Proszę o trochę spokoju

Szwedzka prasa uznaje, że jej noblowska kreacja jest najlepsza, oczywiście nie licząc sukni królowej. Szymborska myli kolejność ukłonów, w końcu poprzestaje na skinieniach głową. Po wszystkim wychodzi z królem na papierosa.

06.02.2012

Czyta się kilka minut

O tej dziewczynce będzie myśleć rzadko, jak o kimś niezbyt ważnym i słabo zapamiętanym. Dziewczynka ma poważne oczy, wąskie usta, włosy przycięte równo nad brwiami. Nie lubi chodzić po deszczu. Patrzy wtedy pod nogi i omija kałuże, żeby nie ryzykować utonięcia. Lubi rysować i odgrywać ze starszą siostrą Nawoją sceny z melodramatów. Na zlecenie taty układa wesołe wierszyki, za które dostaje po kilkadziesiąt groszy od sztuki. Ojciec często z nią rozmawia i zabiera na spacery. Już nie pracuje, żeby nie męczyć chorego serca. Umiera, kiedy Wisława ma trzynaście lat.

1 Mieszkają wtedy w Krakowie, na Radziwiłłowskiej. Wisława chodzi do żeńskiego gimnazjum sióstr urszulanek. Czesne jest wysokie, koleżanki z najlepszych domów, nauka staranna, budynek nowoczesny, z pięknym ogrodem. Wisława nawet po domu musi chodzić w mundurku: berecie, bluzie z szerokim marynarskim kołnierzem i spódnicy, która przepisowo zakrywa jej wyjątkowo zgrabne kolana. Każdego dnia na początku pierwszej lekcji układa ręce do modlitwy. Ale wierzy coraz mniej. W czasie okupacji często będzie zastanawiać się nad milczeniem i okrucieństwem Boga. Aż wreszcie uzna, że jest nieobecny. Czwartego września 1939 r. pierwszy raz po wakacjach zakłada mundurek i idzie do szkoły. Siostry mówią, że lekcji nie będzie, i każą się rozejść. Wracając do domu przez Planty, Wisława płacze. Ma wrażenie, że skończyło się coś więcej niż szkoła. Od tej pory lekcje odbywają się w mieszkaniach koleżanek, a czasem nawet w jej własnym salonie. Maturę zdaje wiosną 1941 r. To jej konspiracja. Jest zakochana: najpierw w chłopaku, który szybko trafia do obozu pracy w podkrakowskim Prokocimiu. Potem w akowcu, który dostaje rozkaz wyjazdu na Wileńszczyznę. Żegnają się i obiecują do siebie pisać, ale żaden jego list nie przychodzi. Wisława czeka, złości się, szuka. Uświadamia sobie, że przegapiła moment jego śmierci. Następny raz zobaczy go już tylko we śnie, po latach. Zjawi jej się w nim taki sam jak na fotografii, z muszlą w ręku. Opisze to w wierszu: „Mój poległy, mój w proch obrócony, mój ziemia / (...) Bije mu serce przestrzelone. / Zrywa się z włosów pierwszy wiatr. / (...) Zbliżamy się do siebie. Nie wiem, czy we łzach, / i nie wiem, czy w uśmiechach. Jeszcze jeden krok / i posłuchamy razem Twojej muszli morskiej, jaki tam szum tysiącznych orkiestr, / jaki tam nasz weselny marsz”. W czasie okupacji cała rodzina pracuje: mama piecze ciasta, siostra szyje drewniaki, a Wisława jest urzędniczką na kolei. Myśli, że po wojnie będzie pisarką. Jedno ze swoich opowiadań przepisuje wciąż od nowa, starając się skrócić wszystkie zbędne zdania. Kiedy kończy pracę, odkrywa, że wyszedł jej szkic do poematu. 

