Proboszczowskie biurko

Kościół, znający ludzką skłonność do zmiany decyzji, zawsze hamował zapędy w kierunku pospiesznych deklaracji – chociażby za pomocą biurokratycznych utrudnień. Dziś widać to na przykładzie sporów o procedurę apostazji.

23.01.2012

Czyta się kilka minut

Czy Kościół w Polsce ma problem z apostazją? Nie – jeśli oceniać to zjawisko według jego skali. W większości diecezji liczba osób, które składają formalne wnioski o wystąpieniu z Kościoła katolickiego, plasuje się na poziomie kilkudziesięciu rocznie. Nie są to wielkości, które mogłyby naruszyć stabilność masowych struktur polskiego katolicyzmu.

W archidiecezji krakowskiej np. znacznie więcej osób przystępuje do Kościoła (świadomie, w wieku dojrzałym), niż go opuszcza. Również tam, gdzie liczba odchodzących przewyższa liczbę przybywających, nie ma mowy o jakimś masowym zrywaniu z katolicką wspólnotą. Wyjątkiem jest diecezja gliwicka, jednak w jej wypadku chodzi o specyficzny problem kilkunastotysięcznej grupy wiernych pracujących w Niemczech i odmawiających płacenia podatku kościelnego, co w świetle niemieckiego prawa jest równoznaczne z wystąpieniem z Kościoła.

Nie w skali zjawiska mieści się jednak problem, lecz w jego nowości. Kościół w Polsce nie miał z nim do czynienia na dobrą sprawę od czasów reformacji. W naszej zbiorowej świadomości mamy zakodowane, że do porzucenia wiary nakłaniali nas zaborcy, okupanci, wreszcie rodzimi komuniści, ale żebyśmy robili to sami z siebie, dobrowolnie, w dodatku otwarcie i niekiedy z ostentacją? Tego jeszcze u nas nie było. Co gorsza, nikt nie może zaręczyć, że ta nowa, niewielka w skali tendencja, nie jest tylko zapowiedzią poważniejszej fali porzucania katolickich szeregów. Trudno się więc dziwić, że ludzie Kościoła przyjmują mnożące się akty apostazji z zaniepokojeniem, często nie bardzo wiedząc, co z tym fantem zrobić. Paradoksalnie nie wiedzą tego i niektórzy apostaci.

Kariera

Apostazja jest zjawiskiem tak starym, jak samo chrześcijaństwo. Słowo to oznacza świadome wyparcie się wiary w Jezusa Chrystusa jako Syna Bożego i zmartwychwstałego Zbawiciela, a co za tym idzie – świadome wyrzeczenie się udziału we wspólnocie Kościoła. Nauka katolicka wyraźnie odróżnia ją od schizmy, czyli wystąpienia ze wspólnoty katolików na rzecz innego wyznania chrześcijańskiego. Jednak potocznie przyjęło się dziś w Polsce określanie mianem apostazji każdy akt wystąpienia z Kościoła katolickiego. Robią tak nawet sami katolicy, a to już wyraźny przejaw zamętu doktrynalnego.

Odstępstwo od wiary i Kościoła zawsze wywoływało emocje, zarówno u samych odstępców, jak i u tych, od których oni się odłączali. Nie inaczej dzieje się i dzisiaj w kraju nad Wisłą.

Słowo „apostazja” zrobiło u nas karierę w ostatnich latach, głównie za sprawą kilku portali internetowych poświęconych temu tematowi. Jako pierwszy ruszył w 2006 r. serwis „apostazja.pl”, prowadzony przez Jarosława Milewczyka, dziennikarza związanego z tygodnikiem „Nie”. Milewczyk nie ograniczył się do informacji – opracowane przezeń formularze wystąpienia z Kościoła budziły swego czasu spore zaciekawienie.

Opierając się na informacjach samego administratora strony, trzeba założyć, że użytkownicy sieci pobrali ich co najmniej kilkanaście tysięcy egzemplarzy. Gdyby każdy z pobierających udał się z wypełnionym formularzem do „swojego” proboszcza, można byłoby mówić o znaczącym ruchu społecznym. Stało się inaczej: zaledwie niewielka część odwiedzających serwis zdecydowała się na przełożenie własnej ciekawości (prawdopodobnie życzliwej) na konsekwentną decyzję zerwania z Kościołem.

Raczkujące środowiska „proapostazyjne” nabrały wigoru, gdy wsparły je osoby o znanych nazwiskach: rzeźbiarz Kamil Sipowicz i krytyk muzyczny Robert Leszczyński. Obaj związani ze światem show-biznesu, z czasem zaangażowali się w działalność Ruchu Palikota.

Coraz częstsze przypadki świadomego i nierzadko publicznego występowania z Kościoła skłoniły w 2008 r. Konferencję Episkopatu Polski do ustalenia procedury apostazji. Osoba chcąca jej dokonać powinna zrobić to w formie własnoręcznego oświadczenia, przekazanego proboszczowi miejsca zamieszkania w obecności dwóch pełnoletnich świadków. Również wnioskodawca musi być osobą pełnoletnią. Do wniosku należy dołączyć akt chrztu. Akt apostazji przesyła proboszcz do kurii diecezjalnej, ta zaś po zapoznaniu się ze sprawą poleca mu dokonanie stosownego wpisu w parafialnej księdze chrztów.

Biurokracja

Przyjęta przez episkopat procedura apostazji jest krytykowana przez inicjatorów ruchu na rzecz występowania z Kościoła. Ich sprzeciw budzi długa i pełna biurokratycznych utrudnień droga, którą odbywa papier z deklaracją odstępstwa. Droga w praktyce często nieskuteczna: wielu proboszczów – przynajmniej w opinii samych petentów – utrudnia złożenie takiej deklaracji, inni zwlekają lub sabotują przesłanie jej do kurii, jeszcze inni uchylają się od przesłania zainteresowanym kopii aktu chrztu z adnotacją o odejściu.

