Powtórki Majdanu nie będzie

Adam Eberhardt, wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich: Wiktora Janukowycza i Julię Tymoszenko, dwoje faworytów wyborów prezydenckich na Ukrainie, dzieli bardzo wiele. Ale jedno ich łączy: bardzo niski stopień przyswojenia przekonań demokratycznych. Rozmawiała Małgorzata Nocuń

12.01.2010

Czyta się kilka minut

Małgorzata Nocuń: Najprawdopodobniej podczas wyborów prezydenckich na Ukrainie w najbliższą niedzielę, 17 stycznia, głosy zostaną policzone sprawiedliwie. Czy uczciwe wybory to jedyne osiągnięcie Pomarańczowej Rewolucji, która miała miejsce pięć lat temu?

Adam Eberhardt: Pomarańczowa Rewolucja powstrzymała proces osuwania się Ukrainy w kierunku autokratyzmu. Doszło do utrzymania prawdziwie pluralistycznej sceny politycznej, co jest zjawiskiem nieczęstym w państwach postsowieckich. Są podstawy, aby wierzyć, że zbliżającym się wyborom prezydenckim nie będą towarzyszyły "cuda nad urną". Choć jednocześnie naiwnością byłoby oczekiwanie, że proces zmiany władzy pozbawiony będzie napięć, a nawet ostrego konfliktu.

A inne osiągnięcia?

Dzięki Pomarańczowej Rewolucji zmniejszeniu uległy naciski władz na media, doszło również do wzrostu poczucia podmiotowości wśród części społeczeństwa. Te nieliczne sukcesy są jednak połowiczne. Liderzy Pomarańczowej Rewolucji okazali się niezdolni do zerwania z postsowieckim systemem oligarchicznym, a społeczeństwo obywatelskie zbyt słabe, aby to na nich wymusić. Doszło wręcz do pogłębienia katastrofalnej dla kraju symbiozy polityki i wielkiego biznesu, pod którego kontrolą znajdują się też media. A co najgorsze: w pięć lat od Pomarańczowej Rewolucji, mimo kolejnych kilku cyklów wolnych wyborów, trwałość mechanizmów demokratycznych nad Dnieprem wciąż nie jest przesądzona.

Jaki wybór jest dla Ukrainy lepszy? Julia Tymoszenko: populistka, polityk typu wodzowskiego? Czy Wiktor Janukowycz, z którym powiązane są donieckie grupy oligarchiczne, a który pięć lat temu brał udział w fałszerstwach wyborczych?

Uczciwe zwycięstwo Wiktora Janukowycza w obecnych wyborach niesie znacznie mniejsze zagrożenia niż jego niedoszły sukces przed pięciu laty w rezultacie ostentacyjnych fałszerstw. Przy ówczesnych nastrojach społecznych Janukowycz nie byłby w stanie efektywnie sprawować władzy bez odwoływania się do instrumentu siły. Byłby to zapewne śmiertelny cios dla chromej ukraińskiej demokracji. Dziś Janukowycz stoi przed szansą realizacji swego celu sprzed pięciu lat bez negatywnych kosztów w postaci buntu połowy społeczeństwa i infamii na Zachodzie. W porównaniu do Julii Tymoszenko byłby on liderem słabszym, bardziej przewidywalnym, pozbawionym obsesji skoncentrowania pełni władzy w swych rękach. On jest politykiem trwania, ona - czynu. Nie należy się po Janukowyczu spodziewać jakichkolwiek działań, które osłabiłyby katastrofalny dla Ukrainy system oligarchiczno-biurokratyczny czy uzdrowiłyby sytuację gospodarczą. Z kolei zwycięstwo Tymoszenko to olbrzymi znak zapytania. Wielu ekspertów widzi w niej jedyną siłę zdolną przeprowadzić śmiałe, odkładane od lat reformy. Osobiście staram się nie ulegać jej urokowi i charyzmie. Jej zwycięstwo to prawdopodobnie krok w kierunku populistycznego autokratyzmu. Z kolei jej porażka, której zapewne nie uzna, to groźba anarchizacji sytuacji w kraju.

W dyskursie publicystycznym zwykło się jednak uważać Julię Tymoszenko za, mimo wszystko, demokratkę związaną z obozem pomarańczowych, natomiast Janukowycza za sługusa Rosji. Obraz ten jest daleki od prawdy?

Janukowycz mówi to, co chce usłyszeć jego elektorat: mieszkańcy południowej i wschodniej Ukrainy, z sympatią odnoszący się do Rosji. Ale robić będzie to, czego sobie życzą wspierający go oligarchowie z Doniecka. A oni obawiają się konkurencji ze strony biznesu rosyjskiego i chcą czerpać korzyści z eksportu stali na rynek europejski. Choć oczywiście nie można zupełnie ignorować światopoglądu Janukowycza: jest on sztandarowym przykładem polityka postsowieckiego, któremu świat zachodni jest obcy. Gdy był premierem [w latach 2002-2005 i 2006-2007 - red.], przekreślił szanse Ukrainy na członkostwo w NATO. Z kolei Tymoszenko zdaje się nie mieć żadnego programu poza skoncentrowaniem pełni władzy w swych rękach. Aby zjednać sobie elektorat z zachodniej Ukrainy, wielokrotnie posługiwała się retoryką antyrosyjską i radykalnie proeuropejską. Ale nie zawaha się również iść na porozumienia uzależniające Ukrainę od Rosji, jeżeli będzie to leżało w jej doraźnym interesie.