2 W lutym 1945 r. Wisława przychodzi do redakcji „Dziennika Polskiego”, zajmującej budynek na rogu Wielopola i Starowiślnej, sto metrów od jej dawnej szkoły. Wyjmuje z torebki wiersze i wręcza jednemu z redaktorów. Wychodzi, nie zostawiając adresu ani numeru telefonu. Rękopisy czyta Adam Włodek, redaktor młodzieżowego dodatku literackiego. Nie podobają mu się. „Tasiemcowe, nader przeciętne wprawki rymotwórcze” – ocenia i odkłada je na bok. Ale jego przełożony nalega na druk. Dla własnego spokoju Włodek przerabia dwustronicowy wiersz „Jacy”: zmienia tytuł na „Szukam słowa”, część zdań wykreśla, pozostałe układa w nowej kolejności. Na drugi dzień po publikacji Szymborska pojawia się w redakcji. „Gratuluję świetnej interpretacji mojego utworu – mówi do Włodka. – Ale myślę, że honorarium za ten wasz wiersz wypłacicie jednak mnie?”. Włodek jest pod wrażeniem. Zaczyna odpytywać ją z najnowszej poezji. Na początek daje jej stos książek i tomików do przeczytania. Tłumaczy, które fragmenty w jej wierszach są dobre, a które musi poprawić. Prowadza na literackie spotkania: posiedzenia Koła Młodych ZLP w stołówce Domu Literatów na Krupniczej i posiadówki grupy „Inaczej” w mieszkaniu na Basztowej. Poznaje z pisarzami, których nazwisk nie zdążyła się nauczyć w gimnazjum. Dzwoni do niej z redakcji, nie wstydząc się zaczynać rozmowy od czułego: „Wisełko!”.

3 Trzy lata później biorą ślub. Ładna młoda para. Ona ma dwadzieścia pięć lat, świetną figurę, wysoko uniesione brwi, duże ciemne oczy, wypukłe kości policzkowe, piękny uśmiech z dołeczkami. On jest rok starszy, trochę niższy, ma gęste włosy opadające na wysokie czoło, równe i mocne rysy twarzy. Później Wisława będzie wyglądać jeszcze lepiej. Adam już tylko gorzej: urośnie mu brzuch, szyja się skróci, twarz opuchnie, czupryna zmieni w łysinę. „Jak podstarzały harcmistrz” – będą żartować z niego znajomi, widząc go w szortach ogrodniczkach i z wielkim chlebakiem na plecach. Ich przyjęcie weselne to lampka wina ze świadkami i przyjaciółmi w kawiarni. Ich pierwsze wspólne mieszkanie: zimny pokoik bez łazienki na poddaszu w oficynie Domu Literatów na ul. Krupniczej. Ich łoże małżeńskie: łóżko polowe.

Pierwszego wieczoru pożycza je od nich Tadeusz Peiper, noc poślubną spędzają więc na podłodze zawalonej walizkami. Po pewnym czasie przenoszą się niżej, do wygodniejszego mieszkania po Gałczyńskich. W sobotnie wieczory w stołówce, która za dnia pachnie kapustą, bigosem i gotowaną marchewką z groszkiem, odbywają się potańcówki. Często kończą się popisowym numerem Włodka, który na prośby kolegów staje na krześle i przerażającym głosem ryczy kołysankę. Wisława nie zawsze mu towarzyszy – czasem zostaje w pokoju i czyta francuskie powieści. Zresztą zawsze będzie wolała grupę przyjaciół niż tłum kolegów. Najczęściej przychodzą do nich w piątek wieczorem: Maciej Słomczyński, Lidia Zamkow, Sławomir Mrożek, Leszek Herdegen. Bawią się wyśmienicie przy herbacie albo butelce wina rozlewanego po kropli. Oglądają skecze Mrożka i Herdegena, słuchają limeryków improwizowanych przez Słomczyńskiego i grają w obrazy. Włodek przebiera się za damę, pastucha albo burżuja i pozuje do zdjęć.

