Poufały czytelnik

Anne Fadiman: Kiedy czytam, świat książki staje się moim światem, jej bohaterowie zajmują miejsce tych, którzy występują w moim życiu. Znam ludzi, którzy naprawdę żyją w książkach, to znaczy życie lekturowe wypiera u nich życie realne. Ale to "zawieszenie niewiary" jest tylko czasowe - i tak właśnie powinno być. Rozmawiała Magda Heydel

11.05.2010

Czyta się kilka minut

Magda Heydel: Esej to gatunek z trudem poddający się definicji. Jak rozpoznać esej?

Anne Fadiman: Są bardzo różne odmiany eseju: krytyczny, problemowy, polemiczny, osobisty. Sama nie przejmuję się zbytnio kwestią definicji gatunku. Ponieważ piszę eseje osobiste, podążam po prostu tropem Montaigne’a. To on w szesnastym wieku wynalazł rodzaj eseju, który ja uprawiam, a nazwa, jaką nadał tej formie literackiej, essai - znaczy "próba". Eseje, które lubię najbardziej, opierają się na przeświadczeniu, że eseista próbuje czegoś nowego, a nie udoskonala coś starego. W tym ujęciu esej jest formą eksperymentalną - pozwalającą autorowi wystawić głowę, a nie kryć się w wykopie.

Dziś często zacierają się ostre granice między gatunkami. Co zatem wyróżnia esej od, powiedzmy, opowiadania czy rozmaitych gatunków niefabularnych, także nierzadko eksperymentalnych? A może esej korzysta na tej gatunkowej nieostrości?

Nie wydaje mi się, aby ten gatunek był aż tak nieostry. Ponieważ esej to forma niefabularna, łatwo go odróżnić od opowiadania. Tymczasem refleksyjny, nierzadko osobisty ton odróżnia esej od reportażu, choć sądzę, że tutaj granica może się czasami zacierać. W każdym razie, kiedy parę lat temu zostałam zaproszona do zredagowania rocznika pod tytułem "Best American Essays", nie miałam większych trudności z rozpoznaniem swojego terytorium działania.

W którym miejscu tego eseistycznego kontinuum sytuuje się Pani twórczość?

Nie jestem pewna, że rzeczywiście istnieje takie kontinuum, ale większość moich tekstów to "eseje poufałe", gatunek, który uważam za podzbiór eseju osobistego. Eseje poufałe często dotyczą poufałych tematów, pisane są poufałym tonem, jakby autorka rozmawiała z przyjacielem, a nie przemawiała elokwentnie do licznie zgromadzonych słuchaczy. Chociaż takie eseje są silnie zabarwione autorską osobowością i doświadczeniem, mają zawsze jakiś temat - stąd wszystkie te dziewiętnastowieczne eseje poufałe, których tytuły zaczynają się od przyimka "o": "O rozmowach między autorami", "O melancholii krawców", "O entuzjazmie" i tak dalej, i tak dalej.

Clifton Fadiman twierdził, że esej poufały jako forma nie pociąga kobiet. Pani pisarstwo jest cudownym dowodem przeciwko tej tezie. A jednak za swoich mistrzów uznaje Pani mężczyzn: Charlesa Lamba i Williama Hazlitta. Czy esej kobiecy różni się czymś od eseju męskiego?

Lamb i Hazlitt to moi ulubieńcy, ponieważ są pionierami tego podgatunku eseistycznego, o którym mówimy, a który uwielbiam. Tworzyli w okresie romantyzmu, na początku dziewiętnastego wieku, kiedy niewielu kobietom udawało się publikować, zwłaszcza w świecie eseju. Dlatego nawet gdybym próbowała szukać sobie w literaturze tego wspaniałego okresu "mistrzyń", miałabym znaczne kłopoty. Ale prawda jest taka, że nie szukałam. Płeć tych wielkich pisarzy jest dla mnie bez znaczenia. Istotne są ich słowa.

Kiedy się czyta Pani teksty, oczywiste jest skojarzenie z Virginią Woolf. Na ile jej twórczość eseistyczna jest dla Pani ważna?

