swojego podopiecznego: fałszywy zgon, szantaż emocjonalny, manipulację, wpędzanie w poczucie winy i odmowę pomocy. To, co nie uchodzi Matce, staje się zrozumiałe u znużonej i rozczarowanej Partnerki. Jak byśmy dzisiaj powiedzieli - "współuzależnionej".

Świerszcz z kolei to zepchnięty głęboko głos sumienia, zawsze irytujący, jak każdy, kto ma cholerną (bo niechcianą) rację.

Pinokio tkwi "drewniany" w skorupie alkoholowego egoizmu, która odgradza go od świata, przeszkadza realnie postrzegać rzeczywistość i niechybnie uczyni z wesołego hulaki - dygoczącego socjopatę. W swoich próbach powrotu do przykładnego życia Pinokio dorosły wydaje się bardziej prawdziwy niż disneyowskie, pulchne dziecko, bo jest dramatyczny - zna już sens podejmowanego wysiłku, złudną przytulność ścieku, przereklamowane uroki wódczanej Krainy Zabawek, zna scenariusz do samego smętnego końca.

Mikołajewski pisze: "To jest książka o życiu prawdziwym, to czuje się w kościach. O poszukiwaniu osobistego dna".

Jakiekolwiek to dno (może nie tak prostacko alkoholowe), to przecież jest dnem dorosłego rozbitka życiowego, a nie krnąbrnego dziecka. Pociągające i nieodparte jak nałóg, jak nienawistny/wspaniały przymus.

Jarosław Mikołajewski stanowczym zabiegiem lingwistycznym starł kurz z XIX-wiecznego tekstu - uwspółcześnił język, przetrzebił anachroniczne słownictwo. Z wielką korzyścią dla "Pinokia". Wydawca zaryzykował edycję luksusową - z efektownymi obrazami Roberta Innocentiego, ze staranną typografią, w albumowym formacie i twardej oprawie.

Toskańskie realia i plenery na tych drobiazgowych ilustracjach nadają opowieści przypisany jej przez autora geograficzny kontekst, a ubrania i rekwizyty zakotwiczają fabułę w epoce, w jakiej w istocie żył Collodi. Staranna edycja przywróciła książce splendor należny klasyce, a nowy, przyjazny przekład Mikołajewskiego uczynił tekst bardziej lekkostrawnym dla młodej publiczności. Jest więc nadzieja, że "Pinokio" nadal będzie czytany i reinterpretowany, na różne (choćby najdziksze) sposoby.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2011