4 Czasy nie są zabawne. Ale Wisława i Adam wierzą, że to czasy najlepsze z możliwych. Do partii wstępują razem w kwietniu 1950 r., blisko drugiej rocznicy ślubu. Popiera ich poeta-agitator Adam Polewka. Nie przeszkadza mu burżuazyjne pochodzenie Wisławy: ani to, że jej ojciec był zarządcą dóbr i najbliższym współpracownikiem hrabiego Zamoyskiego, ani to, że miał na własność całą kamienicę. Dwa lata później Szymborska w końcu debiutuje. Inaczej, niż zamierzała. Do druku idzie dopiero drugi ułożony przez nią tom – „Dlatego żyjemy”. W spisie treści nie ma jej starych wierszy – o poległym ukochanym, transporcie Żydów, dzieciach zabitych w „krucjacie” powstania. Są nowe, do których zdopingował ją Włodek – o wojnach w Wietnamie i Korei, robotnikach i imperialistach, Nowej Hucie i nowej konstytucji, zasługach Związku Radzieckiego. I o własnej drodze do komunizmu: „Nie dość swą klasę rzucić. Trudniej / jest żyć potrzebnie pośród ludzi. / Ciężki krok trzeci, czwarty, siódmy. / Niech lekkość wiersza was nie złudzi”. Tomik wszystkim się podoba. Jednym ze względu na treść, innym na formę, ciekawszą od większości produkcji literackiej Planu Sześcioletniego. Szymborska w przyspieszonym trybie dostaje legitymację Związku Literatów. W 1954 r. wychodzi kolejny tomik, „Pytania zadawane sobie”. Umieszcza w nim wiersz „Ten dzień” – zapis przeżyć po śmierci Stalina. „Czy to ranek za oknami, mroźna skra / tak oślepia, że dokoła patrzę łzami? / Czy to zegar tak zadudnił sekundami? / Czy to moje własne serce werbel gra?”. Jak większości swoich wierszy z początku lat 50., nie będzie chciała go przypominać. Nieżyczliwi przypomną z radością, o odpowiedniej porze. Nazwisko Szymborskiej pojawia się w prasie również pod tekstami bez wersów i rymów, na przykład pod deklaracją zamieszczoną w „Gazecie Krakowskiej” przed II Zjazdem Partii: „Jedna z naczelnych tez II Zjazdu – walka o jakość – obowiązuje w poezji równie silnie jak w produkcji przemysłowej i rolnej”. Wisława składa przy okazji małą samokrytykę swojej początkowej twórczości, pozbawionej „ściśle określonego adresu społecznego”, bez którego „nie ma mowy o jakimkolwiek rozwoju literackim. Pełne zrozumienie tej prawdy zawdzięczam Partii”. Redaktorzy wybierają to ostatnie zdanie na tytuł. Usuwają tylko zaimek. Wkrótce jednak Szymborska przestanie stosować partyjne zasady poetyki. W 1957 r. wyda „Wołanie do Yeti” i na stałe odzyska głos. Tymczasem zaczyna ją męczyć komunistyczna żarliwość męża. Rozwodzą się w 1954 r. Bez sensacji i awantur. W przyjaźni będą sobie wierni do końca. Na razie przenosi się do innego mieszkania w tej samej kamienicy. W 1955 r. literacki dodatek „Dziennika Polskiego” drukuje ankietę „Mówią krakowscy pisarze”. Kilka łamów obok wypowiedzi Szymborskiej zamieszczony jest tekst innego pisarza, zilustrowany dziwnym zdjęciem: nie na tle regału z książkami, nie z piórem w ręku i nie przy maszynie, ale nad jeziorem, w ortalionowej kurtce i pumpach, z wielką rybą w ręce. To Kornel Filipowicz, przyjaciel Włodka z czasów konspiracji. Wisławie spodobał się, już kiedy spotkała go po raz pierwszy zaraz po wojnie, w stołówce na Krupniczej. Znad zupy przyglądała się opalonemu blondynowi w wypłowiałych niebieskich spodniach i jasnożółtej bluzie. Pomyślała „A może to ten?”. Ale jeszcze wiele lat będą jedynie znajomymi. W ankiecie Szymborska wyznaje, że ostatnio wierszy prawie nie pisze, czas zabierają jej wieczory autorskie i praca w „Życiu Literackim”: „zajmuję się najbogatszą chyba korespondencją każdej gazety: nadsyłanymi wierszami. Nie najłatwiejsze to zadanie, bo wiersze i autorzy są bardzo rozmaici”.