Jest bardzo ważna. Zbiór "The Common Reader" ("Zwykły czytelnik") czytałam wielokrotnie. Wydany już po śmierci pisarki esej "The Death of the Moth" ("Śmierć ćmy") uwielbiam do tego stopnia, że co roku omawiam go ze studentami jako przykład pisarstwa pierwszoosobowego. To tekst poświęcony walce między życiem i śmiercią - a więc zagadnieniu, z którym Woolf zmagała się wówczas, rozważając samobójstwo. Napakowała ten bardzo krótki esej, osnuty wokół pozornie nieważnego zdarzenia - obserwacji umierającej ćmy - potężnym ładunkiem siły. Nie znam lepszego przykładu bojowego wezwania Woolf niż słowa z "The Common Reader": "Nie uznawajmy za oczywistość, że życie istnieje pełniej w tym, co powszechnie bierze się za wielkie, niż w tym, co powszechnie bierze się za małe".

Charles Lamb to mistrz tekstualnego porządku; eseje Virginii Woolf nierzadko mają luźniejszą konstrukcję. On jest ścisły i zdyscyplinowany, ona błąka się swobodnie, czasem nawet gubiąc ścieżkę. Która z tych metod Pani zdaniem lepiej odpowiada współczesnym eseistom?

Nie zgadzam się z tą opozycją. Lamb czasami dygresjonuje, a Woolf czasami konstruuje eseje z wielką precyzją. Uważam, że nie należy szufladkować któregokolwiek z tych pisarzy. To samo dotyczy moim zdaniem współczesnych autorów. Niektóre tematy poddają się luźnym strukturom, inne wymagają ściślejszych. Także niektórzy eseiści skłaniają się bardziej do jednego typu pisania niż do drugiego. Istotą eseju jako formy jest to, że wyraża temperament autora, wobec czego w każdej epoce, włączając naszą, obserwujemy szerokie spektrum stylów i metod. I tak właśnie być powinno.

Virginia Woolf pisze, że dobry eseista musi poddać się paradoksalnej zasadzie: "Nigdy nie być sobą, a zarazem zawsze". Podoba się Pani ta formuła?

Eseista, podobnie jak autor autobiografii czy pamiętników, ma w pewnym sensie rozdwojenie jaźni: na realną osobę i postać w dziele. Jeśli rozziew między tymi postaciami jest zbyt wielki, pisarz zaczyna być nieautentyczny. Woolf, moim zdaniem, nigdy nie jest nieautentyczna. Oto kolejny cytat z niej: "Jeśli nie mówisz prawdy o sobie, nie możesz jej mówić o innych ludziach". Uważam, że to absolutnie prawdziwe, i jestem przekonana, że Woolf pisała stosując się do tej zasady.

Do jakiego stopnia można eseje czytać jako pisarstwo autobiograficzne? Jakie są proporcje szczerości i kreacji czy faktów i fikcji?

To całkowicie zależne od autora! Moje eseje są ściśle niefikcjonalne. Niemniej podkreślam niektóre cechy charakteru, żeby stworzyć rozpoznawalną sylwetkę podmiotu mówiącego. W życiu jestem umiarkowaną maniaczką; w esejach - skrajną.

Ciekawym motywem łączącym Pani eseje z Woolf jest zainteresowanie nauką, zwłaszcza naukami przyrodniczymi. Myślę sobie, że apetyt nie tyle na wiedzę, co na to, żeby wiedzieć różne rzeczy, to kolejna zasadnicza cecha prawdziwego eseisty.

Trudno mi powiedzieć, czy rzeczywiście jest to cecha zasadnicza, ale na pewno jest powszechna. Dlatego mamy tak wielu doskonałych eseistów-przyrodników: Edwarda Hoaglanda, Annie Dillard, Barry’ego Lopeza i innych. Eseiści są ciekawi wszystkiego - to na pewno jest zasadnicza cecha! - a nauka świetnie odpowiada na potrzebę zaspokajania ciekawości.

Co właściwie czyni dobrego eseistę? Czy aby odnieść sukces jako autorka esejów, potrzebuję jakiegoś szczególnego talentu?

Nie sądzę, aby potrzebny był jakiś "szczególny talent", ale na pewno potrzebny jest szczególny temperament. Przydaje się poniekąd perspektywa miniaturzysty. To nie jest gatunek, który służy do rozwiązywania problemów tego świata. W związku z tym, że treść eseju zwykle nie ma siły rażenia równej trzęsieniu ziemi, bardzo istotną rolę odgrywa styl. Dobry tekst reporterski może być skuteczny, nawet jeśli napisany jest płaskim stylem; w przypadku eseju to niemożliwe. Nie znam i nigdy nie czytałam eseju osobistego, którego autor czy autorka nie potrafiłaby śmiać się z samej siebie.

