Przełamując falę

Prof. Wojciech Szczeklik, anestezjolog: Myślę, że dostrzeżemy ją w połowie września. A mierzymy się z niemal doskonałą mutacją koronawirusa, bardziej zakaźną, która potrafi przełamać barierę ochronną.

30.08.2021

Czyta się kilka minut

Hel w czasie pandemii, listopad 2020 r. / ŁUKASZ DEJNAROWICZ / FORUM
Hel w czasie pandemii, listopad 2020 r. / ŁUKASZ DEJNAROWICZ / FORUM

MACIEJ MÜLLER: Według matematycznego modelu sporządzonego przez naukowców z Politechniki Wrocławskiej w połowie września zacznie się czwarta fala zakażeń koronawirusem. Szczyt ma nastąpić pod koniec listopada z nawet 30 tys. zakażeń dziennie. Czy to prawdopodobny scenariusz?

Prof. Wojciech Szczeklik: Jestem ostrożny wobec wszelkich symulacji. Nietrudno sprawdzić, patrząc wstecz, że te prowadzone w zeszłym roku niespecjalnie się sprawdzały, a rozwój pandemii co i rusz zaskakiwał. Obecnie wchodzi w grę nowy wariant SARS-CoV-2, poszczególne kraje przyjmują rozmaite strategie restrykcji, słowem: jest tyle zmiennych, że trudno wziąć je wszystkie pod uwagę. Aczkolwiek 30 tys. infekcji dziennie to liczba, którą osiągnęła w Polsce fala marcowa. W Izraelu, Wielkiej Brytanii czy USA fala wywołana wariantem Delta zbliżyła się do maksymalnych notowań z fali poprzedniej. Więc zapewne tak będzie i u nas.

Czy jednak ta fala naprawdę nadchodzi? Na razie dzienne zachorowania wzrosły w ciągu miesiąca z ok. 100 do 200. To wprawdzie 100 proc. wzrostu, ale jednak te liczby nie robią wrażenia.

Pamiętajmy, że w Polsce przeprowadza się niewiele testów na SARS-CoV-2 w porównaniu do większości krajów europejskich, więc rzeczywista liczba zakażeń może być większa. Z drugiej strony, kiedy w poprzednich falach liczba infekcji rosła, efekt widzieliśmy od razu w szpitalach: zapełniały się oddziały covidowe i intensywnej terapii, pacjenci tłoczyli się w oddziałach ratunkowych. Gdyby więc już teraz działo się coś groźnego, nie moglibyśmy tego przeoczyć. Dlatego niezależnie od niewielkiej liczby wykonywanych testów oceniam, że fala jeszcze do nas nie doszła. Równocześnie nie mam wątpliwości, że to nastąpi. Biorąc pod uwagę opóźnienia, jakie obserwowaliśmy wcześniej wobec krajów południa Europy, Francji czy Niemiec – myślę, że rzeczywiście fala stanie się dostrzegalna w połowie września.

Na ile wariant Delta zmienił zasady gry?

Bardzo – wariant Delta czasami sprawia wrażenie całkiem innej choroby. Nie sprawdza się wiele doświadczeń, które nabyliśmy przy wcześniejszych wariantach koronawirusa. Przede wszystkim Delta jest dwa-trzy razy bardziej zakaźny niż wcześniejszy, Alfa (brytyjski). Druga zasadnicza różnica polega na jego zdolności do przełamywania odporności. Szczepionki nadal w wysokim stopniu chronią przed ciężkim przebiegiem covidu, hospitalizacją i zgonem, ale osłona przed samym zakażeniem jest słabsza niż przy poprzednich wariantach.

Co to znaczy, że wirus jest dwa-trzy razy bardziej zakaźny?

