Przed wiekami, czyli dziś

Wielkie firmy potrzebują wielkich pieniędzy, bo są powołane do zarabiania. Jeśli jednak pragniemy sztuki, a jednocześnie pożądamy pieniądza, na ogół to pożądanie niszczy jej esencję.

---ramka 337762|prawo|1---Tygodnik Powszechny: - Osiem lat temu w wywiadzie dla "TP" powiedział Pan, że wielką przemianą, jaka dokonała się we współczesnym rozumieniu muzyki, jest rezygnacja z idei postępu. Z drugiej strony nasze rozumienie muzyki ciągle się rozwija. W jakim kierunku będzie się rozwijać w najbliższej przyszłości?

Jordi Savall: - W muzyce, podobnie jak w sztukach pięknych, nie ma postępu - jest natomiast ewolucja. Jeszcze w latach 60. nie sposób było sięgnąć głębiej niż do muzyki barokowej, bo nie było artysty, który zagrałby na violi da gamba, nie myląc się co trzy nuty. Nie wiedziano też, na czym w muzyce dawnej miałoby polegać wykonawcze mistrzostwo. Między pokoleniem Wandy Landowskiej a młodymi muzykami ostatnich lat, między rokiem 1965 a 1980, dokonała się nie tylko ewolucja, ale i pewien przełom. Wanda Landowska i jej bezpośredni następcy rozumieli muzykę dawną poprzez warunkujące ją kategorie - interpretowali ją np. w duchu romantycznym, nie sięgając głębiej w przeszłość. Następne pokolenie ostro sprzeciwiło się tej postawie, uznając, że muzykę dawną należy po prostu grać - bez jakiejkolwiek interpretacji, dążąc do autentyzmu. Generacja, do której ja należę, jest być może pierwszą, która uwierzyła, że ta muzyka zachowuje charakter niejako poza samą sobą, że od początku swego istnienia wychodzi w przyszłość, obecna w dziełach kompozytorów późniejszych - Beethovena czy Brahmsa. Od momentu, w którym nabraliśmy do niej zaufania, zaczęła odzyskiwać utraconą przestrzeń. Pojawili się wykonawcy, którzy potrafią interpretować muzykę dawną, bo myślą jej kategoriami. Dziś można już mówić o wirtuozach muzyki dawnej, których kompetencje są równe tym, które charakteryzują mistrzów muzyki klasycznej. Muzykę dawną wykonuje pokolenie rówieśników moich dzieci, dla których jest ona czymś najzupełniej naturalnym, bo przecież urodziły w jej atmosferze. Naukę gry na lutni albo violi da gamba rozpoczynały w wieku pięciu, sześciu lat! Dla najmłodszego pokolenia ta muzyka nie jest już wyłącznie wyciągnięta z przeszłości. Potrafią posługiwać się nią w sposób twórczy, uprawiając ją zgodnie z własną wrażliwością i doświadczeniem, a jednocześnie pozostając w zgodzie z jej normami. Są interpretatorami, ale i kompozytorami muzyki dawnej. Jestem przekonany, że udało się zbudować solidny pomost między wymagającym opieki dziedzictwem a muzyczną współczesnością.

- Pozostaje jednak pytanie, czy muzyka dawna zdobywa dziś większą popularność wśród słuchaczy. O tym decyduje zaś m.in. dostępność nagrań. Tymczasem Martha Argerich w jednym z ostatnich wywiadów powiedziała: "Jesteśmy gatunkiem dinozaurów. Wielkie firmy nie są zainteresowane muzyką poważną". Jest pan właścicielem wytwórni płytowej "AliaVox". Czy powodem jej założenia był brak zainteresowania ze strony wielkich wytwórni?