5 Jest jedyną kobietą w zespole „Życia Literackiego”, kieruje działem poetyckim. Pojawia się codziennie przed południem i zostaje na trzy godziny. Zamawia utwory u sławnych sprzed wojny poetów, wybiera nowe nazwiska do druku. Niczego nie wyrzuca do kosza – złymi wierszami pali w piecu. Te najgorsze, z którymi żal się rozstawać, przypina do drzwi szafy. Na jej biurku osuwają się stosy maszynopisów, rękopisów, listów. Przychodzą nie tylko propozycje poetyckie; uczniowie proszą o pisanie referatów albo odrabianie zadań domowych, ktoś domaga się sporządzenia listy lektur, które powinien znać jako pisarz, ktoś przysyła plik wierszy po fińsku z żądaniem wskazania mu, które z nich przełożyć. Zdarzają się też plagiaty, na przykład rozdziału z „Czarodziejskiej góry”. Z czasem sumienne odpowiadanie na listy staje się tak uciążliwe, że powstaje osobna rubryka przeznaczona na werdykty – „Poczta literacka”. Szymborska edukuje w niej aspirujących pisarzy i bawi pozostałych czytelników. Tępi błędy ortograficzne i gramatyczne, wytyka nieznajomość tematu, obnaża banał treści i zwyrodnienia formy. Wszystko anonimowo. Dla odróżnienia od drugiego redaktora, Włodzimierza Maciąga, używa liczby mnogiej. Żeńskie końcówki od razu by ją zdemaskowały. „Po co wprowadza Pan postać, o której wie tak mało? – odpowiada autorowi opowiadania o Tomaszu z Akwinu. – Pańskie prozy poetyckie są o tyle lepsze, że dotyczą rzeczy niesprawdzalnych. Przyjmujemy z dobrą wiarą, że jabłoń owocuje piersiami zgwałconych dziewcząt”. Przez pierwszy rok cieszy ją wymyślanie odpowiedzi, potem zaczyna męczyć. „Poczta” robi się bardzo popularna, a grafomanów wciąż jest za dużo.

Odpowiedzi Szymborskiej stają się coraz bardziej lakoniczne i sarkastyczne: „»Mój chłopiec twierdzi, że jestem za ładna, żeby pisać dobre wiersze. Co myślicie o tych, które załączam?« Sądzimy, że jest Pani rzeczywiście piękną dziewczyną”, „To prawda, że Eluard nie umiał po polsku, czy jednak przekładając jego wiersze, trzeba to aż tak mocno podkreślać?”, „Uwielbiamy psy, a do liczby trzy mamy od dziecka wyraźną słabość, mimo to jednak tytuł »Trzech psów« nie zachęcił nas do dalszej lektury”. W 1963 r. jej adres zmienia się: róg 18 stycznia (dzisiaj Królewskiej) i Nowowiejskiej. To najmłodsza część dzielnicy Krowodrza. Błyskawicznie powstają w niej nowe bloki – „szybkościowce”. W jednym z nich Szymborska dostaje mieszkanie. Nazywa je „szufladą”: to właściwie pokój z wnęką kuchenną, tak mały, że nie mieści się do niego żadna meblościanka. Ale za to własny, z wanną w łazience i centralnym ogrzewaniem.

6 Etat w „Życiu Literackim” kończy się jej w 1966 r., zaraz po tym, gdy jako jedyna z krakowskich literatów w geście solidarności z Leszkiem Kołakowskim oddaje legitymację partyjną. Praca zostaje zamieniona na współpracę – naczelnemu zależy na talencie Szymborskiej, jej na źródle utrzymania. W 1967 r. powstaje rubryka „Lektury nadobowiązkowe”, którą w 1981 r. przeniesie do „Pisma”, potem do „Odry”, w końcu do „Gazety Wyborczej”. Z redaktorki staje się felietonistką. Zabrania tytułować się recenzentką, chociaż pisze wyłącznie o książkach. Prowadzi raczej dziennik lektur niż ich ranking. Jest czytelnikiem żarłocznym i wszystkożernym, każda książka to impuls dla spostrzeżeń, żartów, pytań. Omawia słownik języka łowieckiego, vademecum turysty pieszego, poradnik tapetowania mieszkań, kalendarz ścienny. Wybiera te książki, które przysyłane przez wydawnictwa zalegają w redakcji, ale znikają z półek w księgarniach. Wycofuje się z prowadzenia „Poczty”. Ma wrażenie, że czytanie złych utworów zatruwa jej zdolności i odbiera chęć tworzenia. Martwią ją doniesienia o szczególnej popularności jej nazwiska wśród pacjentów krakowskiego szpitala psychiatrycznego. Zwłaszcza że pod drzwiami znajduje butelki z benzyną, a w skrzynce listy pisane krwią.