Kto czyta eseje? A raczej: dla kogo pisze się eseje?

William Zinsser napisał kiedyś, że autorzy nigdy nie powinni myśleć o swoich odbiorcach. Jeśli będą się starali dogodzić czytelnikom albo redaktorom, to nie uda im się dogodzić nikomu. Doradzał pisarzom, by pisali dla siebie. Ja nie piszę dla siebie, ale wyobrażam sobie, że zwracam się do kogoś, kogo dobrze znam - do mojego męża, który także jest pisarzem, czy do mojego opiekuna naukowego. Nie wiem, kto czyta eseje. W oczywisty sposób nasuwa się odpowiedź, że przeciętny czytelnik esejów jest lepiej wykształcony niż czytelnik romansów, ale to tylko ułamek jego czy jej tożsamości. Ludzie, którzy lubią eseje, zwykle lubią bawić się słowami. Podejrzewam, że można znaleźć sporą grupę ludzi, których łączy fascynacja esejami, grą w scrabble i krzyżówkami.

Wspomina Pani wielokrotnie, że esej jest nieco staroświecką formą komunikacji. Kogo dziś stać na to, by "siedzieć sobie (...) przy ogniu trzaskającym na kominku (...) z perspektywą długiego, strawionego na rozmowie wieczoru przed sobą"?

To prawda, esej to nie tweet. Ale nie jest to forma aż tak bardzo niedopasowana do potrzeb ludzi o ściśle wypełnionym grafiku i atrofii zdolności do koncentracji. W odróżnieniu od powieści czy biografii, esej jest krótki. Bez trudu można go przełknąć w dwadzieścia minut przed snem.

Czyli mógłby istnieć "fast essay" - coś na kształt "fast food"? Czy jest to jednak sprzeczność?

Cóż, jak mówię, większość esejów jest bliska kategorii "fast", jest "szybka". Ale pewnie mogłyby być jeszcze szybsze. Esej na jedną czy dwie strony jest przecież możliwy, choć nie powiem, żebym marzyła o tym, by stało się to sytuacją powszechną. Blogi często mają formę esejów osobistych. Większość z nich nie jest wprawdzie szczególnie dobra, nie znaczy to jednak wcale, że blog nie ma przyszłości jako gatunek. Przecież dopiero raczkuje, ale z wiekiem może się pięknie rozwinąć.

Zgodziłaby się Pani ze stwierdzeniem, że esej to forma lekko snobistyczna i elitarna?

Tak, przypuszczam, że tak jest, chociaż mamy przecież sporo eseistów-wywrotowców. Przychodzi mi na myśl Cheryl Strayed i jej wspaniałe eseje o śmierci matki albo o uzależnieniu od heroiny. Eseje Davida Fostera Wallace’a są zbyt szalone, by można je określić jako "elitarne". Jeśli jednak ma pani na myśli to, że eseje są zwykle pisane i czytane przez ludzi, którzy mają się za zaprzyjaźnionych z książkami i z językiem - zgoda. Mnie ten snobistyczny rys zupełnie nie odpowiada. Nie czerpię żadnej przyjemności z przeświadczenia, że jestem od kogoś lepsza. Jeśli wiem coś, czego ktoś inny nie wie, chciałabym, żeby się tego dowiedział, bo wtedy możemy na ten temat porozmawiać!

Czy myśli Pani, że esej można zdemokratyzować? I czy powinno się do tego dążyć?

Chciałabym, aby formy niskie i wysokie współistniały z sobą: na górze typ pięknego eseju, a takie wciąż są pisane i publikowane w "New Yorkerze"; na dole - odlotowe, zabawne, pełne werwy blogi tworzone przez młodzież.

"Ex Libris" należy do kategorii "książek o książkach", "W ogóle i w szczególe" w dużej mierze także wyrasta z lektur. Czy umiałaby sobie Pani wyobrazić życie bez czytania?

Nie.

Czytanie to profesja, rozrywka, namiętność, obsesja, alternatywna rzeczywistość?