Wśród olbrzymich różnic między Janukowyczem a Tymoszenko, jedno ich łączy: bardzo niski stopień przyswojenia przekonań demokratycznych. Ilustrować to mogą kuluarowe negocjacje obojga polityków sprzed roku, na temat reformy ustrojowej i powołania koalicji ich ugrupowań, która miała umożliwić im zmonopolizowanie na lata władzy w kraju. Wypracowany projekt miał ewidentne znamiona niedemokratyczności, a do jego realizacji nie doszło jedynie na skutek wzajemnej nieufności partnerów, którzy nie byli w stanie wypracować mechanizmu wymuszającego przestrzeganie umowy.

Uważa się, że winne chaosu na Ukrainie są elity polityczne. Ale zarazem aż 79 proc. Ukraińców twierdzi, że wybory w ogóle nie mają wpływu na politykę. Jednocześnie odżywają tęsknoty za silniejszą władzą, ludzie są coraz bardziej rozczarowani.

Stopień rozczarowania ostatnim pięcioleciem jest proporcjonalny do olbrzymich - i niespełnionych - nadziei na przełom. Poczucie braku wpływu na losy kraju prowadzi do bierności społeczeństwa, które pogodziło się z zarzuceniem planów naprawy państwa przez elitę polityczną, a wkrótce może zaakceptować autokratyzm. Z każdym miesiącem prawo do wyboru, a następnie kontrolowania władzy publicznej staje się dla Ukraińców kwestią coraz bardziej drugorzędną. Drugi raz nie wyjdą już na kijowski Majdan, aby bronić swych praw obywatelskich. Paradoksalnie, dziś głównym elementem sprzyjającym demokracji na Ukrainie jest wzajemne ograniczanie się i nieufność konkurujących sił politycznych, jak wykazał to przykład niedoszłej reformy konstytucyjnej. Ów permanentny konflikt polityczny jest zarazem przekleństwem dla kraju: w ostatnim pięcioleciu doprowadził instytucje państwowe niemal do paraliżu, a gospodarkę do katastrofy. Zbliżające się wybory mogą to zmienić. Toczy się walka o pełnię władzy.

Czy deklarowany przez pomarańczowych proeuropejski wybór Ukrainy był jedynie wyborczym sloganem? Przez pięć lat rządów prezydenta Wiktora Juszczenki niewiele zrobiono w kierunku integracji kraju z Unią Europejską.

Zrobiono niewiele, ponieważ władze ukraińskie nie traktowały integracji europejskiej w kategoriach wyboru cywilizacyjnego, który służy modernizacji kraju. Zamiast konkretnych działań, stopniowo przybliżających Ukrainę do Unii, liderzy Pomarańczowej Rewolucji koncentrowali się na gestach wizerunkowych, które miałyby im dawać natychmiastowe korzyści na scenie wewnętrznej. Cechowała ich przy tym postawa roszczeniowa, pozostająca w jawnej sprzeczności z miernym stanem ukraińskiego państwa.

Pięć lat temu świat fascynował się Ukrainą i Pomarańczową Rewolucją. Co dziś Polska i Unia Europejska mogą zrobić dla tego kraju?

Obecnie głównym problemem Ukrainy jest katastrofalna sytuacja gospodarcza. Przyjęta przez rząd premier Tymoszenko strategia zarządzania kryzysem sprowadza się do odsuwania części jego symptomów do okresu po wyborach prezydenckich. Władze zignorowały nawet najbardziej podstawowe zobowiązania, których podjęły się w umowie kredytowej z Międzynarodowym Funduszem Walutowym. W rezultacie należy oczekiwać zwielokrotnienia negatywnych skutków kryzysu - głównie w postaci olbrzymiego deficytu finansów publicznych - w najbliższych miesiącach i latach. Można się też spodziewać nowej, zapewne jeszcze ostrzejszej, odsłony kryzysu politycznego bezpośrednio po wyborach prezydenckich. A co w tej sytuacji mogą zrobić państwa zachodnie? Niewiele, niestety. Apelować o otrzeźwienie oraz trzymać kciuki, aby najczarniejsze scenariusze jednak się nie spełniły...

Dr ADAM EBERHARDT jest wicedyrektorem warszawskiego Ośrodka Studiów Wschodnich. Niedawno ukazał się jego raport "Rewolucja, której nie było. Bilans pięciolecia »pomarańczowej« Ukrainy" (dostępny na stronie www.osw.waw.pl).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2010