Prośba o wyspę szczęśliwą

Mierzenie się obywateli miasta ze sobą i swoim światem trwa nadal, ale na kluczowe pytanie: „Kim jesteś?”, pada zazwyczaj krótka odpowiedź: „Jestem koszyczaninem”.

18.06.2013

Czyta się kilka minut

Rzeźba św. Elżbiety, córki węgierskiego króla Andrzeja II, patronki katedry i Koszyc, na południowym portalu swiątyni. / Fot. Stefan Adamik
Rzeźba św. Elżbiety, córki węgierskiego króla Andrzeja II, patronki katedry i Koszyc, na południowym portalu swiątyni. / Fot. Stefan Adamik

Siedem lat temu trafiła do moich rąk niewielka książeczka – przewodnik obrazkowy po bujnych krajobrazach i nieznanych wówczas dla mnie miastach Słowacji. Na okładce zachodziły na siebie dwie fotografie: dostojnych, baśniowo poszarpanych masywów Tatr Wysokich oraz wyniosłej, równie baśniowej fasady gotyckiej katedry św. Elżbiety w Koszycach. Od niej to zaczęło się wszystko, co dziś łączy mnie ze Słowakami i Węgrami.

WĘDRÓWKA DO KOSZYC

Koszycką katedrę, usytuowaną w samym centrum niegdysiejszego miasta z murami obronnymi, ujrzałem po raz pierwszy po podróży nocnym pociągiem relacji Kraków–Koszyce. – Dlaczego już nie istnieje to połączenie? – pytają przyjaciele z zagranicy, którzy oprócz dawnej siedziby Jagiellonów chcą odwiedzić Koszyce, królewską perłę Pentapolitany – średniowiecznego związku handlowego kilku słowackich miast. – O ile mi wiadomo – odpowiadam skonfundowany – jazda z Warszawy do Koszyc trwa jedenaście godzin, z przesiadką w Czechach; ale można też wybrać trasę wokół Tatr, a więc przesiadać się kilka razy i liczyć na regionalnych przewoźników.

Transgraniczne linie kolejowe Zagórz–Medzilaborce i Muszyna–Plaveč przeszły zatem do historii, podczas gdy kontakty Koszyc z Pesztem i Pragą wciąż mają się dobrze. Tak oto dzisiejsze połączenia kolejowe odzwierciedlają historyczne powiązania Koszyc w ramach, kolejno, Królestwa Węgierskiego, monarchii Habsburgów i Austro-Węgier, wreszcie – Republiki Czechosłowackiej.

Gdy pominiemy fakt, że Koszyce leżą tylko półtorej godziny jazdy pociągiem od Tatr, opowieść o wielokulturowej „metropolii Wschodu” – kojarzonej przez Polaków z przywilejami Ludwika Węgierskiego dla ich przodków-szlachciców – przybiera nagle kształty niemal mityczne, rozbudzane przez sentyment pojedynczych wędrowców – bajarzy, którzy do niej dotarli i dzielą się potem jej doświadczeniem. Miasto, o którym mowa, jest bowiem dla nas legendą samą w sobie, echem potencjalnej rzeczywistości, nieodgadnionym punktem na rozległej mapie, pewną nazwą na horyzoncie odległych znaczeń.

KATEDRA TRZECH JĘZYKÓW

Gotycka katedra, nigdy nie dokończona, a wznoszona przez trzy stulecia wraz z kaplicą św. Michała i wieżą Urbana, góruje nad starówką wielkością i wysokością, kolorem murów i brzmieniem dzwonów. – Oto bijące serce miasta, jego duma, przeszłość i tożsamość – mówię swoim przyjaciołom. W patosie tym tkwi jednak prawda, skoro katedra ujmuje ich i zdumiewa, a nawet wprawia w zakłopotanie. – Dlaczego stoimy tu dopiero teraz, po tylu podróżach i odkryciach? –pytają sami siebie.

Wtedy powraca mi pierwsze spojrzenie na jej sylwetę widoczną z prowadzącej od dworca ulicy Młyńskiej, pierwsze piorunujące wrażenie i uczucie wzniosłości. Może trochę na przekór, przeczuleni na punkcie średniowiecznych kościołów, zaczynamy wpierw porównywać ją z paryską Notre-Dame – potem jednak opowiadamy się za koszycką asymetrią, masywnością i szczęśliwą niekonsekwencją; szlachetnością innego rodzaju niż francuska, widocznym narastaniem nowych koncepcji i eksperymentów oraz przedwczesnych poniechań.

