Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Emancypacja miernoty
Ida Łotocka, malarka
Otóż pozornie merytoryczna dyskusja, niewinnie rozpoczęta od refleksji na temat możliwości oceny sztuki i rozpoznania kiczu, zamienia się w atak na artystów, którzy - o zgrozo! - potrafią rysować i nawiązują do artystycznej przeszłości, a kończy się apoteozą popularnej ikonosfery i otwartej formuły sztuki (oczywiście otwartej nie na tych, co cokolwiek potrafią). Pani Profesor stoi na stanowisku, że obraz ma większe obowiązki wobec odbiorcy niż instalacja. Obraz sam musi się objaśnić, natomiast
egzegezy dzieła np. Katarzyny Kozyry dokona nie kto inny jak teoretyk, i to jeszcze według kryteriów, jakimi ocenia się Poussina. Czekam z niecierpliwością!
O obrazie "Ostatnia Wieczerza" Macieja Świeszewskiego Maria Poprzęcka mówi jako o nieporozumieniu artystycznym, bo niestety malarz umie rysować i narysował za dużo. Trzeba się obrazowi przyglądać, próbować odczytać znaczenia w nim zawarte, a nie arbitralnie umieszczone tam przez teoretyka.
Należy się przed tym bronić ze wszystkich sił, bo co by to było, gdyby tak malarze, których już w ogóle być nie powinno, chcieli być mądrzejsi od papieży współczesnej sztuki? Sporo wysiłku kosztowało przecież rozmontowanie definicji sztuki, żeby sprawować w jej obszarze absolutną władzę.
Pani Profesor radzi sobie bez definicji wspaniale, ferując wyrok o nieporozumieniu artystycznym, jakim jest "Ostatnia Wieczerza". Niejasna jednak zdaje się być pozycja, z jakiej tego dokonuje: popularnej ikonosfery czytelnej dla młodzieży (wszak młodzież ma decydować o wartościach), kryteriów akademickich, tych stosowanych do dzieł Poussina, czy też tworzonych na gorąco w "supermarkecie kultury". Nieważne. Ważne, że zostało wyartykułowane arbitralnie. Dodatkowo Pani Profesor nie wie, czemu posłużyła owa niewygodna umiejętność ukazywania, a nawet stwarzania świata. Wątpliwość tę od zawsze rozstrzygano na gruncie religii, filozofii i sztuki właśnie. Tylko że pogubiliśmy się trochę i bez założeń aksjologicznych jesteśmy wobec niej bezradni.
Pada również znamienne pytanie: dlaczego obrazy Iwa Zaniewskiego czy Dudy-
-Gracza wieszane są w szacownych salach wystawowych? Nie budzi jednak żadnych wątpliwości przysłowiowy już fakt obierania ziemniaków w Zachęcie. Pewnie dlatego, że to popularna, zrozumiała ikonosfera i przesłanie niemegalomańskie (bo i dzieweczka prosta, i ziemniak w symbolice raczej nieskomplikowany), no i jak ulał do supermarketu na promocje. Artystycznego nieporozumienia nie ma - to oczywiste, bo supermarket to idealna formuła kultury. Brak definicji sztuki oddaje nieocenione przysługi miernocie. To właśnie z pozycji wyniesionej na salony miernoty ocenia się dzieła artystów współczesnych, którzy o potrzebie przywrócenia kategorii i definicji sztuki przypominają własną pracą i - co już naprawdę niewybaczalne - talentem. Bo to i niedemokratyczne, i politycznie niepoprawne. Potrafić cokolwiek to pokazywać innym, że nie potrafią, a mieć talent to pokazać, że nigdy potrafić nie będą. Artystą może być każdy! Nie było łatwo do tego dojść, ale skoro już, to tej najwyższej wartości w sztuce będziemy bronić jak niepodległości. To kategoria fundamentalna.
Zapewne dla niej zostanie stworzone muzeum sztuki nowoczesnej w Warszawie. W wizji Marii Poprzęckiej będą tam przychodzić ludzie, którzy nie potrzebują przygotowania i osadzenia w kulturze. "Chodzi o przestrzeń otwartą na miasto, o supermarket kultury, w najlepszym znaczeniu...". Ciekawe, w jakim? I koncepcja ciekawa. Takie forum doznań i ekspresji... Tylko że takim żywym tworem jest już samo miasto. Sztuka, której orędowniczką jest Pani Profesor, może zatem wypaść dość blado, na tyle, że warto pożałować społecznych pieniędzy. Zwłaszcza że tworzenie muzeum dla zjawisk, których definicja z założenia nie jest możliwa, daje ogromne pole do nadużyć aksjologicznych. Dobrze, że ten eksperyment Pani Profesor chce przeprowadzić najpierw na niedźwiedziach. Pytano dymu spod ziemi, pytano fusów od kawy, zapytajmy niedźwiedzia. Tylko że sztuka ani gęsi, ani niedźwiedzi, ale swój język ma. Może profesorowie powinni o tym przypominać?
W odpowiedzi Idzie Łotockiej
Maria Poprzęcka
Bardzo trudno odpowiadać na tekst tak emocjonalny, że miejscami niezrozumiały. Sądzę, że to oburzenie rozpaliła moja wypowiedź o gdańskiej "Ostatniej Wieczerzy" Macieja Świeszewskiego. Dziwię się, bo wobec brutalnych ocen dzieła, jakich niemało pojawiło się w mediach, starałam się dać sąd bardzo wyważony. Widać nie dosyć... "Przypuszczam atak na artystów"? Wydawało mi się, że jestem umiarkowana do nudności. Poważnie - w całej rozmowie chciałam pokazać, jak trudno jest oceniać sztukę, ile pojawia się tu wątpliwości i "moralnej niewygody", gdy rozpatrywać ją nie z jednego, ale z różnych punktów widzenia. Nie dlatego, że brak definicji czy kryteriów, bo są. Tylko że dla jednych (także wierzących) Licheń to superkicz, a dla innych - piękne miejsce religijnego przeżycia. Zaś co do kryteriów, to starałam się - widać nieskutecznie - przekonywać, że sztukę współczesną można mierzyć tymi samymi kryteriami, co Poussina. Nie ma co "czekać z niecierpliwością". Przecież daję ich przykłady: inwencja, wykonanie, ekspresja. Natomiast co do muzeum sztuki nowoczesnej - tak, chcemy, aby przyszli do niego "ludzie bez przygotowania". Chcemy tego, przekonani, że sztuka nie powinna pozostawać w zamkniętym kręgu odbiorców "osadzonych w kulturze".
Zastanawia mnie tylko, skąd u mojej polemistki tyle gniewu, pasji, szyderstwa? Przecież mówimy o sztuce! O rzeczach pięknych!