„Polityczni” i „cywile”

Z Janem Pastwą, Szefem Służby Cywilnej, rozmawia Tomasz Potkaj

06.01.2002

Czyta się kilka minut

TOMASZ POTKAJ: Próba znowelizowania Ustawy o Służbie Cywilnej określona została przez opozycję „cynicznym zamachem na profesjonalizm administracji”. Czy SLD chce obsadzić wszystkie stanowiska w kraju?
JAN PASTWA: To są zarzuty natury politycznej, a Szef Służby Cywilnej nie uczestniczy w debacie politycznej. Sytuacja, która w ostatnich tygodniach wytworzyła się wokół służby cywilnej, może wyglądać na krytyczną, ale nie zagraża jej podstawom. Stałoby się tak, gdyby w wyniku nowelizacji zabrakło w ustawie miejsca na egzekwowanie wymagań dotyczących konkretnego stanowiska i ustawowych wymogów: posiadania obywatelstwa polskiego, pełni praw publicznych, niekaralności, nieposzlakowanej opinii - oraz nie byłoby obowiązku umieszczenia publicznego ogłoszenia o tym stanowisku. To byłby czarny scenariusz i taką nowelizację można by określić jako złamanie konstytucyjnej zasady równego dostępu do służby publicznej. Ale w wyniku zmian zaproponowanych przez Senat do tego nie doszło.

Poprawka posłów SLD, w myśl której dyrektorzy generalni w urzędach administracji państwowej będą mogli do 2005 r. zatrudniać na wyższe stanowiska w Służbie Cywilnej osoby nie będące członkami korpusu tej służby, szła jednak właśnie w tę stronę.
Rząd zadeklarował, że będzie zabiegać, aby przepis ten był ograniczony do 2002 r.

Czy w przypadku czarnego scenariusza widzi Pan możliwość dalszej współpracy z rządem Millera?
Szef Służby Cywilnej nie „współpracuje z rządem”, on pracuje dla rządu. Służba cywilna została powołana, by rzetelnie, bezstronnie, profesjonalnie i neutralnie wykonywać zadania państwa i Szef Służby Cywilnej, a w jeszcze większej mierze Rada Służby Cywilnej, czuwa nad przestrzeganiem tej zasady. Ale zadania dla służby cywilnej określa każdorazowo rząd, i każdy kolejny rząd może je inaczej widzieć. Rada Służby Cywilnej, która doradza premierowi, jest ciałem pluralistycznym politycznie i kompetentnym. To daje jej mandat do wypowiadania się i czyni ją rodzajem tarczy ochronnej dla neutralności politycznej służby cywilnej.

Ale chcę dodać, że sytuacja, z którą mamy do czynienia w służbie cywilnej, nie rozpoczęła się tydzień temu ani nawet po objęciu rządu przez premiera Millera. Stało się to po niedopuszczalnej, zdaniem Rady Służby Cywilnej, interpretacji art. 144 Ustawy o Służbie Cywilnej i omijaniu procedury konkursowej przy zatrudnianiu osób na stanowiska dyrektorów generalnych. Chodzi o dwa przypadki w UKIE i KBN. Oba miały miejsce za rządu premiera Buzka.

Sytuacja powtórzyła się za Millera: Wiesław Kaczmarek wyraźnie wskazał, kto ma zostać dyrektorem generalnym w Ministerstwie Skarbu i powołał Józefa Mikosę na to stanowisko. Mikosa był dyrektorem generalnym w NIK za kadencji Janusza Wojciechowskiego (PSL) i został odwołany po objęciufunkcji prezesa NIK przez Mirosława Sekułę (AWS).
W Ministerstwie Skarbu nie było dyrektora generalnego, a osoba go zastępująca udała się na zwolnienie lekarskie. W tej sytuacji rzeczywiście wszyscy byli bezradni. Szef Służby Cywilnej mógł zaproponować wyznaczenie innej osoby zastępującej dyrektora - tak zdarzyło się w Kancelarii Premiera i w MSWiA. W Ministerstwie Skarbu premier skorzystał z krytykowanego przez Radę Służby Cywilnej trybu powołania dyrektora generalnego, ale wydaje mi się, że intencją premiera jest unikanie tego typu sytuacji.