Dawniej jedna zainfekowana osoba była w stanie zakazić znacznie mniejszą liczbę osób. Teraz transmisja Delty w społeczeństwie jest o wiele większa, co jest efektem wyższego współczynnika reprodukcji (R) tego wariantu. Oznacza to, że każda zakażona tym wariantem osoba jest w stanie przekazać wirusa większej liczbie ludzi niż przy zakażeniu wcześniejszymi wariantami (2-, 3-krotnie więcej). Ta ulepszona zdolność do zakażania przekłada się także na to, że osoby zaszczepione i te, które covid przechorowały, mogą zainfekować się ponownie. Wirus przełamuje naszą barierę ochronną. Nie wygląda natomiast na to, żeby Delta wywoływała cięższy przebieg choroby – przynajmniej nie ma na to obecnie mocnych dowodów.

Ale np. gastroenterolodzy zgłaszają więcej objawów z układu pokarmowego.

To prawda, że lekarze obserwują czasem nieco inny początek choroby. Przyzwyczailiśmy się do takich objawów, jak utrata węchu i smaku, uporczywy kaszel. Teraz częściej notuje się wodnisty katar czy objawy brzuszne, ale to na razie początkowe porównania, trudno powiedzieć coś pewnego. Niemniej to wszystko nie oznacza, że zakażenie jest groźniejsze niż dawniej.

Z czego wynika wyższa zakaźność wirusa?

Z mutacji w białku kolca – wirus potrafi skuteczniej związać się z receptorami komórkowymi i przeniknąć do środka komórki. Poza tym wirus intensywniej namnaża się w górnych drogach oddechowych i jest go w wydychanym powietrzu więcej – przez co łatwiej się zakazić.

Połowa polskiej populacji jest zaszczepiona, ale wirus zakaża przynajmniej dwa razy skuteczniej. Co to oznacza?

Że fala może być naprawdę wysoka…

Powiedział Pan przed chwilą, że zaszczepieni też się będą zakażać. Spytam jak adwokat diabła: to po co to było?

Cóż, w nielicznych przypadkach może dochodzić u nich nawet do ciężkiego przebiegu. Ale absolutnie nie można argumentować, że skoro i tak można się zakazić, to szczepienia nie mają sensu. Z raportu amerykańskiego Centrum Kontroli Chorób (CDC) z hrabstwa Los Angeles, sporządzonego w czasie, kiedy w Stanach Zjednoczonych dominował już wariant Delta, wynika, że u osób nieszczepionych ryzyko zakażenia jest 5 razy większe, a ryzyko hospitalizacji 29 razy większe niż u zaszczepionych.

Szczepienia są najlepszą istniejącą ochroną przed ciężkim przebiegiem choroby. Odpowiedź układu odpornościowego po zetknięciu z wirusem jest zdecydowanie szybsza, szybciej dochodzi do „oczyszczenia” z wirusa, przez co zakaźność osób zaszczepionych jest prawdopodobnie krótsza. Dodatkowo, chociaż ilość wirusa w górnych drogach oddechowych jest porównywalna u osób szczepionych i nieszczepionych, to jest on dużo mniej żywotny. Innymi słowy, zakażenie u zaszczepionych trwa krócej i w mniejszym stopniu zagraża innym.

Czy odporność po przechorowaniu różni się jakościowo od tej po szczepionce?

I po szczepionce, i po przechorowaniu odporność z czasem spada. Szczepienia jednak nie są ukierunkowane na jeden typ wirusa, ale na wiele antygenów, które znajdują się na białku kolca – są dosyć uniwersalne i prawdopodobnie przez to lepiej chronią przed wariantem Delta niż naturalna odporność po przechorowaniu. Naukowcy zgadzają się co do tego, że osoby, które przechorowały covid, powinny się szczepić m.in. ze względu na powstawanie nowych wariantów wirusa. Jest dużo dowodów na to, że osoby, które przebyły zakażenie, już po pierwszej dawce szczepionki zyskują bardzo dobrą ochronę przed ponowną infekcją, również Deltą.