Dla mnie osobiście - wszystkie te rzeczy.

Jaka jest relacja między rzeczywistością lektury a tym, co powszechnie uznajemy za rzeczywistość? Dla niektórych życie równa się czytanie, a czytanie równa się życie.

Kiedy czytam, świat książki staje się moim światem, jej bohaterowie zajmują miejsce tych, którzy występują w moim życiu. Ale to "zawieszenie niewiary" jest tylko czasowe - i tak właśnie powinno być. Znam ludzi, którzy naprawdę żyją w książkach, to znaczy życie lekturowe wypiera u nich życie realne. Ja bym nie chciała, żeby mój związek z mężem okazał się tylko cieniem w porównaniu z, powiedzmy, związkiem Dorothei i Williama w "Miasteczku Middlemarch". Kiedy zamykam książkę, znów staję się sobą - nieco głębszą i, miejmy nadzieję, mądrzejszą wersją siebie samej.

Czy czytanie pomaga nam lepiej żyć? A może samo czytanie jest już lepszym życiem?

I jedno, i drugie, tak mi się zdaje. Oczywiście nie każda lektura pomaga nam lepiej żyć. Czasami czytanie to czysta zabawa - literacki odpowiednik śmieciowego jedzenia, którego wszyscy od czasu do czasu potrzebujemy, bo tylko ktoś nudny i pozbawiony choć krzty hedonizmu trzyma się stuprocentowo pożywnej i zdrowej diety. Wie pani, że nie należę do tej kategorii, skoro w książce "W ogóle i w szczególe" znalazł się esej o lodach! Ale czytanie w najlepszym wydaniu pozwala nam wzrastać, bo zabiera nas w głąb innych umysłów. To taka podróż bez opuszczania fotela.

Co poradziłaby Pani miłośnikom esejów? Kto dziś pisze najciekawsze eseje w Stanach Zjednoczonych?

Wśród moich faworytów są Nicholson Baker, Joan Didion, Brian Doyle, Jonathan Franzen, Adam Gopnik, Edward Hoagland, Adam Kirsch, Cynthia Ozick, Richard Rodriguez i Cheryl Strayed.

Co poradziłaby Pani czytelnikom w ogóle? Co czytać? Kogo czytać? Jak czytać?

To jest zbyt trudne pytanie!

Anne Fadiman jest amerykańską eseistką i reportażystką, autorką m.in. wydanych niedawno w Polsce zbiorów esejów "Ex libris. Wyznania zwykłego czytelnika" (w przekładzie Hanny Pustuły i Pawła Piaseckiego, z komentarzami Jana Gondowicza) oraz "W ogóle i w szczególe. Eseje poufałe" (w przekładzie Magdy Heydel). W roku 1997 jej pierwsza książka, "The Spirit Catches You and You Fall Down", opowiadająca o zderzeniu kulturowym rodziny z plemienia Hmong z amerykańskim systemem opieki zdrowotnej, została wyróżniona prestiżową nagrodą National Book Critics Circle Award. Fadiman jest także redaktorką zbiorów "The Best American Essay" za rok 2003 oraz "Rereadings. Seventeen Writers Revisit the Books They Love" (2005).

Eseje Fadiman ukazują się w "Harper’s Magazine", "New Yorkerze" czy "New York Timesie". Jako jedyna zdobyła nagrodę National Magazine Award zarówno w kategorii eseju (za szkic o fladze amerykańskiej, włączony do tomu "W ogóle i w szczególe"), jak i reportażu (za tekst o samobójstwach ludzi w podeszłym wieku). Przez siedem lat była redaktorką słynnego kwartalnika "The American Scholar", przedtem pracowała w redakcji miesięcznika "Life". Obecnie wykłada "non-fiction writing" w Yale University.

Anne Fadiman jest córką pisarza, redaktora, autora intelektualnych programów radiowych i telewizyjnych Cliftona Fadimana i pisarki, scenarzystki, reportażystki, korespondentki wojennej Annalee Whitmore Jacoby. Jej mąż, George Howe Colt, jest również pisarzem i dziennikarzem. Jej dzieci - Susannah i Henry, chyba jeszcze nie podjęły ostatecznej decyzji. Ale zdaje się, że lubią książki. mh

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 4 (20/2010)