Bezpieczeństwo bez przepisów

KRZYSZTOF LIS, patrol112.pl: Szarpanina zamiast płynności, podjeżdżanie jak najbliżej, złe wykorzystanie pasa awaryjnego to grzechy główne kierowców na autostradzie. Warto zostawić emocje w domu. I mieć wyobraźnię.

22.07.2019

Czyta się kilka minut

Krzysztof Lis na patrolu / ARCHIWUM PRYWATNE
Krzysztof Lis na patrolu / ARCHIWUM PRYWATNE

KRZYSZTOF STORY: A4. Najdłuższa i jedyna ukończona w stu procentach autostrada w Polsce.

KRZYSZTOF LIS: Jakby zebrać te wszystkie lata, to cały krakowski odcinek przeszedłem pieszo. Samochodem nawet nie sposób policzyć, nie sprawdzam kilometrów. Lubię tę drogę.

Przecież autostrady są nudne.

Owszem, kiedy jedzie się w tunelu między ekranami akustycznymi. Albo kiedy się patrzy z perspektywy miasta. Dla mieszkańców Krakowa A4 zawsze była „gdzieś tam”. Przypominano sobie o niej dopiero, jak coś się działo. Bo nagle całe miasto stawało w korkach.

Ale kiedy się na niej pracuje, kiedy się widzi, ile się tu dzieje – wtedy przestaje być nudno.

Nawet godzinę temu na założoną przez Pana facebookową grupę „Utrudnienia A4 Małopolska” ktoś wrzucił taki komunikat: „Dzwon w kierunku na Tarnów, na 485 km zwężenie do jednego pasa po obu stronach”. Nadal żyje Pan na autostradzie?

Tak, chociaż mam zupełnie inną perspektywę. Prowadzę firmę, która zajmuje się utrzymaniem dróg krajowych i autostrad w rejonie GDDKiA Kraków. Najprościej mówiąc: zmieniłem kolor kogutów z niebieskich na pomarańczowe. Ale drogi i zagrożenia pozostały dla mnie te same.

Zagrożenia?

Tak, i nie chodzi tu tylko o nasze wybryki za kierownicą, bo o tych najczęściej myślimy: „przecież jestem dobrym kierowcą, nic mi się nie stanie”. Są sytuacje, w których nic poza ostrożnością i rozsądkiem nie pomoże. Zwierzyna na drodze, która pomimo siatek potrafi przejść asfaltem wzdłuż zjazdu. Albo przedmioty leżące na jezdni. Ja z autostrady ściągałem już chyba wszystko: drabiny, rowery, zepsutą lodówkę...


CZYTAJ TAKŻE

TAJEMNICA TRZECH SEKUND: Na szosach nie powinno istnieć słowo „ja”, standardem powinno być „my”.


Życie autostrady opisuje Pan na Face­booku. Policjant, którego konto lubi 15 tysięcy ludzi, to rzadkość.

Na początku nie było łatwo, bo wielu ludzi jest negatywnie nastawionych do policji. Ale ja mówię ich językiem, a nie policyjnymi raportami. Zależy mi, żeby zrozumieli, zapamiętali i jeździli bezpiecznie. Dlatego potrafię korek nazwać „zatwardzeniem”, a służby drogowe „pomarańczowymi ludzikami”. I apeluję, żeby tym ludzikom nie przejeżdżać przez biuro 150 km/h.

Działa?

Nie wiem. Ale staram się bezpieczeństwo na drogach promować, bo myślę, że się na tym trochę znam. Ostatnio z Mariuszem Rzadkoszem, byłym pracownikiem GDDKiA, wydaliśmy książkę „As dróg wyższych klas”. Staramy się opowiadać o bezpieczeństwie nie przez pryzmat suchych przepisów, tylko zdrowego rozsądku, kultury, emocji. I własnych doświadczeń. Wykorzystujemy to, że widzimy więcej niż inni: więcej razy musieliśmy skakać przez barierki, żeby nas ktoś nie rozjechał.

Podtytuł brzmi: „Pierwsza książka o wyobraźni na drodze”. Mamy trzy razy więcej autostrad i ekspresówek niż dziesięć lat temu. Wyobraźnia polskich kierowców za tym nadąża?

Wzrost ruchu na autostradach jest błyskawiczny, więc i zagrożeń jest więcej. Na pewno jest lepiej, jeśli chodzi o kulturę jazdy. I to nie tylko na autostradach. Większość kierowców opanowała już jazdę na suwak, ostrzeganie awaryjkami. Jeździmy płynniej.