Inicjatorzy wprowadzenia poprawki do Ustawy o Służbie Cywilnej twierdzą, że Szef Służby Cywilnej nie dopełnia obowiązków w związku z organizowaniem konkursów.
Nie zgadzam się z tym zarzutem. W służbie cywilnej jest 1700 stanowisk kierowniczych, z czego 118 zostało obsadzonych w trybie konkursowym. W tej chwili trwa kilkadziesiąt kolejnych konkursów. To statystycznie niewiele. Ale, po pierwsze, konkursy organizuje się tylko na wolne stanowiska. W dniu wejścia w życie ustawy wolnych stanowisk było kilkaset, a 1200 było zajętych przez osoby powołane na nie zgodnie z obowiązującymi w tym czasie przepisami. Ustawa nie kazała tym osobom poddawać się konkursom, ich kompetencje nie są kwestionowane. Po drugie, konkurs jest procedurą, która trwa od 2 do 4 miesięcy. Ta długotrwałość jest ceną, jaką płacimy za rzetelność i obiektywizm. W świetle panującego dotąd powszechnie w administracji protekcjonizmu politycznego nie uważam, by była to cena wysoka. Tak naprawdę problem pojawia się, gdy w przedpokoju ministerstwa czeka osoba, którą szef resortu widziałby na stanowisku dyrektora, ale nie może, bo aby objąć to stanowisko, trzeba wygrać konkurs, a jego wyniku nie da się przewidzieć.

Jednak procedurę można obejść, przez zatrudnienie osoby „pełniącej obowiązki” na dowolny czas albo wielomiesięczne niezatrudnianie osoby, która konkurs wygrała.
Istotnie, takie przypadki miały miejsce. Ale dotyczy to zatrudnienia, nie samego konkursu. Nie ma takiej procedury, której nie dałoby się obejść, ale w przypadku konkursów w służbie cywilnej jest to naprawdę trudne. Konkursy prowadzone są przez 6-lub 7-osobowe zespoły, z których 3 reprezentują zainteresowany urząd, a pozostałe Szefa Służby Cywilnej. Ich zadaniem jest przeprowadzenie testów, zadań symulacyjnych, rozmowy kwalifikacyjnej. Procedury te są przygotowane i przekazane zespołowi przez Szefa Służby Cywilnej. Po rozstrzygnięciu konkursu, ale jeszcze przed obsadzeniem stanowiska, każdy zainteresowany może się odwołać do Szefa Służby Cywilnej, a po jego decyzji pozostaje jeszcze droga sądowa.

Ale przecież do konkursów na kierownicze stanowiska stają osoby rekomendowane przez partie. W końcówce rządów poprzedniej koalicji do konkursu na dyrektora generalnego Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy stanęły trzy osoby: jedna z rekomendacji SKL, druga RS AWS, a trzecia od ówczesnej pani marszałek Grześkowiak. Ta osoba zresztą wygrała konkurs. I Szef Służby Cywilnej w ostatniej chwili unieważnił go ze względów proceduralnych. Może więc trzeba przyznać, że neutralna politycznie służba cywilna jest w Polsce fikcją?
Nie zgadzam się. Urzędnicy i pracownicy służby cywilnej powinni mieć poglądy polityczne, bo jest to przejaw prawidłowej postawy obywatelskiej, której można, a nawet należy od nich oczekiwać. Jednak poglądy te mogą ujawniać się tylko przy urnie wyborczej. Ale jest jeszcze inna płaszczyzna tej neutralności. Służba cywilna lojalnie służy rządowi i wykonuje jego program. Można się z nim nie zgadzać, ale wybór jest prosty: albo się go realizuje z zaangażowaniem, albo się odchodzi ze służby. Neutralność polityczna pozwala premierowi i ministrom ufać, że spotykają się z osobami, które będą dla nich lojalnie pracować.