Jak się wydaje, proboszczom nie przekazano skoordynowanej i wyraźnej instrukcji, jak postępować z osobami pragnącymi dokonać aktu apostazji. W tej sytuacji wielu z nich interpretuje przyjętą procedurę na własną rękę.

Stan zamętu powiększyło dodatkowo opublikowanie w 2009 r. listu apostolskiego „Omnium in mentem”, w którym Benedykt XVI wycofał z Kodeksu Prawa Kanonicznego zwrot o „formalnym akcie wystąpienia w Kościoła”. Wśród polskich prawników kanonicznych wywołało to spór, czy w nowej sytuacji ogłoszona rok wcześniej procedura apostazji zachowuje swoją ważność.

W rzeczywistości treść listu apostolskiego nie przesądza o anulowaniu dokumentu Konferencji Episkopatu Polski. Wzmiankę o „formalnym akcie” usunięto z KPK z powodu praktycznych komplikacji duszpasterskich, niepotrzebnie wiążących samą apostazję z kwestią kanoniczności zawieranego przez apostatę małżeństwa. Tymczasem obie sprawy winny być traktowane autonomicznie: małżeństwo jest przecież sakramentem, tak samo nieusuwalnym jak chrzest. Jeżeli zgodnie z nauką Kościoła uważamy, że nawet apostazja nie zaciera chrztu, konsekwentnie winniśmy też twierdzić, że nie unieważnia ona chrześcijańskiego małżeństwa.

Procedury z 2008 r. nie trzeba zatem w całości odwoływać, z pewnością wymaga ona jednak korekty. Trudno na przykład podać przekonujący powód obecności dwóch świadków do złożenia aktu apostazji. To niepotrzebna, „rytualna” symetria z aktem chrztu – a przecież z katolickiego punktu widzenia dobrowolna apostazja nie jest żadnym rytuałem. To osobisty akt duchowy odstępującego, który tylko z powodów organizacyjnej konieczności, nie zaś z racji dogmatycznych, przyjmuje formalne oblicze.

Prawem paradoksu trafnie to wyczuł Maciej Psyk, twórca portalu „wystap.pl”, na którym ostro krytykuje taktykę przyjętą przez Milewczyka. Psyk zarzuca środowisku „apostazji.pl”, że propagując postępowanie zgodne z wyznaczoną przez Kościół procedurą, w rzeczywistości powiela religijny punkt widzenia na kwestię odstępstwa.

Tymczasem akt dobrowolnego odejścia z Kościoła – zgodnie z właściwą sobie logiką – powinien mieć całkowicie świecki charakter. Administrator „wystap.pl” opowiada się za uproszczoną i niezależną od Kościoła, publiczną formą odstępstwa. Taki akt, chociaż niepoparty stosowną kurialną ani parafialną pieczęcią, jest obowiązujący także dla Kościoła. Dobrowolni apostaci nie są bowiem wykluczani ze wspólnoty mocą biskupiej ekskomuniki: oni sami się zeń wykluczają mocą własnego oświadczenia – Kodeks Prawa Kanonicznego nazywa ten przypadek apostazją latae sententiae.

Stan faktyczny

Po co więc w ogóle ta skomplikowana procedura kościelna? Chociażby po to, by w jej wyniku na świadectwie chrztu proboszcz mógł umieścić wiarygodną adnotację o odejściu z Kościoła osoby ochrzczonej. Trudno sobie wyobrazić, by wpisów takich dokonywali księża tylko na podstawie oświadczeń nadsyłanych im drogą pocztową, chociaż z dogmatycznego punktu widzenia są to dokumenty wystarczające do nieformalnego orzeczenia o apostazji. Kościół, z wielowiekowego doświadczenia znający ludzką skłonność do zmiany decyzji, zawsze hamował zapędy w kierunku pospiesznych deklaracji, które często mają nieodwracalne skutki duchowe. Robiąc to chociażby za pomocą biurokratycznych utrudnień. To nie jest kwestia „praw obywatelskich”, tylko wewnętrznych regulacji kościelnych.

Na kwestię apostazji po polsku trzeba spojrzeć z jeszcze innej perspektywy. Wszyscy wiedzą, że tak naprawdę owe 95 proc. katolików, na które powołują się oficjalne statystyki kościelne, to mit. W życiu Kościoła realnie uczestniczy 30-40 procent Polaków. Jeżeli odejmiemy innowierców, i tak pozostanie nam połowa narodu. Ta połowa to ludzie ochrzczeni co prawda w dzieciństwie, ale w dorosłym życiu przejawiający niewielki lub zgoła żaden związek z życiem Kościoła. Ich deklaracje odejścia to w rzeczy samej nie jest żadna apostazja – to po prostu stwierdzenie stanu faktycznego.

***

Czy znaczy to, że czeka nas niebawem zalew oświadczeń o odstępstwie? Nie sądzę. Polska to nie Niemcy, ani nie Francja. Naszą specyfiką jest letnia, bierna, zabarwiona konserwatyzmem religijność. Apostazja w Polsce, nic niedająca zwykłemu obywatelowi w wymiarze materialnym, przeciwnie – utrudniająca mu szereg ważnych życiowych czynności (uroczystości rodzinne), dla wielu osób, nawet realnie niewierzących, pozostanie aktem niepotrzebnej ostentacji.

W Polsce można swobodnie być ateistą bez żadnych deklaracji – i większość osób zapewne z tego stanu rzeczy będzie nadal korzystać. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2012