7 W 1969 r. wiąże się z dziesięć lat starszym Kornelem Filipowiczem. Fizycznie jest on przeciwieństwem Adama Włodka: bardzo wysoki, szczupły, silny, przystojny. Nie żyje wyłącznie literaturą – z wykształcenia jest przyrodnikiem, zna się na rybach i grzybach, zbiera starocie, majsterkuje. Znosi do domu deszczułki, śrubki, druty, płytki, sztabki. Nie pozwala Wisławie się w to wtrącać. „A gdyby tak – zapytałam – wyrzucić stąd to czy owo? / Mężczyzna, którego kocham, spojrzał na mnie surowo” – napisze Szymborska w wierszu podarowanym mu na imieniny. Przez ponad dwadzieścia lat związku nie zamieszkają razem. Będą dzwonić do siebie rano i odwiedzać się w ciągu dnia. Mają do siebie nie więcej niż pięć minut drogi: Filipowicz mieszka na ul. Dzierżyńskiego (zawsze używa przedwojennej nazwy Lea), równoległej do 18 Stycznia. Jego mieszkanie jest zagracone i ciemne. W przedpokoju ze ścian patrzą wielkie rybie głowy, dokładnie opisane gatunkiem, wagą, miejscem i datą śmierci. W gabinecie do biurka podostawiane są kolejne blaty, żeby pomieścić papiery i dziwne przedmioty. Pod lampką zazwyczaj wyleguje się czarna kotka – najpierw Miczura, potem Kizia, na końcu Mizia. Jeden pokój jest nieużywany. Są w nim sztalugi, pozasychane farby, zakurzone płótna, zmatowiałe lustro, rekwizyty. To pracownia zmarłej w 1958 r. na białaczkę żony, Marii Jaremy. Jej nazwisko wciąż wisi na drzwiach wejściowych. Po drugiej żonie, też Marii, śladów jest dużo mniej.

8 Dzięki Kornelowi Wisława odkrywa zupełnie nowe rodzaje rozrywek. Chodzi z nim na targi staroci i wyszukuje XIX- -wieczne pocztówki, najpierw do jego kolekcji, później do własnej. Gra w karty na pieniądze, najczęściej w ogona, rzadziej w brydża. Uczy się robić nalewkę cytrynową, która znana jest wśród przyjaciół jako kornelówka. Jeździ na biwaki i spływy kajakowe, najczęściej nad Rabę lub Dunajec, w wakacje – nad wielkopolskie jeziora. Uczy się rodzajów przynęt, zanęt, spławików, haczyków, wędek. Kornel pozwala jej wypuszczać złowione ryby, zostawia tylko te największe, nadające się na trofeum do przedpokoju. Kiedy Wisława ma dość stania z podbierakiem, idzie zbierać grzyby, kwiaty albo jagody. Dziwi się sama sobie, że w dojrzałym wieku odkryła uroki takiego wypoczynku. Ale uważność wobec przyrody jest w niej od zawsze. Nie jest wegetarianką, ale jedzenie mięsa uważa za skandal, podobnie zresztą jak jedzenie roślin. Dla zwierząt ma czułość i szacunek, które nie pozwalają jej mieć żadnego na własność. Nie lubi wystaw psów. „Mówi się, że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka – pisze w felietonie o katalogu krakowskiej wystawy psów rasowych – Znaczy to, że człowiek człowiekowi jest przyjacielem gorszym. Tym jednak gorszym przyjaciołom nie zakładamy obroży i kagańca, nie przycinamy im uszu, nie wleczemy na smyczy na coroczną wystawę w nadziei, że za ich tresurę i dopilnowaną rasowość spotka nas wyróżnienie”. Nie znosi cyrku. Zoo ją smuci, ale odwiedza je często. Któregoś dnia prosi dyrektora ogrodu o zgodę na poznanie szympansicy Cziki i zrobienie sobie z nią zdjęć. Bierze małpę za rękę, sadza obok siebie na ławce, obejmuje i patrzy w obiektyw. Wtedy Cziki gryzie ją, zrywa gałąź i zatyka jej usta liśćmi. Wisława wiele razy będzie zastanawiać się, czy był to rodzaj knebla, czy może prezent. Prawie wszyscy przyjaciele Kornela i Wisławy stają się wspólni. Do najbliższych należą Adam Włodek i jego nowa partnerka, Ewa Lipska. Czasem spotykają się, żeby wypić „enkawódeczkę” albo „cherry brandys”, czasem wszyscy są przyjmowani na wspaniałych obiadach u Nawoi Szymborskiej, która dba o wyżywienie młodszej siostry, obdarowując ją słoikami z marynowanymi grzybami, śledziem, flaczkami.