Stajemy w końcu przed najpiękniejszym, północnym portalem katedry, którego tympanon obramowany łukiem ostrym i subtelnym laskowaniem skrywa misternie rzeźbioną scenę Sądu Ostatecznego. Dopiero podczas jej uroczystego odsłonięcia po niedawnej renowacji uzmysłowiłem sobie, jak bardzo koresponduje ona – jako vanitas i memento mori – z zegarem wmurowanym w ścianę wyższej wieży, dominującym nad otoczeniem. Oraz jak bardzo wymowne jest pewne podobieństwo w trzech językach, rozbrzmiewających wciąż na ulicach wspólnego miasta: Dóm svätej Alžbety, Szent Erzsébet-dóm, Dom der Heiligen Elisabeth.

W obliczu tej katedry – tak swoistej i odmiennej od swych towarzyszek w Preszowie, Lewoczy, Bardiowie, Krakowie, Sibiu czy we Lwowie – nikną żądania oraz prawa własności, a z narodów ustanowionych w dziewiętnastym stuleciu wyłania się ponownie społeczność koszycka o długich, średniowiecznych tradycjach.

WIELOKROTNA TOŻSAMOŚĆ

Owa społeczność, jak opisują jej starsi i młodsi członkowie, nigdy zresztą nie zatraciła instynktu samozachowawczego. Nawet jeśli ubiegłowieczna historia polityczna miasta – ze sporami słowacko-węgierskimi włącznie – wpływała na losy całych rodzin, nie była w stanie naruszyć wewnętrznego przekonania koszyczan o uznaniu i poszanowaniu drugiego (wprawdzie innego, ale z tego samego podwórka). „Zwielokrotnione realia”, a czasy powojenne w szczególności, stanowiły najsmutniejsze zaprzeczenie idylli i utopii, toteż próba odnalezienia w nich swojego miejsca przez młode pary mieszane, które znalazły się na krawędzi praktyk nacjonalistycznych oraz dwóch lub trzech kultur, nie napawała żadnym optymizmem.

Mimo to, za sprawą osobistej determinacji, akceptacji różnic i podniesienia ich do rangi „twórczej materii”, dochodziło do coraz większego zespolenia rozmaitych grup i środowisk wewnątrz całej społeczności, tak że w niejednym domu mówiło się, i mówi ciągle, zupełnie specyficznym językiem, pełnym tak oryginalnych, jak i przetworzonych słów słowackich oraz węgierskich. Mierzenie się obywateli miasta ze sobą i swoim światem trwa nadal, ale na kluczowe pytanie: „Kim w takim razie jesteś?”, pada zazwyczaj krótka odpowiedź: „Jestem koszyczaninem”.

Źródeł tożsamości wielokrotnej należy szukać w okresie międzywojennym, gdy Kassa przemienia się oficjalnie w Košice, jakkolwiek w latach powojennych władze socjalistyczne nie przeszkadzają pisać również gazetom węgierskim, takim jak „Kassai Ujság”, „Kassai Hirlap” i „Kassai Munkás”, wprowadzającym swoistą równowagę wobec najbardziej powszechnego tytułu: „Slovenský východ”. Na słupach ogłoszeniowych uwagę przechodniów przyciągają wówczas dwujęzyczne plakaty wystaw czasowych, które w salach uroczego budynku o neorenesansowych rysach organizuje regularnie Muzeum Wschodniosłowackie.

Z pomocą dr. Josefa Poláka, przybyłego z Pragi Czecha żydowskiego pochodzenia, oddanego sprawie bezgranicznie, prowincjonalna i okradziona przez byłego dyrektora placówka przeradza się w prestiżową instytucję kultury o charakterze międzynarodowym. Polák zaprasza do współpracy najlepszych artystów miejscowych, takich jak Anton Jasusch (Antal Jaszusch), Béla (Vojtech) Kontuly i Július (Gyula) Jakoby, sprowadza z Budapesztu Eugena (Jenő) Króna i otwiera z nim szkołę rysunku i grafiki. Zarazem przyciąga do miasta grono wybitnych artystów czeskich, węgierskich i ukraińskich, dzięki czemu wyzwala w nim wyjątkową różnorodność estetyczną, nierozbudzoną w takim stopniu ani przed jego przybyciem, ani już nigdy po jego wyjeździe z powodów politycznych pod koniec lat 30.

***

A jednak niezmiennie pluralistyczne, wielowątkowe i internacjonalne Koszyce tętnią dziś, tak jak między wojnami, niepodległym rytmem. – Niegasnąca tęsknota za nimi – mówię zawsze moim przyjaciołom – wzmaga się jeszcze ze świadomością tego, czego równie mitycznemu Paryżowi najzwyczajniej brakuje: tempa życia na miarę człowieka.


MICHAŁ BURDZIŃSKI jest doktorantem w Zakładzie Edytorstwa i Stylistyki Instytutu Polonistyki Stosowanej Uniwersytetu Warszawskiego. Pracuje w Instytucie Słowackim w Warszawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2013

Artykuł pochodzi z dodatku „Koszyce: małe wielkie miasto