- Wielkie firmy potrzebują wielkich pieniędzy, bo są powołane do zarabiania. Jeśli jednak pragniemy sztuki, a jednocześnie pożądamy pieniądza, na ogół to pożądanie niszczy jej esencję. Założyłem wytwórnię “AliaVox" i zacząłem wydawać płyty z nagraniami moimi i moich zespołów, bo nie chcę, by nasze projekty zdominował aspekt komercyjny. Płyta to ostatni akord długiego, czasem dojrzewającego latami procesu. Nagranie “Die Kunst der Fuge" doszło do skutku tylko dlatego, że mogłem przez prawie rok spotykać się z moimi bazylejskimi uczniami, m.in. z Christophem Coinem i Paolo Pandolfo. Tydzień po tygodniu udoskonalaliśmy koncepcję wykonania. W ten sam sposób nagraliśmy “Vespro della Beata Vergine". Cztery lata próbowaliśmy oswajać się z Monteverdim, wiele razy graliśmy “Nieszpory" na koncertach w Hiszpanii, wreszcie doszliśmy do wniosku, że nadszedł właściwy moment. Dzisiaj niewielu ma czas na takie eksperymenty. Skupienie przy sobie na dłużej muzyków mieszkających w różnych zakątkach Europy to zadanie niemal niewykonalne.

Nasze nagrania obejmują muzykę bardzo różnorodną: od “Pieśni Sybilli" poprzez “La Folię" po utwory Williama Lawesa. Nagrywam utwory mało znanych kompozytorów, bo wiem, że w ich muzyce kryje się coś wyjątkowego. Dzisiaj wszyscy podziwiamy muzykę Claudia Monteverdiego, ale w roku 1950 mało kto miał o nim pojęcie. Naszą misją jest wydobywanie z zapomnienia tego, co ważne.

- Czy po artystycznym, a pewnie i komercyjnym sukcesie filmu "Wszystkie poranki świata" Alaina Corneau szuka Pan innych projektów filmowych, w których mógłby uczestniczyć?

- Kino bardzo mnie interesuje. Ceniłem sobie pracę przy realizacji “Wszystkich poranków świata". Ale produkcja filmowa jest uzależniona od komercyjnych uwarunkowań w jeszcze większym stopniu niż produkcja płyt. Kilkanaście lat temu przygotowałem projekt ścieżki dźwiękowej do filmu Ridleya Scotta “1492: Odkrycie raju". Rolę Kolumba grał Gérard Depardieu, z którym współpracowałem przy “Wszystkich porankach świata". Nagrałem ścieżkę dźwiękową opartą na utworach z epoki, a następnie przedstawiłem projekt producentowi. Powiedziano mi: “Świetnie, ale jeśli chce pan uczestniczyć w tym projekcie, nie tylko nie możemy panu zapłacić, ale jeszcze musimy zażądać od pana honorarium. Ponadto wszystkie prawa do nagrania będą scedowane na nas". Oczywiście nie mogłem się na to zgodzić. Okazało się, że wytwórnia płytowa wykupiła u producenta filmu prawa do ścieżki dźwiękowej, którą miał skomponować Vangelis, licząc na wielką sprzedaż płyt po premierze filmu. Obie firmy były związane kapitałowo.

- Dwa lata temu w Barcelonie wystawił Pan w Gran Teatre del Liceu wspólnie z Gilbertem Deflo "Orfeusza" Monteverdiego z rewelacyjną Sarą Mingardo w roli Messagiery. Inscenizacja, dzięki BBC i Opus Arte, dostępna jest na płytach DVD. Czy ma Pan zamiar rozwijać ten projekt?

- Oczywiście! Chciałbym wystawić w Barcelonie “Powrót Ulissesa do ojczyzny" Monteverdiego. Problemem jest jednak mentalność dyrektorów teatrów muzycznych i oper. To ludzie, których ukształtowało XIX-wieczne belcanto. Dla nich prawdziwa opera to Verdi i Puccini. Wszystko inne, z Monteverdim włącznie, to gatunek podrzędny. “Aida" tymczasem gwarantuje sukces.