9 Na początku lat 80. przez mieszkanie Kornela przewijają się kolejni młodzi literaci. Chcą od niego rady, pocieszenia, pomocy. Filipowicz, wtedy już w rogowych okularach, z łysiną i wąsem, sadza ich przed swoim biurkiem i częstuje mocną neską lub zachodnim piwem. Pełni rolę przełożonego literackiej opozycji. Wisława działa razem z nim, ale ostrożnie. Korzysta z wiedzy, jaką nabyła w latach 50.: pisarz nie powinien ulegać zbiorowym emocjom. Ale wspiera Towarzystwo Kursów Naukowych, podpisuje listy, przekazuje pieniądze. Występuje z redakcji „Życia Literackiego”, drukuje w paryskiej „Kulturze” i „Tygodniku Powszechnym”, pomaga redagować „Pismo”. Kiedy zostaje zawieszone w 1981 r., pozuje z zespołem do pamiątkowego zdjęcia: pod murem, tyłem, z rękami do góry. W 1982 r. przeprowadza się kawałek dalej, na ul. Chocimską. Do Kornela wciąż ma kilkaset metrów, wystarczy przejść przez targ warzywny. Nowe mieszkanie jest odrobinę większe, dwa pokoje z kuchnią na czwartym piętrze. Szpetny widok z okna zasłania rozłożysty wiąz. Kiedy dziesięć lat później zostanie wycięty, Szymborska się rozpłacze. W połowie lat 80. często odwiedza Adama Włodka w jego zapełnionej pod sufit książkami garsonierze. Stara się nim opiekować. Adam prawie nie wychodzi na zewnątrz, żywi się głównie słonymi paluszkami i wódką. To nie jest dobra dieta dla człowieka z chorobą wieńcową. Umiera w styczniu 1986 r. Po pogrzebie Wisława zaprasza do siebie żałobników. Rozlewa kornelówkę i prosi, żeby każdy opowiedział, jak poznał Adama. Ustanawia tradycję: co roku w jej mieszkaniu będzie odbywać się wieczór wspomnień, przerywanych toastami: „Zdrowie Adama”. Wkrótce będzie musiała dodać do kalendarza drugie takie smutne święto. W 1989 r. patrzy na radość Kornela, który ogląda wszystkie wydania wiadomości w telewizorze specjalnie postawionym w gabinecie. Obserwuje też, jak nagle Kornel słabnie i chudnie, zapina pasek u spodni na coraz dalsze dziurki, kaszle często i ciężko. Ma raka płuc. Nie rozmawiają o tym. W lutym 1990 Filipowicz nie wstaje już z łóżka. Wisława leży przy nim. Pewnego popołudnia zasypiają razem na chwilę. Budzi się już sama. Na Lea zostaje kotka Mizia, która niczego nie rozumie. Wisława przychodzi ją karmić. Pisze o tym wiersz „Kot w pustym mieszkaniu”, którego nie zgodzi się przeczytać na żadnym wieczorze autorskim. Mniej ostrożna będzie wobec tekstu „Miłość od pierwszego wejrzenia”. Kiedy w 2008 r. będzie go czytać przed studentami uniwersytetu w Palermo, jej głos załamie się na ostatnich wersach: „Każdy przecież początek to tylko ciąg dalszy, / a księga zdarzeń / zawsze otwarta w połowie”. Będzie musiała zakryć usta dłonią i odwrócić wzrok od publiczności. Wkrótce po śmierci Kornela dzieli z jego synami okrutny obowiązek likwidacji mieszkania. Tak samo cztery lata wcześniej sprzątała kawalerkę po Adamie. Wreszcie może wyrzucić „listwy długie i krótkie, wtyczki, uszczelki, klamry / trzy piórka kurki wodnej znad jeziora Mamry”, ale nie ma już żadnej satysfakcji z porządków. Drobne przedmioty rozdaje przyjaciołom, książki przekazuje bibliotekom.