Jeśli chodzi o Bydgoszcz, to dyrektor generalny urzędu został wyłoniony „za drugim podejściem” i o ile wiem, nie ma żadnych kontrowersji wokół jego osoby. Nie było też żadnych interwencji pani marszałek Grześkowiak.

Nie jest jednak dobrze, jeśli lojalność staje się podstawowym kryterium stosowanym przez polityków wobec administracji. Lech Nikolski, szef gabinetu politycznego premiera, powiedział niedawno w wywiadzie dla „ Trybuny”, że rząd oczekuje od urzędników przede wszystkim lojalności.
Nie sądzę, by ta wypowiedź kwestionowała wymogi, jakie służbie cywilnej stawia konstytucja: rzetelnbezstronność i neutralność polityczna. Powtórzę: premier czy szef resortu mają prawo wymagać lojalności od urzędników. Ale też urzędnik w imię lojalności wobec polityka, który chce złamać prawo, ma obowiązek się sprzeciwić, a gdy ten jednak prawo łamie, ma obowiązek zaalarmować opinię publiczną. Naturalnie po wykorzystaniu wszystkich będących do jego dyspozycji środków.

Jednak urzędnicy wybierają lojalność wobec polityków, a nie wobec służby. To się po prostu bardziej opłaca.
Niepodległa Rzeczpospolita ma 12 lat. Można się spierać, „dopiero” czy „aż”. Wszyscy ciągle uczymy się swoich ról: i politycy, i członkowie służby cywilnej. Istnienie służby cywilnej jest kłopotem dla części polityków, z różnych zresztą opcji. Dotyczy to zwłaszcza polityków wracających do ław rządowych po pewnym okresie nieobecności. Dla nich w przeszłości rzeczą oczywistą była całkowita swoboda decyzji kadrowych w podległym im resorcie. I oto teraz okazuje się, że istnienie służby cywilnej stanowi poważne ograniczenie, wiąże im ręce. To budzi sprzeciw. Nadto, paradoksalnie, „korpus polityczny” jest słabszy od „korpusu cywilnego”, choćby dlatego, że ten ostatni dysponuje systemem szkoleń, rekrutacji, doświadczeniem. Nie ma szkoleń dla członków gabinetów politycznych, a powinny być, i to finansowane z budżetu, w trosce o dobro państwa. W Wielkiej Brytanii są szkolenia nawet dla ministrów! W nowoczesnej machinie państwowej minister nie jest kapitanem statku, ale „admirałem”, dowódcą flotylli, którą jest resort - ministerstwo i instytucje podległe. Ministerstwo jest okrętem flagowym tej flotyllii, ale ten okręt ma swego kapitana: dyrektora generalnego. Admirał nie staje za kołem sterowym okrętu flagowego. On wydaje polecenie, np. płyniemy na wschód, a zadaniem kapitana jest dopłynięcie do celu w wyznaczonym czasie. Admirał w ogóle nie powinien się tym kłopotać. Jego zmartwieniem jest, jak wygrać bitwę.

Po 1989 r. mono-nomenklatura PZPR zamieniła się w multi-nomenklaturę, ponieważ każda partia czy środowisko polityczne uważało za rzecz konieczną stworzenie własnej nomenklatury. A Służba Cywilna jest zaprzeczeniem wszelkiej nomenklatury. Ale złych wzorców szybko się uczymy i dotyczy to także urzędników. Obserwacja wskazywała, że aby przetrwać, trzeba być potulnym wobec każdej ekipy, bo niepokornych pozbywa się w pierwszej kolejności. Zostawali więc ci, którzy gotowi byli płynąć z każdym prądem. Przezwyciężenie takiej mentalności to długi proces. Jeśli za każdą zmianą ekipy dochodzi do czystki, nawet nie politycznej, ale po prostu koteryjnej, to nawoływanie do lojalności, która nie poddaje się naciskom, bywa nawoływaniem do bohaterstwa. Ale w końcu trzeba przełamać ten zaklęty krąg wymuszania wiernopoddaństwa. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 1/2002