Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
O szóstej była Msza w kościele w Jaworkach - niedzielna w sobotę. Trudno się było skupić przed olbrzymim, wyzłoconym ikonostasem, z Chrystusem tronującym pośrodku, z patriarchami, apostołami i prazdnikami po bokach, ze świętym Mikołajem, który tylko w cerkwiach wygląda poważnie, i świętym Janem Chryzostomem, niegdysiejszym patronem świątyni, któremu po wojnie przepędzono wiernych. Na tym tle zaciągający głos młodego kaznodziei, opowiadającego o pracy wśród katolików na Wołyniu, zabrzmiał nieoczekiwanie jak echo dawnych modlitw. Przed ołtarzem siedziała uroczysta para, która obchodziła pięćdziesiątą rocznicę ślubu. Nie widziałem ich twarzy, dostrzegłem tylko, że gospodarz ma obfitego wąsa, którego końce wyginały się lekko w górę.
Po Mszy drogę do kościoła zablokował cofający nieumiejętnie busik. Tyłem zarył w skarpę, przodem niemal wbił się w płot. Staliśmy w deszczu, najpierw w pracujących samochodach, potem już przy wyłączonych silnikach, widząc, że trochę potrwa, nim kolumna ruszy. Deszcz był coraz gęstszy, mężczyźni pokrzykiwali na siebie, jedni chcieli spychać auto w dół, drudzy ciągnąć w górę. Opony tarły o bruk, w powietrzu unosił się swąd spalonej gumy. Gdy ważyły się koncepcje, mój przyjaciel Artek, niewiele mówiąc, przywiązał linę do przedniego koła busika i drugiemu busikowi, który nadjechał z odsieczą, kazał pociągnąć. Zaklinowane auto zakołysało się i wróciło na drogę. Przy okazji o mało nie wgniotło w płot mężczyzny, który mimo ostrzeżeń nie chciał się odsunąć.
Niedziela od rana była pochmurna. Pojechaliśmy na Słowację w trzy samochody. W jednej ze wsi, przez które przejeżdżaliśmy, wypadł nieoczekiwanie na drogę duży czarny pies. Józek hamował, ale nie był w stanie uniknąć zderzenia. Pies odskoczył z podkuloną łapą, miotał się wśród pryzm śniegu zepchniętego na pobocze. Z domu obok drogi wyszedł mężczyzna, żeby go zabrać. Przypomniało mi się, jak przed laty stryj wjechał dużym fiatem w psa, który tak samo wyskoczył z otwartej furtki. Tamten pies wył straszliwie i stryj miał łzy w oczach. Ja siedziałem z tyłu przejęty, bo to była moja pierwsza czy druga w życiu przejażdżka dużym fiatem.
Godzinę później w drodze do Litmanowej znów dopadły nas psy, tym razem bezpańskie. Mniejszy szczekał wściekle, rzucał się na opony, chciał gryźć. Większy miał tylną łapę przetrąconą, przyglądał się mniejszemu wielkimi, smutnymi oczami.
PS. Mój felieton o sukcesie "jednoprocentówki" miał nosić tytuł "Nasza siła". Wydrukowano inaczej. Może i dobrze. Nie ma co prężyć muskułów.