10 Zaczyna odbierać ważne nagrody. Jeździ po nie do Frankfurtu i Hamburga. Po najważniejszą poleci do Sztokholmu. 3 października 1996 r. pracuje nad wierszem w domu pracy twórczej „Astoria” w Zakopanem. Wiadomość o Noblu dostaje od Tadeusza Nyczka, przez telefon. Zaraz potem pojawiają się dziennikarze. Utrwalają na zdjęciach ten moment: Szymborska stoi w białym swetrze z kokardką, uśmiecha się, zamyka oczy i przykłada wewnętrzną stronę ozdobionej pierścieniem dłoni do czoła. Między palcami ma zapalonego papierosa. Zaraz potem, przerażona kamerami i mikrofonami, chowa się w pokoju. Tak zaczyna się w jej życiu okres, który znajomi będą nazywać „tragedią sztokholmską”. W ciągu kilku godzin staje się osobą publiczną. Nigdy nie będzie chciała nauczyć się tej roli. Nie polubi wywiadów – utwierdzi się tylko w przekonaniu, że człowiek rzadko ma coś do powiedzenia. Już po dwóch dniach za pośrednictwem PAP podaje lekko ironiczne oświadczenie: „Zdaję sobie sprawę, iż mój dorobek twórczy w porównaniu z jego [Czesława Miłosza] dorobkiem jest bardzo skromny. Wiem, że jeszcze co najmniej dwóch arcyświetnych polskich poetów na tę nagrodę zasługiwało. Wolę więc myśleć o wyróżnieniu mojej twórczości jako o uznaniu dla całej współczesnej poezji polskiej”. Prosi o litość dla jej strun głosowych. Tekst ukazuje się z nagłówkiem: „Wisława Szymborska prosi o trochę spokoju”. W domu zapycha się skrzynka na listy. Telefonu już nawet nie odbiera – dzwoni bez przerwy. Za namową Teresy Walas zatrudnia sekretarza, studenta polonistyki Michała Rusinka. To on instaluje automatyczną sekretarkę i nagrywa na niej grzeczny, ale stanowczy komunikat, który włącza się już po dwóch sygnałach. To on otwiera koperty i segreguje listy w teczkach według kategorii: prywatne, gratulacje, propozycje, varia, wariaci. Raz na tydzień Szymborska prosi go o streszczenie korespondencji. Niektóre listy mają ciekawe nagłówki: „Nasza Noblistko”, „Matko Polko”, „Królowo polskiej poezji”. Przychodzą propozycje, jak rozdysponować kwotę nagrody: na wsparcie instytucji albo pokrycie prywatnych długów. Pojawiają się zaproszenia: na przecinanie wstęg, kongresy i konferencje, wypoczynek, do Nowego Jorku i do Wieliczki. Z żadnego nie chce skorzystać. Nie zgadza się na nazywanie jej imieniem ulic i szkół – składa publiczne oświadczenie, że nie uważa stawiania pomników żywym za stosowne. Z góry odrzuca także doktoraty honoris causa. Przecież nigdy nie zrobiła magisterium, ani na polonistyce, ani na socjologii.