Mimo to w ubiegłym roku na polskich autostradach zginęły 52 osoby, a 600 zostało rannych.

Największym błędem jest wyłączenie czujności. Ja wiem: autostrada to monotonia, mało bodźców zewnętrznych. Nie ma świateł, przejść dla pieszych, rowerów, znaków. Wydaje się, że nic nam nie grozi. Wielu kierowców przyciska gaz i się wyłącza. Niektórzy poszliby spać, gdyby tylko mieli tempomat i asystenta pasa ruchu. A przecież przy tych prędkościach nawet małe wahnięcie kierownicą może się skończyć tragicznie.

Co jeszcze robimy źle?

Są trzy grzechy główne. Pierwszy to szarpanina. Na autostradzie można jechać 140 km/h, więc niektórzy uważają, że muszą jechać 140 i ani kilometra mniej. Jak ktoś jedzie wolniej…

Spycha się go na drugi pas, miga światłami, podjeżdża pod sam zderzak.

Krzyczy się: „Jak jedziesz, baranie!”. A potem szarpie, przyspiesza i zaraz znowu hamuje. Jeździmy zrywami, a tymczasem najszybsza i najbezpieczniejsza jazda to jazda płynna. Dajemy sobie duże odstępy, czas na dohamowanie. Widział pan kiedyś miejsce na autostradzie, gdzie jest np. spowolnienie do 60? Samochody jadą tam wolniej, ale płynnie.

A pięć kilometrów wcześniej jest korek.

Bo zamiast zwolnić, przyhamować silnikiem, dać znak światłami awaryjnymi, w ostatniej chwili hamujemy ze 140 do zera. W Niemczech na autostradach są znaczniki, które wskazują odpowiednią odległość od następnego auta. Pilnuje tego również policja. Ale wystarczy zdrowy rozsądek i zasada „trzy sekundy do zderzaka”. Tylko że to wymaga spokoju i zostawienia stresów w domu.

Zwykle podjeżdżamy jak najbliżej. Bo nam się spieszy.

To problem drugi. Z wykształcenia jestem socjologiem, obserwuję zachowania na drodze od lat. Widzę ludzi, którzy nawet w mieście podjeżdżają pod same światła jak pod linię startu Formuły 1. Byle być te pół metra bliżej.

A potem wykręcają szyje, żeby zobaczyć, czy już zielone. To na pewno nielogiczne, ale czy niebezpieczne?

Niebezpieczne. Bo wyobraźmy sobie, że to samo dzieje się na autostradzie. Robi się zator, wszyscy siedzą sobie na zderzakach. I nagle jeden samochód zaczyna się palić. Nikt w takim korku nie ma już możliwości manewru. Zdarzało się, że inne samochody zapalały się od tego pierwszego. Bo stały zbyt blisko siebie.

A jeśli przez taki korek chce przejechać pogotowie?

Stojąc w korku, zostawmy tyle miejsca, żebyśmy widzieli styk opon auta przed nami z asfaltem. Gdy słyszymy syrenę, mamy wtedy dość miejsca, by zjechać na bok. Kierowcy powinni stworzyć „korytarz ratunkowy”. Skrajnie lewy pas przesuwa się w lewo, w stronę osi jezdni lub pasa rozdziału, wszystkie inne – w prawo. Środkiem przejeżdża karetka.

Proste.

Ale wymaga opanowania emocji i zmiany mentalności. Na drodze nie jesteśmy sami, autostrada bardziej przypomina ławicę ryb niż tor wyścigowy. Najgorzej idzie nam chyba to zostawianie problemów w domu. W korku na S52 pokłóciło się jakiś czas temu dwóch kierowców. Jeden w złości przesadził i wyrwał drugiemu drzwi od mercedesa. Zamiast kilkunastu sekund obaj stracili kilka godzin.

Emocje tłumią wideorejestratory, które coraz więcej ludzi ma w samochodach.

Pomagają, zgodzę się. Ale spokojna, płynna jazda pomaga bardziej.

A trzeci grzech główny?

Wykorzystanie pasa awaryjnego. Jak sama nazwa wskazuje, ma służyć w razie awarii. Nie jest parkingiem ani dodatkowym pasem ruchu. Ani tym bardziej ścieżką rowerową, ani chodnikiem.

Często widzę ludzi, którzy stają na awaryjnym „za potrzebą”.