W Barcelonie chciałem np. wystawić “Celos aún del aire matan" Juana Hidalgo, najprawdopodobniej najstarszą operę hiszpańską. Nikt nie był tym zainteresowany. Rozpowszechniony wszędzie XIX-wieczny kult belcanta sprawia, że we Włoszech, Francji, Hiszpanii nie można zobaczyć oper Monteverdiego czy Vivaldiego, którego znakomita muzyka operowa pozostaje niemal nieznana. Fundacje, samorządy lokalne, ministerstwa kultury, sponsorzy prywatni dają pieniądze niemal wyłącznie na repertuar XIX-wieczny.

- Innymi słowy, gramy to, co znamy. Może jednak do muzyki dawnej doprowadzi - zwłaszcza ludzi młodych - muzyka szukająca źródeł w folklorze, choćby bardzo dziś popularne nagrania zespołu "L'Arpeggiata", np. "La Tarantella. Antidotum Tarantulae"?

- To bardzo dobre nagranie. Trzeba się jednak wystrzegać pułapki łatwizny i oportunizmu. Dzisiaj nie ma nic łatwiejszego niż wydać płytę. I być może dlatego tak wiele jest wokół nas pustego krzyku. Ja jednak wierzę w młodych słuchaczy, oni szukają w muzyce uczciwości, duchowości, wrażliwości, dialogu. W Monachium, zimą 1943/1944 roku Walter Gieseking w sali filharmonii grał recital. Podczas gdy publiczność słuchała Schuberta i Schumanna, ulicą przesuwał się transport do obozu koncentracyjnego. Publiczność słyszała dobiegające z ulicy krzyki przerażenia. Nikt nie zareagował. Muzyka nie może stracić swego aspektu humanistycznego, a młodzież, która uwrażliwiona jest na każdy fałsz, dobrze o tym wie. Dlatego wiele można od niej wymagać. Koncerty i nagrania oparte na tarantelach albo foliach są najzupełniej uprawnione. Dobrze jest jednak słuchać taranteli ze świadomością, że w jej czasach powstawała również inna - równie piękna - muzyka, którą również przy odrobinie wysiłku można zrozumieć. Chodzi o pokazanie popularnego aspektu muzyki dawnej w kontekście całej jej złożoności.

- Kilka miesięcy temu na naszych łamach opisywaliśmy sukces Festiwalu La Folle Journée w Nantes. Charyzmatyczny organizator, René Martin, sprawił, że w ciągu 10 lat sprzedano setki tysięcy biletów. W imprezie biorą udział ludzie młodzi, wsłuchani w muzykę poważną. Czy festiwale to dobra droga dotarcia do publiczności?

- My, muzycy, bardzo potrzebujemy takich osobowości jak René Martin. Znam jego entuzjazm, od początku śledzę festiwal Szalonych Dni. To wielki sukces. Moje obawy budzi jedynie pomysł “hurtowego" zaspokajania potrzeb artystycznych. To trochę tak, jakbyśmy mieszkając w małym miasteczku wybrali się na zakupy do hipermarketu, żeby zaopatrzyć się na cały rok. Tempo jest tak duże, a kolejka wykonawców tak długa, że nikt nie ma czasu dobrze się do koncertu przygotować. Ja bardzo sobie cenię uczestnictwo w kameralnych, wyciszonych imprezach, takich jak Festiwale w Krakowie, Grazu czy Jarosławiu.

- Ostatnie pytanie. Jest Pan Katalończykiem. Czy to prawda, że każdy Katalończyk kocha piłkę nożną?

- Ja i mój syn Ferran jesteśmy kibicami FC Barcelony. To bardzo dobra drużyna. Mamy nadzieję, że po ostatnich zakupach wygra hiszpańską ligę. Kiedy Wisła Kraków grała z Realem Madryt, życzyłem zwycięstwa klubowi polskiemu. Teraz mogę obiecać, że Wisłę pomści Barcelona.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2004