Spadek liczby przeciwciał z biegiem czasu powinien nas niepokoić?

Nie przywiązywałbym do izolowanego pomiaru przeciwciał zbyt dużej wagi. Co prawda to jedyny łatwo mierzalny wskaźnik odporności, jakim dysponujemy, ale nie jest on do końca miarodajny. Przeciwciała to tylko mały fragment dużego obrazka. Są też inne elementy odpowiedzi immunologicznej, jak chociażby komórki pamięci: jeśli chorowaliśmy lub zaszczepiliśmy się, to one w razie zakażenia dosyć szybko wyprodukują nowe przeciwciała. Istnieje też odpowiedź komórkowa, niezwiązana z przeciwciałami, a ona też nie jest łatwa do zmierzenia.

Czy Pana zdaniem rząd powinien umożliwić chętnym przyjęcie trzeciej dawki szczepienia?

Pytanie brzmi, co chcemy tą trzecią dawką uzyskać. Jeżeli chodzi o zmniejszenie liczby ciężkich przebiegów covidu i zapobieganie zgonom, to udaje się to przy dotychczasowym, dwudawkowym schemacie. Ochrona słabnie, ale nie ma bezwzględnej potrzeby powtarzania dawki. Jeżeli myślimy z kolei o zatrzymaniu transmisji wirusa, to nie ma na razie silnych dowodów, że powtórzenie dawki w tym pomoże. Warto obserwować sytuację w Izraelu czy w USA, bo kraje te zdecydowały się na podawanie chętnym dawki przypominającej.

Koniecznie natomiast powinniśmy umożliwić podanie trzeciej dawki – i to jak najszybciej, zanim przyjdzie fala – osobom z obniżoną odpornością, narażonym na najcięższy przebieg choroby. Chodzi głównie o pacjentów po przeszczepach, z chorobami autoimmunologicznymi, łykających leki immunosupresyjne, z nowotworami krwi, jak szpiczak czy przewlekłe białaczki. Dla nich covid jest śmiertelnym zagrożeniem, a szczepionka działa słabiej (na co istnieją mocne dowody). W następnej kolejności trzeba pomyśleć o osobach starszych oraz grupach zawodowych narażonych na kontakt z dużą ilością wirusa, jak pracownicy ochrony zdrowia.

Są nadzieje na to, że znajdziemy w końcu lek na covid?

Wciąż go nie mamy, ale amerykański rząd wpompował gigantyczne pieniądze w rynek farmaceutyczny i badania wyraźnie przyspieszyły. Wiele substancji jest w trakcie badań i sądzę, że przyszły rok będzie przełomowy, jeśli chodzi o metody leczenia. A już teraz wiele się dzieje, w ostatnim czasie wprowadzono np. do praktyki klinicznej przeciwciała monoklonalne, które wydają się działać bardzo skutecznie na początku zakażenia. Przykładowym lekiem jest tu mieszanina przeciwciał o nazwie Regeneron – otrzymał go podczas choroby prezydent Donald Trump. Lek był wtedy w fazie badań klinicznych, obecnie stosuje się go coraz częściej u osób z wysokim ryzykiem ciężkiego przebiegu covidu. Preparaty z przeciwciałami monoklonalnymi są niestety trudno dostępne w Unii Europejskiej.

Naukowcy pracują też nad cząsteczkami mającymi osłabić replikację wirusa, kiedy już dojdzie do zakażenia, ale na tym polu nie ma na razie wielkich osiągnięć. Powstaje natomiast wiele leków przeciwzapalnych, stosowanych w dalszych fazach choroby, kiedy dochodzi już do niewydolności narządowej.

Całkiem niedawno sądziliśmy, że osiągnięcie odporności zbiorowej pozwoli na okiełznanie pandemii. Jednak kraje, którym udało się zaszczepić wysoki odsetek populacji, zmagają się dziś z kolejnymi falami. Czy zwycięstwo jest więc w ogóle możliwe, a jeśli tak, to na czym mogłoby polegać?