Nie zdają sobie sprawy, czym ryzykują. Po pierwsze – wyobraźmy sobie, że przejeżdżający obok samochód zgubi kołpak. Odpadająca część natychmiast zamienia się w rozpędzony pocisk. Ja parę razy w życiu dostałem małym kamyczkiem, odpryskiem spod kół. Wiem, jaki to pęd. Po drugie – wielu kierowców, zwłaszcza ciężarówek, zahacza o ten „margines”. Szukamy czegoś w telefonie, jemy kanapkę, nie patrzymy na drogę i dryfujemy. Tragedia gotowa.


CZYTAJ TAKŻE

Edytorial ks. Adama Bonieckiego: Tak, mrugałem światłami. Stary nawyk. Mruganiu innych zawdzięczam uniknięcie mandatów i niewpisane punkty karne.


Jak często się to zdarza?

W firmie tylko w tym roku straciliśmy w ten sposób trzy samochody. Z czasów policyjnych pamiętam z jednego roku osiem zdarzeń, że ktoś najechał na samochód lub przyczepę służby drogowej. Oświetloną, oznakowaną, z kogutami. Jaką szansę może mieć pieszy, rowerzysta czy kierowca, który właśnie poszedł na chwilę w krzaki? A krakowska policja łapie na autostradzie ok. 300 pieszych rocznie. Jednego dziennie.

Na poboczu autostrady dzieją się rzeczy kuriozalne. Kiedyś znaleźliśmy tam pusty samochód z odpalonym silnikiem – okazało się, że rodzice wyszli za ekran akustyczny przewinąć dziecko. A na nowszych odcinkach autostrad wyjścia ewakuacyjne otwierają się tylko w jedną stronę. Nie mogli wrócić do auta.

Innym razem na węźle Balice znaleźliśmy pusty samochód obity o barierki. Częściowo stał jeszcze na pasie ruchu. Gdy zlokalizowaliśmy właścicielkę, okazało się, że siedzi w samolocie i nie może rozmawiać, bo jest już na pasie startowym. Po prostu wysiadła, wzięła walizkę i poszła na lotnisko. Auto zostało na autostradzie.

Kto częściej powoduje zagrożenie, kierowcy prywatni czy zawodowi?

Nie ma reguły. Oczywiście kierowcy ciężarówek mają dużo większą odpowiedzialność: wypadki z ich udziałem powodują więcej szkód, ale też wpływają negatywnie na reputację całej branży. Czasami są zadziwiające. Niektórzy kierowcy potrafią robić kilkugodzinne pauzy na poboczu autostrady, nawet rozkładają przed autem klucze i części, żeby wyglądało na awarię.

Postój na awaryjnym kontra jazda marginesem – tak doszło do wypadku między Tyńcem a Skawiną w 2014 r. Jedna ciężarówka zatrzymała się na poboczu, druga jechała marginesem, zderzyły się. Zablokowany był cały kierunek ruchu. Środek lata, panował upał. Razem ze strażakami rozcinaliśmy wtedy bariery między pasami. Ewakuowaliśmy w sumie 300 osobówek, 60 tirów, osiem autokarów.

Miał Pan kiedyś wypadek?

Nie. Ale niebezpiecznych sytuacji trochę w pamięci zostało. Kiedyś gasiliśmy pożar między węzłami Skawina i Południe. Zapalił się opel tigra. Krzątaliśmy się po pasie awaryjnym i nagle nadjechał „Apacz”.

Apacz?

Kierowca, który widzi wypadek i przestaje zwracać uwagę na drogę, tylko mówi „a, popatrzę sobie”. W ostatniej chwili zauważył zator, zjechał na pas awaryjny. Usłyszałem „uważaj!”, przeskoczyłem przez barierki, a w miejscu gdzie stałem, przejechał samochód.

Co warto przekazać kierowcom?

Że od godziny rozmawiamy o bezpieczeństwie na drodze, a nawet nie wspomnieliśmy o przepisach.

Płynna jazda, ostrzeganie światłami awaryjnymi, że przed nami zaczyna się zator, tworzenie korytarza ratunkowego, pilnowanie marginesu, spokój za kierownicą – to sprawy szalenie istotne, a zarazem banalne. Przepisy nie mają nic do tego – wystarczy rozsądek i kultura jazdy. ©

KRZYSZTOF LIS służył w drogówce 26 lat, a ostatnie trzy był komendantem komisariatu autostradowego policji w Krakowie. Zawsze wolał uczyć, niż wystawiać mandaty. Z kierowcami rozmawiał na Facebooku: jako „re.aktor Fox” opisywał wypadki, informował o korkach i utrudnieniach. Pisał z humorem, bez policyjnego żargonu. Gdy odwoływano go w 2016 r., kierowcy chcieli w ramach protestu zablokować krakowski odcinek A4. Dziś prowadzi stronę Patrol112.pl.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2019