11 W Sztokholmie pojawia się w eskorcie przyjaciół. W walizce ma przerobiony z niedokończonego wiersza tekst przemówienia i zestaw strojów, uszytych przez dom mody „Telimena”. Nagrodę odbiera ubrana w ciemnobrązową, długą do kostek rozkloszowaną spódnicę i dopasowany żakiet. Prasa uznaje, że jej kreacja jest najlepsza, oczywiście nie licząc sukni królowej. Szymborska myli kolejność ukłonów, w końcu poprzestaje na skinieniach głową. Po wszystkim wychodzi z królem na papierosa. Rankiem dwa dni później do jej pokoju hotelowego przychodzą ubrane na biało dziewczęta ze świecami we włosach. Wręczają jej kawę i szafranowe bułeczki, a potem odśpiewują szwedzką pieśń. To element obchodów dnia świętej Łucji. Szymborska leży rozczochrana w koszuli nocnej i przybiera jeden ze swoich zakłopotanych uśmiechów, starając się nucić melodię. Wszystko filmuje telewizja. Część nagrody przeznacza na cele charytatywne. Regularnie wspiera też Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, powstałe przy jej udziale. Kupuje mieszkanie. W nowszym bloku i trochę większe – aż sześćdziesiąt metrów kwadratowych. W tej samej dzielnicy, która zestarzała się razem z nią. Trudno jest przeprowadzić się jej z dnia na dzień. Rusinek wozi jej rzeczy fiatem cinquecento, po kilka książek i kilka kwiatków.

12 Dopiero w 1999 r. wraca do pisania wierszy. Powoli odzyskuje równowagę. Oprócz własnych tomików przygotowuje dwie książki poświęcone pamięci swoich mężczyzn. Prosi przyjaciół o pisanie wspomnień, wybiera fotografie i fragmenty twórczości. Ale dziennikarzom rzadko opowiada o swoich związkach. „Wbrew panującej teraz modzie nie sądzę, żeby wszystkie wspólnie przeżyte chwile nadawały się do wyprzedaży – deklaruje. – Niektóre przecież tylko w połowie są moją własnością”. Sama zostaje bohaterką książki Anny Bikont i Joanny Szczęsnej i filmu dokumentalnego Katarzyny Kolendy-Zaleskiej. To z nich Polacy dowiadują się o jej zabawach i pasjach. O limerykach, lepiejach, odwódkach i moskalikach. O kolekcji kiczowatych pocztówek i dziwnych przedmiotów – jak sztuczna ręka czy przyrząd do biczowania. O kolacyjkach i loteryjkach, na których podaje przyjaciołom wrzątek w wazie i zupki w proszku do wyboru, a potem każe losować fanty w rodzaju skarpet frotté lub sztucznej gumowej myszy. O kolażach wyklejanych z prasowych zdjęć i nagłówków, w typie kartki świątecznej do Czesława Miłosza z doklejonymi podpisami: „życzenia składają Włosi, kelnerzy, Tom Jones, nastoletnie Polki, Chruszczow, pterodaktyl...”. Szymborska występuje przed szeroką publicznością jako starsza pogodna pani. Jeśli już musi mieć jakiś medialny wizerunek, woli taki. Inaczej odsłania się w swoich późnych tomikach, „Chwili” i „Dwukropku”. Na przykład w zakończeniu wiersza o odległej pierwszej miłości: „A jednak właśnie taka, jaka jest, / potrafi, czego tamte nie potrafią jeszcze: / niepamiętana / nie śniąca się nawet, / oswaja mnie ze śmiercią”. W ostatnich tygodniach życia chce być sama. Po powrocie ze szpitala nie przyjmuje już przyjaciół. Nie życzy sobie, żeby mówiono w mediach o jej dolegliwościach. Umiera podobnie jak Kornel: w mroźny lutowy dzień, we własnym domu, we śnie.  

Korzystałam m.in. z książek: Anny Bikont, Joanny Szczęsnej, „Wisławy Szymborskiej pamiątkowe rupiecie, przyjaciele, sny”, Warszawa 2003; Anny Zarzyckiej „Rewolucja Szymborskiej 1945–1957. O wczesnej twórczości poetki na tle epoki”, Poznań 2010; „Godzina dla Adama. Wspomnienia o Adamie Włodku”, Kraków 2000; „Byliśmy u Kornela. Rzecz o Kornelu Filipowiczu”, Kraków 2010 oraz wierszy, felietonów i wypowiedzi Wisławy Szymborskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Absolwentka dziennikarstwa i filmoznawstwa, autorka nominowanej do Nagrody Literackiej Gryfia biografii Haliny Poświatowskiej „Uparte serce” (Znak 2014). Laureatka Grand Prix Nagrody Dziennikarzy Małopolski i Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2012