Sam coraz mniej wierzę w skuteczność odporności zbiorowej. Próg odporności co jakiś czas rósł: od 75 proc. do nawet 95 proc. przy Delcie. Szanse na to, że covid całkiem zniknie, są nikłe. Szczególnie że w niektórych rejonach świata nie szczepi się prawie w ogóle [według portalu ourworldindata.org. w krajach o najniższym dochodzie przynajmniej jedną dawkę przyjęło zaledwie 1,4 proc. populacji – red.]. Nawet gdybyśmy uodpornili całe nasze społeczeństwo, wirus wróci w zmienionej formie z krajów, które są niezabezpieczone.

Pandemia więc nie wygaśnie. Sądzę, że przyjmie postać endemiczną, czyli będzie powracała okresowo w różnych rejonach świata. W przyszłości czekają nas zapewne dawki przypominające na nowe warianty koronawirusa.

Czy patrząc na kolejne warianty możemy spekulować, w jakim kierunku mutuje SARS-CoV-2 i co chce osiągnąć?

To niemożliwe, bo zmiany są zupełnie przypadkowe. W organizmie każdego człowieka w przebiegu zakażenia może się pojawić kilka miliardów czy wręcz trylionów kopii wirusa. Kiedy on się namnaża, raz na jakiś czas matryca się myli i dochodzi do mutacji. Zmiana może dotyczyć np. białka kolca, i przy odrobinie szczęścia taki zmutowany wirus może przenieść się na kolejne osoby, a w końcu skutecznie zdominować poprzednie warianty. To mutacja funkcjonalna, która sprawia, że wirus jest lepszy niż wcześniejsze wersje. Może być też tak, że zmiana nie ma znaczenia, może też wirusa osłabić.

Jeżeli te miliardy kopii u każdego zakażonego człowieka pomnożymy przez liczbę zakażeń – a np. w Indiach w szczycie pandemii było ich nawet 400 tys. dziennie – to widzimy, jak gigantyczna jest możliwość stworzenia nowego wariantu. Co warto podkreślić: nie jest prawdą, że to szczepionki powodują mutacje wirusa. Jest dokładnie na odwrót: to puszczenie wirusa na żywioł i zwiększenie liczby zakażeń sprawia, że powstają nowe mutacje.

Słyszałem hipotezę, że końcowym adresatem koronawirusa mogą stać się dzieci.

To futurystyczne i na razie niepotwierdzone naukowo gdybanie. W różnych miejscach na świecie lekarze obserwują obecnie więcej hospitalizacji dzieci, ale nie da się stwierdzić, czy wynika to z ogólnie większej liczby zakażeń, czy z tego, że wirus wziął na cel populację dziecięcą. Byłbym na razie bardzo ostrożny w formułowaniu hipotez na ten temat.

Jest szansa na to, że koronawirus przestanie być w końcu niebezpieczny dla człowieka, tak jak to się stało z wirusem hiszpanki?

To jest opcja optymistyczna… Dzisiaj mierzymy się z mutacją niemal doskonałą, która bardzo wirusa wzmocniła. Ale nie można wykluczyć, że powstanie forma, która będzie dla nas dużo mniej dokuczliwa. Zakaźna, ale powodująca np. objawy grypopodobne i nic więcej. Wówczas covid stałby się rodzajem sezonowego kataru. Szansa, że to się zdarzy, jest chyba znacznie większa niż na to, że sami tego wirusa zwalczymy. ©℗

PROF. WOJCIECH SZCZEKLIK jest kierownikiem Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii w 5. Wojskowym Szpitalu Klinicznym z Polikliniką w Krakowie. Ma specjalizacje z chorób wewnętrznych, anestezjologii i intensywnej terapii oraz immunologii klinicznej. Autor prawie 200 publikacji naukowych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 36/2021